autor: Adam Kaczmarek
Książę Persji: Piaski Czasu - recenzja filmu
Za realizację Księcia Persji: Piaski Czasu odpowiada doświadczony reżyser Mike Newell oraz uznany producent Jerry Bruckheimer. Z tej współpracy mogło zrodzić się tylko efektowne widowisko. Czy ta adaptacja gry okaże się sukcesem?
Pomysł nakręcenia filmu o przygodach perskiego księcia na początku nie wzbudził we mnie entuzjazmu. Obawiałem się, że znowu otrzymamy standardową ramotę powstałą na bazie znanej marki, dobrych chęci i sporego budżetu. Kiedy jednak do akcji wkroczył producent Jerry Bruckheimer, postanowiłem dać temu projektowi szansę. Na stołku reżysera posadzono twórcę Harry’ego Pottera i Czary Ognia, a nad produkcją czuwał m.in. sam Jordan Mechner. To w pewnym sensie zachęciło mnie do pójścia na seans. Czy kinowe obrazy na podstawie gier przestaną wreszcie kojarzyć się z chałturą Uwe Bolla?
Fabuła w stosunku do oryginału uległa znacznym modyfikacjom. Mam wrażenie, że scenarzyści do spółki z Mechnerem chcieli tchnąć w uniwersum nowego ducha, co poskutkowało na przykład inną genezą głównego bohatera. Książę ma na imię Dastan i jest sierotą, a do pałacu dostaje się na rozkaz króla Sharamana, który postanowił przygarnąć biednego chłopca. Przyznam, że akurat ta odmiana nie spodobała mi się. Brakuje jej twardych argumentów, gdyż włączenie do rodziny przypadkowego dzieciaka z ulicy uważam za tani chwyt, a poza tym jest to do bólu naiwne. Na szczęście główny wątek opiera się na tym, co znane i lubiane, czyli Piaskach Czasu i niezwykłym sztylecie. Dastan trafia na niego w trakcie bitwy o miasto Alamut i nie zdając sobie sprawy z siły oręża, postanawia go zabrać. Szczęście nie trwa jednak długo i główny bohater zostaje wplątany w morderstwo przyrodniego ojca, a w konsekwencji skazany na śmierć. Udaje mu się jednak uciec, na dodatek z nowym kompanem, który prawdopodobnie zna możliwości wykradzionego z wrogiego pałacu ostrza.
W Księciu Persji odnajdziemy praktycznie wszystkie niezbędne składniki potrzebne do opowiedzenia o walce dobra ze złem. Bohaterowie – szlachetny i jednowymiarowy Dastan oraz piękna i zmienna (jak to z kobietami bywa) księżniczka Tamina – wpisują się w żelazny archetyp ekranowej pary kina przygodowego. Z pozoru łączy ich niewiele, aczkolwiek wiadomo – przeciwieństwa się przyciągają i nie inaczej jest tym razem. Oczywiście daleko im do frywolności związku Indiany Jonesa z Marion w Poszukiwaczach zaginionej arki, ale cieszy fakt, że między nimi iskrzy, no i są miejscami zabawni. Nietrafionych dowcipów jest tu o wiele mniej, niż się spodziewałem po zwiastunie (prawdę powiedziawszy – w zwiastunie są same nietrafione). Ale motorem napędowym – podobnie jak w grach – są sceny akcji. Twórcom udało się wdrożyć elementy „zręcznościowe” tak dobrze, że ich obecność na ekranie nie razi jak w przypadku doklejonego na siłę motywu FPP z Dooma Andrzeja Bartkowiaka. Wszystkie walki, pościgi i wyczyny kaskaderskie mają dokładnie przygotowaną choreografię i jeżeli mógłbym im coś zarzucić, to miejscami chaotyczną realizację.