Cud nad Dnieprem. Czy można stworzyć następcę Stalkera za grosze?
Spis treści
Cud nad Dnieprem
Ukraińcy zresztą nie mieli większych problemów z przysparzaniem sobie wrogów. Nawet najbardziej entuzjastycznie nastawieni do projektu gracze szybko zorientowali się, że przedwcześnie wydali swoje pieniądze: deweloperzy nic nie robili sobie z obietnicy zamieszczania codziennych aktualizacji, a gdy te już się pojawiały, nie przedstawiały konkretnych informacji na temat rozwoju Areal, skupiając się raczej na narastających wokół produkcji kontrowersjach. Brakowało też nowych materiałów: od czasu do czasu publikowano grafiki koncepcyjne, co – jak na grę, która miała znajdować się w fazie alfa już w momencie rozpoczęcia akcji – było co najmniej podejrzane. Tymczasem na stronie zbiórki zaczął panować spory bałagan: w sekcji komentarzy oskarżenia o oszustwo przeplatały się z wypowiedziami rosyjskich użytkowników, którzy ze względu na napiętą sytuację na Ukrainie postanowili uprzykrzyć West Games akcję na Kickstarterze. Yavorsky zaznacza, że to pierwszy raz, kiedy spotkał się z napaściami trolli, będąc bardziej przyzwyczajonym do ataków DDoS. Eugene Kim określił to jako zmasowaną operację: „Rosjanie znaleźli sposób na to, by kontrolować i manipulować opinią publiczną, nakłaniając zagranicznych dziennikarzy do pisania rzeczy dla nich przydatnych. Nasza gra jest tego doskonałym przykładem”. Żeby powstrzymać falę nienawiści ze strony rosyjskich trolli, potrzeba byłoby chyba błogosławieństwa Władimira Putina. Które to błogosławieństwo deweloperzy wkrótce otrzymali.
Gdy sytuacja West Games wyglądała coraz mniej różowo – deweloperzy zamiast na informowaniu o grze musieli skupić się na odpieraniu kolejnych zarzutów, a atmosfera podejrzeń, jaka narosła wokół projektu, zahamowała napływ wpłat – Areal z dnia na dzień znalazło się w centrum uwagi z innych, jeszcze ciekawszych powodów. 19 lipca na stronie kickstarterowej kampanii ukazał się post zatytułowany „Wczoraj dostaliśmy przedziwny list...”. Według twórców do Eugene Kima napisał sam Władimir Putin. Prezydent Federacji Rosyjskiej miał dowiedzieć się o dziele West Games od swojej córki i postanowił wyrazić swe wsparcie: „To ważne, by nasi rodacy nie strzelali do siebie w rzeczywistości, ale w grach takich jak ta”. Ponadto Putin zadeklarował się jako miłośnik strzelanek i zaprosił Ukraińców na Kreml, by tam przedstawili mu wersję alfa swojej produkcji. Oczywiście trudno uwierzyć, by list był autentyczny – bo czy w środku politycznej zawieruchy na wschodzie Europy przywódca Rosji miałby czas na przeglądanie ukraińskich gier? Najprawdopodobniej było to więc dzieło utalentowanych trolli... albo samych deweloperów, którzy po raz kolejny zwrócili na siebie uwagę. Wydarzyło się to na 4 dni przed zakończeniem zbiórki, kiedy do osiągnięcia upragnionego celu West Games brakowało jeszcze ponad 10 tysięcy dolarów i nic nie wskazywało na to, by Ukraińcy mieli odnieść sukces. I pewnie tak by się nie stało, gdyby nie fakt, że list od Władimira Putina był zaledwie pierwszym z cudów nad Dnieprem.