autor: Regis Vercore
Rzucony w otchłanie świata wspaniałego...
Oto opowiadanie, które powstało jako hołd złożony wspanialej grze Daggerfall, ukazujące piękno, ulotność, jak również i pewna grozę owego świata... Jakże obcego i zarazem bliskiego wielu z nas...
To przychodzi zupełnie niespodziewanie... Całkiem znienacka...
Pędzisz szaleńczo na koniu, jedną z dróg wiodących ku twemu przeznaczeniu. Gnasz na złamanie karku, kierowany misją, która rzuci cię w wir wydarzeń - za sprawą sił wyższych oraz przyziemnych, ludzkich intryg, jakie od zawsze, jak świat długi i szeroki, wiły się pośród wiecznej zawiści... Poskręcane drzewa i sporadyczne ruiny, umykające pośród ogłuszającego pędu końskich kopyt, zlewają się w coraz ciemniejszą plamę, wśród której zaczynają dominować powoli złowieszcze cienie, gdy cały świat zasnuwa powoli senna osnowa... Kurz oślepia twe oczy, demony zmęczenia więżą w twej piersi coraz krótsze, chwytane z trudem oddechy... Na horyzoncie, udając się na spoczynek do swej komnaty tymczasowego niebytu, królowa codzienności - przyodziana w dogasające szaty resztek czerwonozłotej poświaty - wysyła w twym kierunku ostatnie swe promieniste uśmiechy... Tam, niczym nęcący konającego wędrowca miraż, zwodniczooblubny kształt wabi cię swymi niewyraźnymi, delikatnymi rysami...
Zbliża się już, jakże upragniony, kres twej morderczej eskapady, i czujesz, że ogarnia cię jakaś dzika, niepohamowana radość, niczym marynarza, który po latach morskich wojaży może w końcu ucałować stały ląd i spocząć w objęciach ciepłego wnętrza porządnie zaopatrzonej tawerny... Radość, niestety, pozorna. Przewspaniałe, przygniatające swą posturą wrota bramy, spoglądające na ciebie z góry zmurszałymi, drewnianymi oczami, milczący świadek niezliczonych wieków przeszłości, rzucają ci swą okutą rękawicę prosto w twarz. Za późno...
...Za późno? Z pewną dozą podświadomej nabożności obchodzisz wokół przysadziste, wniebostrzeliste mury miejskie... Choć trochę ciężko jest ci się rozstać z wierzchowcem, który z takim zapałem towarzyszył ci pośród trudów drogi, przywiązujesz wycieńczone zwierze do pojedynczego, nieco spróchniałego drzewa - pal to licho - i oddajesz swym nogom pełnię władzy nad sobą. Potykasz się raz po raz, klucząc między pojedynczymi kamieniami niczym zabłąkana dusza pośród przerażającego cmentarzyska, wpatrując swe obleczone pyłem oczy w nieprzejednany, szary sarkofag uśpionego miasta... Dotykasz delikatnie murowanej ściany, która poraża cię gniewem kamiennego chłodu, i wodzisz po niej dłońmi, delikatnie, szukając zbawiennych nieciągłości. Czyżby los przymknął na chwile swe pełne niełaski oko? Poluzowane kamienie warczą na ciebie groźnie, gdy dusisz je raz za razem swymi skostniałymi od zimna dłońmi, wspinając się coraz wyżej i wyżej, wzbijając się w nieznane. Nadludzki wysiłek, atakowany podmuchami niosącego drobiny piasku wiatru, wyciska z twych oczu okrutne łzy. W końcu kotwica palców dosięga upragnionego, groźnego szczytu szklanej góry twych możliwości. I... I wtedy... Gdy prostujesz swe plecy, w twój wzrok wbija się nagle strzała wspaniałości. Ten widok, tak zwykły i zarazem jedyny w swym rodzaju... Migoczące okna domów - błyskające błędne ogniki pośród nieprzeniknionej czerni bagna budynków... Twa małość, pod nieboskłonem ukwieconym stokrotkami gwiazd... Dyrygowana przez matkę naturę orkiestra ukrytych w trawie świerszczy, wygrywająca pierwszą część swej symfonii...
Tak... To właśnie jedna z tych chwil. Być może wielu, choć ciężko jest ci jest wyobrazić sobie coś wspanialszego... Ten ulotny moment, uderzający twe zmysły delikatny trzepot motylich skrzydeł niepowtarzalnego nokturnu... I już wiesz, że nie możesz stąd odejść, porzucić tego świata... Oto miejsce tknięte dłonią bogów, królestwo, którego za żadne skarby nie opuścisz... Królestwo Daggerfall.
Otulona nocną mgłą tawerna nie prezentuje się zbyt okazale, nigdy jednak nie byłeś zbytnio wybredny...