Brutalna strzelanka od twórców Heretica i Hexena. Soldier of Fortune był bezlitosny dla przeciwników
Soldier of Fortune to jedna z tych serii, które miały przed sobą świetlaną przyszłość, jednak ostatecznie przepadły w pomroce dziejów. Sprawdźmy, co poza brutalnością dzieło Raven Software miało do zaoferowania graczom.
Heretic czy Hexen to tytuły, których nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi gier akcji, zaznajomionemu z produkcjami rodem z przełomu wieków. W 2000 roku odpowiedzialna za nie firma Raven Software zdecydowała się na wykonanie swoistego „skoku w bok” i zaproponowała nam produkcję osadzoną we współczesności. Zaowocowało to niezwykle brutalną strzelanką, która dała początek kultowej, choć niezbyt długo pławiącej się w splendorze marce. Przekonajmy się, czy po latach Soldier of Fortune wciąż prezentuje się tak dobrze, jak w momencie premiery.
Ten cykl nie jest częścią naszego działu Premium. Decydując się na zakup abonamentu, możesz jednak pomóc w tworzeniu większej liczby takich tekstów. Dziękujemy.
Kup Abonament Premium Gry-Online.pl
Atomówki w niepowołanych rękach
Historia opowiedziana w Soldier of Fortune koncentrowała się na kradzieży głowic jądrowych przez zdolnych do wszystkiego neofaszystów. W trakcie rozgrywki wcielaliśmy się w Johna Mullinsa – najemnika pracującego dla organizacji The Shop, którego zadaniem było pokrzyżowanie zagrażających globalnemu bezpieczeństwu planów przestępców, nim sprawy całkowicie wymkną się spod kontroli.
Pomimo że warstwa fabularna odgrywała w Soldier of Fortune rolę raczej drugoplanową, na szczególną uwagę zasługuje postać głównego bohatera. John Mullins był inspirowany prawdziwym najemnikiem o tym samym imieniu i nazwisku, mającym na swoim koncie szereg misji w Europie, Afryce oraz na Bliskim i Dalekim Wschodzie, pełniącym funkcję konsultanta przy Soldier of Fortune, co miało podnieść poziom realizmu tej produkcji.
Militarna wycieczka dookoła świata
Motorem Soldier of Fortune były misje, które rzucały nas w różne zakątki świata. Przygodę rozpoczynaliśmy w nowojorskim metrze, a następnie trafialiśmy do takich lokacji, jak Sudan, Syberia, Irak, Kosowo, Tokio czy Niemcy. W trakcie rozgrywki realizowaliśmy postawione przed nami zadania i popychaliśmy akcję do przodu, stopniowo zbliżając się do wielkiego finału.
Odwiedzane przez nas poziomy zachwycały projektami i różnorodnością. Wśród nich można było znaleźć między innymi pędzący pociąg, skute lodem pustkowie, niemieckie zamczysko czy gigantyczną rzeźnię. Autorzy dołożyli starań, by uchwycić specyfikę poszczególnych regionów, a także zadbali o to, byśmy zbytnio nie nudzili się podczas zabawy. Przemierzając kolejne lokacje, często musieliśmy pociągać za spust, gdyż przeciwnicy robili, co mogli, by uniemożliwić nam realizację celów misji.
Adwersarzy eliminowaliśmy, robiąc użytek z bogatego arsenału obejmującego shotguna, rewolwer, pistolet maszynowy, karabin szturmowy i snajperski, a także miotacz ognia, wyrzutnię rakiet czy... futurystyczne działo mikrofalowe. Dodatkowo większość pukawek posiadała alternatywny tryb ostrzału; na przykład karabin mógł strzelać długimi bądź krótkimi seriami, z kolei miotacz ognia mogliśmy zamienić w swego rodzaju granatnik. Kończąc temat narzędzi mordu, należy odnotować, że twórcom nie udało się zdobyć licencji na prawdziwe projekty broni oraz ich nazwy. Niemniej zaznajomiony z tematem gracz bez trudu był w stanie rozpoznać poszczególne modele (może poza wspomnianym już działem mikrofalowym).
Krwawa łaźnia
Soldier of Fortune nie zawdzięcza swojego statusu ani niezbyt błyskotliwemu pomysłowi na fabułę, ani różnorodnym lokacjom czy szerokiemu wachlarzowi broni palnej. Tym, co w momencie premiery wyróżniało ten tytuł na tle wielu innych produkcji, była jego brutalność. W grze zaimplementowano system GHOUL, który pozwolił autorom podzielić ciała wrogów na 26 interaktywnych części odnoszących obrażenia niezależnie od siebie.
Za jego sprawą, mając w rękach pistolet i celując w broń wroga, mogliśmy wytrącić mu ją z rąk, z kolei strzelając w nogę, sprawialiśmy, że zaczynał on utykać; headshot skutkował natomiast jego niezbyt efektowną śmiercią. Kiedy jednak chwyciliśmy za shotguna, mogliśmy odrywać nieprzyjaciołom kończyny lub pozbawiać ich głów. W rezultacie nic nie stało tu na przeszkodzie, by naszą drogę przez kolejne lokacje znaczyły pozostawiane za plecami torsy przeciwników, z których wystawały krwawe kikuty.
