autor: Borys Zajączkowski
Wywiad dotykający tematu prac nad drugą częścią "Rezerwowych psów"
Jakie będą Rezerwowe Psy 2? Czy podobnie jak część pierwsza poruszą niebo i ziemię? Wiedzeni wrodzoną ciekawością postanowiliśmy zdobyć nieco informacji na ten temat i odwiedzić mieszczącą się w Krakowie siedzibę autorów gry.
W słoneczny choć chłodny wiosenny dzionek, cokolwiek niewyspany i leciutko skacowany po minionej nocy, udałem się z plecaczkiem przez Park Jordana oraz przez krakowskie Błonia do siedziby i pracowni Nekrosoftu – zespołu odpowiedzialnego przede wszystkim za wydane ponad dwa lata temu „Rezerwowe psy”, gry, która poruszyła wówczas niebo i ziemię. To pierwsze w osobie ks. Rydzyka, drugą zaś reprezentowaną znacznie liczniej. Co chwilę poprawiając zsuwającą mi się z uszu czapkę i szybko nogami przebierając, żeby mniej mi się zimno dawało we znaki, jeszcze nie podejrzewałem w jak ciepłej i dodatkowo ubarwionej salwami śmiechu atmosferze przyjdzie mi spędzić najbliższe godziny. Czas ten spędziliśmy pijąc kawę, paląc papierosy, a przede wszystkim rozmawiając tudzież oglądając engine gry w działaniu oraz grafiki w renderowaniu. Samą zaś godzinną kasetę śmiechami, chichami oraz nierzadko słowem mówionym pomogli mi zapełnić: Rodryk Walczowski, Rafał Walczowski, Michał Madej, Marcin Czeczotko, Arkadiusz Dymek oraz Andrzej Kobieniec. Teraz, siedząc przed ekranem, z klawiaturą na kolanach, magnetofonem pod ręką i słuchawkami na uszach stoję przed niezbyt trudną decyzją: czy zredagować wywiad nie pomijając w nim żadnego z wybuchów śmiechu, słowo w słowo, bez czynienia wyjątków dla słów zauważalnie mniej cenzuralnych, których szczególnie w kulturalnej dyskusji uniknąć niepodobna, czy może uderzyć w powagę, skupić się na suchych informacjach i wysilić się na poprawność w dowolnym tego słowa rozumieniu. Ale jako się rzekło: decyzja trudna nie jest. Przenieśmy się zatem w jeden z pierwszych wiosennych dni 2002 roku, do krakowskiej willi, a w niej do saloniku na pierwszym piętrze, w którym wokół niskiego stołu, na kanapach, sofach oraz pomniejszych siedziskach rozsiedli się wszyscy pięcioro moi rozmówcy (szósty, Arek, zjawił się po dłuższej chwili) oraz ja sam. Magnetofon na stole, popielniczka, papierosy, kubki z kawą. Ubrany całościowo i konsekwentnie na czarno Rodryk pykał z fajki. Gdy ustała krzątanina oraz wstępne grzeczności, można już było pogaduszki zaczynać... Czy za produkcję gier zabieraliście się powodowani niczym nie skażoną pasją, czy może od samego początku był to pomysł na zarabianie kasy? Rodryk: Sądzę, że są lepsze sposoby i łatwiejsze sposoby zdobycia większych pieniędzy niż akurat przy robieniu gier, więc tu jak gdyby ten element finansowy od razu, na samym wstępie jest jasny: to nie jest najbardziej dochodowa dziedzina, jaką można by się zajmować w dzisiejszych czasach – to znaczy, zwłaszcza w Polsce, powiedzmy parę lat temu. Michał: Szczególnie dla informatyków. Rafał: Cóż, zaczęło się to z pasji. Poza tym z pewnych, jakichś tam możliwości – były możliwości graficzne, dźwiękowe i przede wszystkim jakieś takie pomysły, mniej lub bardziej postrzelone, które chcieliśmy przelać na formę takiej zabawy lekko pastiszowej, jak wiadomo – po prostu. Taka a nie inna, przyjęta przez Was forma „Rezerwowych psów” – pełna co najmniej ironicznych aluzji wobec wszystkich i wszystkiego – sprawiła, że naczelni etatowi moraliści, z księdzem Rydzykiem na czele, sprawili Wam fantastyczną bezpłatną reklamę. Był to chwyt zamierzony? Rafał: Tak, ale też trochę nas denerwowała polityczna poprawność – obłudna zresztą tak naprawdę – którą widać w większości produkcji typu: gra komputerowa. Poprawność polegająca właśnie na tym, że zabija się tysiącami – większość gier FPP na tym po prostu polega, że zabija się tysiącami, a do tego jest jakaś tam obłudna historyjka, że na przykład zbawia się przez to świat, ratuje się coś tam-coś tam i w związku z tym już jest dobry cel i wszystko jest w porządku. A tak naprawdę nie o to chodzi, bo nikt o tym nie myśli, jaki jest cel tej gry tylko, kto mu wyjdzie tam zza rogu i co się stanie – czy jak mu strzeli w nogę, to mu ta noga odleci, czy jak mu strzeli w głowę, to czy też mu ta głowa odleci, czy jakieś tam flaki wylecą. I tak to po prostu wygląda. Chcieliśmy zrobić coś zupełnie innego, coś pastiszowego, a także takiego właśnie przeciwko tej politycznej poprawności. Rodryk: A z drugiej strony mieliśmy świadomość, że jeżeli będziemy o tym głośno krzyczeć, że gra bardzo jest taka obrazoburcza i narazi się wielu ludziom, czy wielu nurtom moralnym – mieliśmy świadomość, że to nam dostarczy na pewno popularności. Samo nakręcająca się działalność marketingowa. Rafał: Po prostu jest to bardzo skuteczne. Rodryk: W Polsce wszystko wolno, jak na razie i oby tak zostało jak najdłużej. Rafał: Może nie wszystko, ale... Rodryk: Większość. Rafał: ... w takiej materii w jakiej się poruszaliśmy, nie podpadaliśmy pod żaden tak naprawdę paragraf. Marcin: Nie ma tu problemów z zieloną krwią czy tego typu sprawami. Rodryk: Trzeba tylko unikać dokładnego wymieniania czyjegoś nazwiska, dokładnych nazw firm... Marcin: Żeby nie było zniesławienia. Rodryk: ... a tego nie było. |