Dajcie mi w końcu Diunę RPG! Ten świat to kapitalny materiał na inne gry niż strategie
Zarówno Diuna Franka Herberta, jak i filmy Denisa Villeneuve’a to dzieła pobudzające wyobraźnię. Zapraszają do obcego, szalonego świata SF, tymczasem my dostajemy tylko strategie i survival MMO.
Diuna Franka Herberta to owoc fascynacji kosmosem, Josephem Campbellem i wpływami lat 60. Jest tu miejsce na mistycyzm, szaleństwo i wielkie idee, a całość oparto na motywie przerośniętych (do rozmiarów planetarnych księstw, cesarstw i baronii) gangów tłukących się o glob będący polem uprawnym dla narkotyku. Odbiorcy dostają więc zabójczy miks tematów i wizualiów, które zasilają twórców od czasu premiery powieści. Sekty, frakcje, polityczne knowania, idee tak kwasowe, że można w nich rozpuszczać inne dzieła popkultury. Ekranizacje zaś, jakie by nie były, zawsze udowadniały wizualny potencjał uniwersum Herberta.
Wyjaśnijcie mi więc jakim, do cholery, cudem jedyne, co otrzymali gracze, to strategie i surivalowe MMO? Ten świat aż się prosi o takie gatunki jak RPG, przygodówka akcji, soulslike... albo jakaś kombinacja powyższych. W każdym razie gra, która pozwoli zarówno zwiedzać pałace, jak i przemierzać absolutne doły Arrakis czy Kaladana.
Raport o stanie Diuny
To źródło, z którego idee czerpie i Star Wars, i Warhammer 40K (i pewnie z 20 innych uniwersów z pogranicza SF i fantasy), nic więc dziwnego, że Diuna przysłużyła się rozwojowi popkultury w ogóle i gamingu w szczególe. W końcu to kolejne odsłony Dune studia Westwood scementowały kształt gatunku RTS, nawet łabędzi śpiew serii, czyli Emperor: Battle for Dune, wbrew opiniom oferował parę ciekawych rozwiązań i świetny klimat. Sukces ekranizacji Denisa Villeneuve’a rozbudził zainteresowanie marką, co zbiegło się z premierą udanego Dune: Spice Wars, idealnego dla miłośników 4X.
Z kolei jedyne naprawdę fabularne przeżycie na wysokim poziomie dostaliśmy ostatni raz w... 1992 roku – od Cryo. A i ono, jak podaje w przytoczonym artykule Zbyszek, rodziło się w bólach i bez wielkiego przekonania wydawców. Branża przez lata wierzyła w dogmat Diuny jako RTS-a niczym filmowy Stilgar w Muad’Diba.
Filmowa Diuna zapewniła niezapomniane widowisko – kiedy to samo zrobią gry?Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve, 2024.
Ja nawet to bezpieczne założenie rozumiem. Herbert bardzo sprytnie swoje uniwersum skonstruował. Z jednej strony wydaje się natchnione, pełne mistycyzmu i wizji, nie brakuje w nim też społecznego komentarza, z drugiej – od początku idealnie nadawało się do zgamifikowania. Diuna w końcu opowiada o wojnie, a potem o wielkim jihadzie.
W konflikt zamieszane są rozmaite frakcje, ugrupowania, rody. Już w powieści i filmach widać zróżnicowanie wizualne, intrygujące jednostki (których wizje radośnie rozwijały właśnie RTS-y studia Westwood). Stroje, scenografie i dekoracje, które aż się proszą, by pograć nimi niczym figurkami przesuwanymi po bitewnym stole. No po prostu to się samo robi, co najwyżej doprawia jakimiś fabularyzowanymi scenkami.
I nie zrozumcie mnie źle, to są świetne lub całkiem dobre gry, które miały swoje pięć minut chwały, ale raz, że trudno wymyślić proch w segmencie RTS, a dwa – ile można? A poza tym to marnotrawstwo znakomitego uniwersum. Branża dopiero otrząsa się z ugruntowanego przez dekady przekonania, że kolejne growe Diuny muszą skupiać się na perspektywie taktycznej lub globalno-strategicznej. Ale i tu działa znów zbyt bezpiecznie. Survivalowe MMO – jak ambitnie by się nie zapowiadało – to wszystko, na co twórców stać? Rozumiem, że przeżycia Paula Atrydy oraz Fremenów stanowią idealną inspirację do zabawy w przetrwanie. W końcu pustynne Arrakis, a zwłaszcza jego południe, to istne piekło i martwe ziemie dla wytrwałych.
Niemniej świat Herberta oferuje o wiele więcej, a atmosfery rozważań o wojnie, medytacji nad ścieżkami, jakimi biegnie los ludzkości, czy mistycznych wizji raczej nie wyciśniemy z gry o crafceniu w pustynnych warunkach polowych. Są lepsze gatunki do tego, by oprowadzić nas po Arrakis i okolicach. Oto moje dwa, dość pokrewne, wybory.
Diuna jako RPG akcji
To się rozumie samo przez się. Wasze komentarze świadczą o tym, że też byście grali. Jeśli istnieje metoda, która najlepiej nadaje się do oddania monumentalnej wizji uchwyconej przez filmy, ale i ludzkiej strony opowieści Herberta – to wiedzie ona przez odpowiednio usłane pieniędzmi action RPG. Takie czerpiące to, co najlepsze, z Cyberpunka 2077, Wiedźmina 3 czy Mass Effecta. I oby korzystało z filmowej licencji, by móc posłużyć się tymi wspaniałymi wizualiami, które ekipa Denisa Villeneuve’a opracowała i wprawiła w ruch.