Warto jednak zaznaczyć, że Soldier of Fortune nie zmuszał nas do korzystania z tych „atrakcji”. Pozbawiony broni przeciwnik poddawał się, a my mogliśmy pozostawić go przy życiu. Dodatkowo przemoc można było dezaktywować, korzystając ze specjalnego kodu. O tym, jak dobrze wychodziło nam „czyszczenie” lokacji z przestępców, informowały statystyki wyświetlane na końcu każdej misji. Dowiadywaliśmy się z nich między innymi o naszych zarobkach i zneutralizowanych celach.
Z nieprzyjaciółmi w Soldier of Fortune wiąże się jeszcze jedna kwestia. Mianowicie, ich sztuczna inteligencja, a w zasadzie jej brak. Wrogowie najczęściej po prostu parli do przodu i strzelali, od czasu do czasu blokując się na przeszkodach i elementach otoczenia. Braki w wirtualnym intelekcie próbowali nadrabiać liczebnością (rzadko kiedy stawaliśmy oko w oko z pojedynczym przeciwnikiem) lub nieczystymi zagrywkami, jak wyskakiwanie za plecami Mullinsa i atakowanie go od tyłu. Wszystko to sprawiało, że choć nie zachowywali się oni zbyt mądrze, warto było regularnie zapisywać stan rozgrywki.
Oprócz kampanii dla pojedynczego gracza opisywana produkcja oferowała rozbudowany tryb multiplayer, w którym znalazło się miejsce zarówno na drużynowe warianty rozgrywki (pokroju Capture the Flag), jak i moduły pozwalające nam zostać samotnymi wilkami (na czele z Deathmatchem).
Co zaś tyczy się jakości oprawy graficznej – Soldier of Fortune w momencie premiery wyglądał solidnie, aczkolwiek nie był żadnym objawieniem. Autorzy zdecydowali się bowiem na wykorzystanie silnika id Tech 2 i choć został on przez nich mocno podrasowany, w chwili debiutu ich dzieła był już nieco przestarzały. Dzisiaj natomiast gra potrafi straszyć kanciastymi modelami postaci i „drewnianymi” animacjami oraz surowymi projektami poziomów; z drugiej strony różnorodność tych ostatnich wciąż może się podobać.
Co było potem?
Soldier of Fortune doczekał się ciepłego przyjęcia ze strony komputerowych graczy i recenzentów. Co prawda na konsolach (PlayStation 2 oraz Dreamcast) opisywana pozycja poradziła sobie znacznie gorzej, jednak dzisiaj chyba mało kto już pamięta, że w ogóle na nie trafiła (zadebiutowała na nich z ponadrocznym opóźnieniem).
W 2002 roku twórcy powrócili do swojej nowej marki i oddali w ręce graczy Soldier of Fortune 2: Double Helix. Gra, która pojawiła się na komputerach osobistych i pierwszym Xboksie, powtórzyła sukces poprzedniczki. Niemniej, po jej premierze o serii słuch zaginął aż do 2007 roku, kiedy to na PC, PlayStation 3 oraz Xboksie 360 pojawił się Soldier of Fortune: Payback. Dzieło studia Cauldron prezentowało mizerny poziom (oceny na poziomie 4,5-5/10 mówią same za siebie). Z uwagi na fakt, że od premiery Paybacka nie usłyszeliśmy ani słowa na temat potencjalnej „czwórki”, śmiało można założyć, że udało mu się zabić cykl.
Jak dzisiaj zagrać w Soldier of Fortune?
W chwili pisania tych słów Soldier of Fortune jest dostępny na platformie GOG.com za 39,49 zł. Używany egzemplarz pudełkowego wydania tej produkcji w wersji na komputery osobiste to koszt rzędu 40-50 zł. Wydanie na PlayStation 2 można kupić za około 30-40 zł. Najdroższa jest wersja na Dreamcasta, która kosztuje ponad 150 zł.
Retro Gaming
Cykl Retro Gaming rozwijamy od października 2023 roku. Polecamy teksty wchodzące w jego skład. Poniżej linkujemy do pięciu poprzednich odcinków:
- Horrory akcji mogły dziś wyglądać zgoła inaczej, gdyby The Suffering przekonało do siebie więcej osób
- Wojna... wojna czasami się zmienia. Iron Storm roztaczało przed nami wizję niekończącego się konfliktu w sercu Europy
- Kuon był majsterszykiem grozy. Dziś dzieło twórców Dark Souls i Elden Ring to jeden z białych kruków gamingu
- Blood Omen: Legacy of Kain zestarzało się lepiej niż Soul Reaver. To kamień węgielny tej legendarnej serii
- Ta strzelanka imponowała grafiką i do dzisiaj budzi podziw. Black od Criterion Games to wciąż smakowity kąsek
Ten materiał nie jest artykułem sponsorowanym. Jego treść jest autorska i powstała bez wpływów z zewnątrz. Część odnośników w materiale to linki afiliacyjne. Klikając w nie, nie ponosisz żadnych dodatkowych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę naszej redakcji. Dziękujemy!