Kto w to gra?!. Naval Action to symulator cierpienia i bólu 😈
Spis treści
Kto w to gra?!
No właśnie. Kto, u licha, przy zdrowych zmysłach grałby w coś takiego? Pozycja ta przyciąga do siebie bardzo nietypowych odbiorców. W Navalu żegluje spora grupa emerytowanych wojskowych, pracowników wywiadu, ochrony i innych takich w wieku 50–80 lat, którzy na brak wolnego czasu nie narzekają. Serio, nigdy, przenigdy nie spotkałem się z tym w żadnej grze MMO, a pykam w tego typu produkcje już ze 20 lat. To grupa, która wprawdzie nie może poszczycić się największym skillem w zatapianiu, ale zdecydowanie wyjątkowa pod względem wiedzy marynistycznej, a także czerpiąca ogromną przyjemność z handlu i zarabiania cyfrowych dublonów. Dość powiedzieć, iż Kanadyjczyk, z którym byłem w klanie, uzbierał taką sumę, że dosłownie zepsuł grę. Devowie musieli ręcznie zmieniać wpisy w bazie danych i uszczuplić jego majątek, bo system nie przewidywał takich liczb.
Kolejna bardzo liczna grupa to – najogólniej rzecz ujmując – obywatele byłego Związku Radzickiego. Chłopcy ci przywykli do zdecydowanie mniej łagodnego traktowania niż ich koledzy z krajów zachodnich i po prostu znakomicie odnajdują się w ciężkiej morskiej rzeczywistości. Można nawet spokojnie powiedzieć, że rządzą na serwerze gry. Tam, gdzie nie mogą wygrać umiejętnościami, wygrywają po prostu przewagą liczebną.
Poza tym znajdziemy tu przedstawicieli wszystkich nacji, które w przeszłości aspirowały do miana potęg morskich, takich jak Wielka Brytania, Francja, Hiszpania czy Szwecja. Przy czym wydaje się, że średnia wieku jest tu zdecydowanie wyższa niż w popularnych MMO obecnych na rynku. W tym przypadku mowa raczej o 30+, nierzadko 40+, a nie nastolatkach czy 20-latkach. Ci, owszem, pojawiają się w NA, ale zazwyczaj ich kariera nie trwa długo albo po prostu są naprawdę wyjątkowymi miłośnikami epoki. Na dodatek ogromna większość osób, z jakimi miałem przyjemność obcować, to fani ultrarealistycznych symulatorów lotu, pokroju DCS-a czy IL-2 Sturmovika.
Suma summarum muszę przyznać, że ta starsza grupa tworzy naprawdę znakomitą atmosferę owej wspólnej niedoli. Wolę pocierpieć, dyskutując na dowolny temat z emerytowanym pracownikiem australijskiego ASIS, byłym żołnierzem amerykańskiej piechoty czy architektem z Niemiec, niż dobrze się bawić z piszczącym nastolatkiem. Poza tym poziom oddania grze jest tu nieporównywalnie większy niż gdzie indziej. Bo jak inaczej nazwać dość powszechne zjawisko grania na kilku kontach (w skrajnych przypadkach nawet na sześciu!), a także poświęcanie dni i godzin, by się dorobić i coś osiągnąć.
ZALETY MULTIPLIKACJI
Zazwyczaj celem posiadania kilku kont do gry w Naval Action są korzyści materialne. Możemy dzięki temu zarządzać większą liczbą budynków produkujących surowce w portach i dysponować liczniejszą flotą handlową. Ponadto po prostu mieć alty w innych nacjach, co dodatkowo zwiększa potencjał zarabiania kasy. Oczywiście są i przypadki ekstremalne, jak gracz o ksywce Lenin God of PvP, który w jednej bitwie z powodzeniem symultanicznie steruje trzema okrętami. Poziom umiejętności – KOSMOS!
Czy warto pocierpieć?
Znalezienie towarzyszy niedoli pomaga znieść trudy wyrzeczeń, jakie czekają na każdego w dziele Game-Labs, ale czy to wystarczy? W moim przypadku i w przypadku zdecydowanej większości – absolutnie nie. Owszem, to pomaga, ale prawdziwą satysfakcję, i to na poziomie „jak jasna cholera”, przynosi dopiero zadawanie cierpienia. O tak… Gdy po setkach godzin walki o kasę i statki, a także niezliczonych przegranych bitwach nasze umiejętności osiągają poziomom ZEN, zaczynamy dosłownie czuć TO COŚ. Tak… Nie ma nic lepszego niż topienie „kmiotków” i karmienie się każdą obelgą, jaką rzucają pod naszym adresem, kiedy z wyrachowaniem pakujemy im kolejną salwę w rufę. Aż chce się żyć.
W Naval Action gram praktycznie od samego początku testów alfa, zacząłem bodaj na miesiąc przed tym, jak gra została udostępniona na Steamie. Posiadam dwa konta, na głównym dobijam już do 4 tysięcy godzin czasu gry. Informacje o drugim koncie niech pozostaną moją słodką tajemnicą. Obecnie pływam pod banderą Wielkiej Brytanii i poluję głównie na piratów, choć oczywiście bez mrugnięcia okiem zatopię każdego, kto się nawinie.
Bezpośrednio odpowiedzialnym za stratę mnóstwa godzin mojego życia jest T_bone. To on po wielu namowach zaciągnął mnie do gry, uzależnił, po czym odszedł, bo zrobiło się za bardzo wymagająco. Oficjalnie oświadczam, że mu wybaczam.
PATRZĄC Z BOKU
Moi współpracownicy wiedzą, że mam nieprzyjemną manierę częstego pytania: „A co u Was?”. Gdybym miał o życiu Łosia wyrokować wyłącznie na podstawie jego odpowiedzi, musiałbym stwierdzić, że składa się ono tylko z zatapiania statków. Usłyszeliśmy już ładnych kilka setek morskich opowieści o grupach żaglowców, które poległy w nierównej walce z kapitanem Bartulą. Za to prawie nigdy nie opowiada o rodzinie, znajomych, urlopach… Czy ktoś ma linka do definicji uzależnienia?
Marcin Strzyżewski