Taka gra mogłaby przetwarzać w alternatywny sposób podróż Paula Atrydy, ale chyba lepiej, gdybyśmy obserwowali jakąś epicką, lecz poboczną historię kogoś z niskiego lub średniego szczebla. Kogoś, kogo dotknęły konsekwencje przepychanek Atrydów, Fremenów i Harkonnenów. Najlepiej, żeby opowieść dotyczyła właśnie osób, które po prostu próbują odnaleźć się w świecie, jaki zgotowały wszystkim wybory wielkich rodów i mącących za kulisami Bene Gesserit.
To jest zresztą system, który sam się pisze. Rody do wyboru? Od groma, bo przecież obok tych ważnych dla fabuły filmów, przez książkę przewija się multum grup interesu. Profesje? Także zatrzęsienie. Żołnierze, pustynni wojownicy, dyplomaci, przemytnicy, mentaci, agentki Bene Gesserit. Każde z nich może być wciągnięte i przemielone w trybach wojny.
Najlepiej sprawdziłoby się coś, co rozwija gameplay w stylu Mass Effecta – może skupiony na jednej planecie, może na kilku, ale jednak powinno to być trzecioosobowe RPG z drużyną, z którą się zżywamy. Trzecioosobowe – koniecznie, żeby te wszystkie pancerze, mundury i stroje rodów czy formacji wojskowych podziwiać w pełnej krasie. Oczywiście oprócz rozbudowanej fabuły, rewii mody i eksploracji tych monumentalnych krain ważna byłaby walka. Diuna to w końcu historia wojenna. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że jak na SF ogromny nacisk kładzie się tu na starcia wręcz. Myślę, że mielibyśmy sporo opcji taktycznych – oraz pozwalających na rozkręcenie widowiska.
Dune Souls?
Ja wiem. Ze wszystkiego zrobiłbym soulslike’a, z Tetrisa też. Dużo odważniejszą – choć może trochę tańszą opcją od RPG z milionem reżyserowanych dialogów – byłby odpowiednio wyważony soulslike. Wyzwanie to ogromne, ale i kuszące.
Po pierwsze, takie... „Dune Souls” to okazja, by pokazać, jak surowe i niegościnne jest Arrakis – bez konieczności uciekania się do survivalowych mechanik. Po drugie, soulslike’ów SF póki co za dużo nie powstało. Teoretycznie mamy dwie części The Surge, do pewnego stopnia warunki spełnia Jedi Fallen Order, nadciąga też adaptacja Pana Lodowego Ogrodu. Szkopuł jednak w tym, że The Surge to w zasadzie bardziej postapo, a kosmos w The Night Wandererze sprowadzi się do nieco obco wyglądającej planety, która przetwarza tropy ziemskich kultur z czasów średniowiecza, starożytności i nowożytności. Diuna zaś to SF pełną gębą, choć jednocześnie wyjątkowe. I wyjątkowo na soulslike’a się nadające.
To dalej może być gra kładąca nacisk na widowiskową szermierkę. Przecież losy świata rozstrzyga się tu za pomocą fikuśnych mieczy i noży (za którymi wprawdzie stoją rozciągnięte na pokolenia intrygi, ale... oj tam, oj tam), jak za króla Ćwieczka. Gdyby tylko król Ćwieczek wciągał sobie kreseczkę przyprawy i dysponował tarczami energetycznymi oraz asystą wiedźm z Bene Gesserit. Po drugie, to uniwersum nadaje się idealnie, zwłaszcza gdyby wybrać jakiś schyłkowy moment, np. występujący we wszystkich książkach Herberta, gdzie fremeńska święta wojna przeżarła już, co tylko się dało, a Złota Ścieżka wyznaczona przez Leto II jednak nie zadziałała (to znowu takie trochę alternatywne założenia, ale jeśli upieramy się przy nich, by powstał survival, to dlaczego nie z uwagi na soulslike’a).
Wyobraźcie to sobie – jako jeden z ostatnich Fremenów lub porzuconych wojowników danego rodu ruszacie na straceńczą wyprawę. Nie po to, by kogokolwiek ratować, ale by posprzątać resztki bałaganu. By skasować spotworniałe hybrydy z czerwiami (jak się zastanowić, to toczyliśmy taką walkę z Rykardem w Elden Ringu...), by zrobić porządek z Bene Gesserit, by dobić zachłannych przedstawicieli rodów. Przyprawa to idealny zamiennik dusz z Soulsów jako waluty-idei, którą musimy zbierać, by się rozwijać. Walki wymagające obserwacji ruchów przeciwnika to przecież podstawa filozofii pojedynków w Diunie. A przyznam, że i Paul w kombinezonie Fremena wyglądał momentami jak bohater z Dark Souls. No i czerw jako soulsowy, gimmikowy boss – to byłoby coś.
Ocean przyprawy, piachu i możliwości
Pamiętajcie, to tylko moje typy. Na pewno macie swoje pomysły – z chęcią poczytamy o nich w komentarzach. A tak w ogóle, jeśli któryś z deweloperów odważy się nawiązać do szaleństw ze skasowanej Diuny Alejandro Jodorowsky’ego (walczą we mnie dwa szopy, jeden twierdzi, że to kuszące, drugi krzyczy: „Proszę, nie!”) – to może odmienić oblicze świata. Tego świata.
Diuna zasługuje na adaptacje growe, które pozwolą spojrzeć na uniwersum Herberta z innej perspektywy niż pana stratega czy budowniczego. Na bardziej ludzki punkt widzenia i wielką, momentami nawet przytłaczającą przygodę, która nas przemieni. W końcu Arrakis to miejsce surowe – ale też zdolne odblokowywać niesamowite możliwości. Najwyższa pora to pokazać na nowe sposoby.