autor: Szymon Liebert
Nowa era free to play – przedstawiamy trzy gry, które uratowały „darmowość”
Slogan „graj za darmo” stał się synonimem nijakości i próby wyciągnięcia kasy za pomocą mikropłatności. Zapracowali na to twórcy wielu średnich gier free to play. Rok 2012 przynosi jednak zmianę: trzy tytuły, które windują standardy na niebotyczny poziom.
Spis treści
Jeszcze kilka lat temu za niemal każdą grę trzeba było zapłacić. Dzisiaj możemy pograć za friko prawie we wszystko: casualowe pozycje logiczne, strategie, strzelanki, a nawet produkcje MMO, kojarzone do niedawna wyłącznie z abonamentem. Niestety, twórcy pierwszych „darmowych” tytułów zapracowali na nie najlepszą opinię określenia „free to play”. Słaba rozgrywka, średnie wykonanie i mikropłatności zaburzające równowagę podczas zabawy to zarzuty kierowane pod adresem tego modelu finansowego. Wydawało się, że po fali zainteresowania nadejdzie drugie uderzenie: rozczarowanie precyzyjnie wykalkulowanymi systemami na zarabianie pieniędzy (dziękuję za taką „darmowość”).
Wielu z nas – w tym i ja – rzeczywiście dało się porwać modzie na free to play, a po odkryciu zasad funkcjonowania tego modelu zwątpiło w jego mechanikę, kłócącą się z najważniejszym instynktem. Instynktem gracza. I wtedy zaczęły pojawiać się gry nowego typu. Produkcje, które zawierają mikropłatności, ale spychają je na drugi plan. Także w gatunku strzelanek, dotychczas reprezentowanych w tej kategorii przez słabe propozycje.
Tymczasem w tym roku pojawiły się już trzy świetne gry akcji za darmo. Czy możemy mówić o nowych standardach i ewolucji tytułów korzystających z tego modelu finansowego? Moim zdaniem tak, bo najwidoczniej deweloperzy zrozumieli, czego chcą gracze.
Mroczna przeszłość
W ciągu tych kilku miesięcy opracowywania przeglądu gier darmowych przez mój dysk twardy przewinęły się dziesiątki produkcji bezpłatnych i tych opartych o mikropłatności. Te drugie starałem się umieszczać jak najrzadziej, ograniczając się tylko do topowych tytułów. Dlaczego? Bo większości z nich nie mógłbym polecić z czystym sercem innym graczom, wiedząc, że będą zawiedzeni ich jakością. Zupełnie jakby hasło „graj za darmo” zwalniało deweloperów z obowiązku stworzenia rozgrywki spójnej i dopiętej na ostatni guzik.
Przeważnie po kliknięciu w wielki przycisk „graj”, umieszczony na stronie danej produkcji, wkraczałem w świat nijakości. Było to szczególnie widoczne w przypadku pierwszoosobowych strzelanek, które najczęściej starały się imitować takie dzieła jak Counter-Strike. Zresztą – bardzo nieudolnie. Dziesiątki skleconych naprędce tytułów free to play do dzisiaj goszczą w Internecie i straszą słabą grafiką, dziurawą rozgrywką, lagami oraz inwazyjnymi mikropłatnościami. „Graj za darmo” częściej znaczyło „zapłać, aby wygrać”.
Czasy się zmieniły, deweloperzy dojrzeli, gracze stali się bardziej wymagający. Witamy w następnym etapie rozwoju modelu darmowej rozgrywki. Tutaj nie ma miejsca dla produkcji słabych, mało wyrazistych i oszukańczych.
Dota ratuje free to play
Mógłbym zacząć od Team Fortress 2. Produkcja studia Valve jest dobra, jednak to nie ona odegrała istotną rolę dla rozwoju segmentu free to play (chociaż pokazała, jak duże pieniądze w nim tkwią). Wyznacznikiem jakości w tej dziedzinie stała się gra, która wypłynęła na fali popularności pewnego moda – League of Legends. Dzieło studia Riot Games nie ma nic wspólnego z FPS-ami od strony rozgrywki. Chodzi o to, że tytuł ten, mimo obecności mikropłatności, jest uczciwy wobec użytkowników. To nowy model, w którym bawimy się bez dokonywania opłat, bo mechanika jest dopracowana i wyważona. Takie podejście przekłada się na zadowolenie odbiorców, którzy wbrew pozorom wiedzą, kiedy ktoś pogrywa z nimi fair, a kiedy nie.