Wizerunkowe kontrnatarcie. Wojna w Ukrainie - hakerzy, trolle i dezinformacja
Spis treści
Wizerunkowe kontrnatarcie
Na szczęście są też powody do umiarkowanego optymizmu. Przede wszystkim – początkowy odzew Polaków na potrzebę pomocy Ukraińcom był niemal w stu procentach pozytywny i szły za nim prawdziwe działania, co w pierwszej fazie konfliktu mocno ograniczyło pole do popisu rosyjskim trollom. Po drugie, nasi wschodni sąsiedzi przez ostatnie osiem lat dobrze obeznali się z taktykami najeźdźcy i w wojnie informacyjnej bynajmniej nie są na straconej pozycji. Potrafią epatować szaleńczą odwagą (historia obrońców Wyspy Węży) czy budować narracje na bohaterskich wyczynach „Ducha Kijowa”. Co prawda obrońcy Wyspy Węży przeżyli, a „Duch Kijowa” równie dobrze może być tylko legendą – ale wpisują się w ideę Ukraińców jako bohaterskich obrońców przed przeważającymi hordami wroga. „Podejrzewam, że Ukraina ma w tej walce wsparcie ze Stanów Zjednoczonych, bo wszystkie jej działania w tym zakresie są bardzo hollywoodzkie”, przypuszcza Kiełtyka. „To, że Zełeński jest cały czas nieogolony, że zawsze chodzi w tym swoim zielonym swetrze, że potrafi wyjść na plac w Kijowie i zdementować doniesienia o swojej ucieczce ze stolicy – to jest tworzenie propagandy na najwyższym poziomie”.
Ale choć w naszej świadomości to Ukraina radzi sobie na froncie wizerunkowym lepiej, należy powstrzymać się od hurraoptymizmu. „Na samym początku wojny mówiłem, że jestem mile zaskoczony, jak reagujemy na dezinformację, że Ukraina wygrywa wojnę informacyjną”, przyznaje Kiełtyka. „Ale wygrywa ją tylko w określonych miejscach: wśród własnego społeczeństwa, które w 90% popiera swojego prezydenta, całkiem nieźle radzi sobie również na Zachodzie i w krajach członkowskich NATO”. Ale już w Chinach, Indiach, Afryce czy na Bliskim Wschodzie panuje spore społeczne przyzwolenie na toczący się w Ukrainie konflikt. Putin może także nadal liczyć na ogromne poparcie w Rosji, co też jest zresztą zasługą dezinformacji sianej na własnym poletku. Warto bowiem pamiętać, że rosyjska dezinformacja jest tworzona i kolportowana także – a może wręcz przede wszystkim – na potrzeby kształtowania nastrojów społecznych we własnym państwie.
Jako internauci jeszcze nie nauczyliśmy się rozpoznawać podejrzanych treści na temat pandemii, a już ponownie zostaliśmy postawieni w sytuacji, w której w dużej mierze to na nas spada obowiązek zadbania o to, by nie zapaść się w informacyjny chaos. Media społecznościowe nadal są w powijakach, jeśli mowa o skutecznym przeciwdziałaniu dezinformacji – zanim Facebook czy Twitter rozpatrzy zgłoszenie o rozpowszechnianiu fałszywych lub szkodliwych treści, kłamstwo znajdzie sobie dziesiątki ludzi gotowych podać je dalej. Łatwo poddać się w przedbiegach i uznać, że z dezinformacją nie da się skutecznie walczyć. Ale to podejście szkodliwe w skutkach, prowadzące do obojętności i bezsilności. Można działać we własnym środowisku, wspierać tych, którzy zajmują się fact-checkingiem profesjonalnie – portale pokroju Demagog.org.pl oraz kolektywy reporterskie takie jak Bellingcat – i przede wszystkim pozostawać wyczulonym na wszystko, co trąci nam manipulacją lub fałszem.
Mawia się, że zanim prawda włoży buty, kłamstwo obiegnie Ziemię. Może więc najwyższy czas spróbować przetrącić mu kolana.