"Kiełbasa, wódka i gry" - czy Polska staje się potęgą elektronicznej rozrywki?
Mówiąc o polskich grach, łatwo skupić się na pojedynczym fenomenie – w naszym przypadku jest to zazwyczaj Wiedźmin. Ale to krzywdzące spojrzenie: nie samym Geraltem Polska stoi, a dobre gry mamy we krwi od lat.
Pamiętam, jak jeszcze w styczniu lub lutym przeglądałem zagraniczne listy najbardziej wyczekiwanych produkcji tego roku. W pierwszej dziesiątce niemal zawsze znajdowały się dwa tytuły z Polski: Wiedźmin 3: Dziki Gon za każdym razem, często także Dying Light. W zeszłym roku mogliśmy się z kolei poszczycić ambitnymi, niezależnymi dziełami. Wcześniej także nie brakowało u nas utalentowanych deweloperów i nic nie wskazuje na to, by miało ich zabraknąć w przyszłości. Jesteśmy fenomenem na światową skalę: z państwa, w którym jeszcze na początku tego wieku gry kupowało się na targowiskach w postaci pomazanych markerem, białych płyt, przeistoczyliśmy się w jedną z europejskich potęg interaktywnej rozrywki. „Kiełbasa, wódka, a teraz też gry” – oto najważniejsze produkty eksportowe w oczach Marcina Iwińskiego z firmy CD Projekt RED.
Nie samym CD Projekt RED, 11 bit studios i Techlandem Polska stoi – deweloperów mamy naprawdę wielu, choć znaczna część z nich nigdy nie odniesie takiego sukcesu, jak stał się udziałem wymienionych firm. Podać dokładną liczbę to rzecz wprost niemożliwa, bowiem sytuacja wciąż się zmienia, ale dość powiedzieć, że gdy w ubiegłym roku próbowaliśmy policzyć rodzimych producentów gier, wyszło nam, że jest ich ponad 70. Czy niedawne polskie hity mogły sprawić, że przekroczyliśmy magiczną setkę? Wcale bym się nie zdziwił.
Przesada? A skąd. Oczywiście Polska nie może równać się ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie swe siedziby ma większość najważniejszych wydawców, Japonią czy Kanadą, w której o deweloperów dba nawet rząd. Ale na Starym Kontynencie – szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę jakość, a nie ilość produkowanych tytułów – konkurujemy praktycznie wyłącznie z Wielką Brytanią (Grand Theft Auto, Batman Arkham) i Szwecją (Battlefield, Minecraft, Wolfenstein). Rzecz jasna Niemcy mogą sobie pozwolić na wydawanie większej liczby gier, ale żadna z nich nie ma szans na taki rozgłos jak choćby wspomniane wcześniej Dying Light – nie mówiąc już o Wiedźminie. Francja to z kolei główna siedziba wydawniczego giganta Ubisoftu, który jednak znaczną część swoich produkcji powierza studiom subsydiarnym, pracującym poza Europą. Inne kraje także mają swoje perełki – wypada chociażby przywołać fińskie studio Remedy Entertainment czy czeskie Bohemia Interactive – ale żadne z nich nie wypuszcza regularnie na rynek tak solidnych tytułów jak nasze.
Oczywiście jeszcze niedawno także my zaliczaliśmy się do państw, w których udane produkcje powstawały raz na jakiś czas. Nie zmienia to jednak faktu, że dobre gry mamy chyba we krwi. Teorię tę potwierdza Kacper Kwiatkowski, były pracownik warszawskiego 11bit studios, obecnie współzałożyciel firmy VileMonarch. „Nie wiem, czy możemy mówić o nagłej eksplozji polskiego gamedevu... Może ostatnimi czasy rzeczywiście nastąpiła kumulacja, ale przyzwoite tytuły robiliśmy od lat” – twierdzi, podając jako przykład serię Earth. I rzeczywiście – patrząc na pierwszą dekadę XXI wieku, widzimy chociażby Painkillera, Two Worlds, Call of Juarez (wraz z jeszcze lepszą kontynuacją – Więzy krwi) czy pierwszego Wiedźmina. Zapewne to właśnie ten ostatni projekt – tworzony przez cztery lata za prawie 20 milionów złotych – pokazał, że warto ryzykować. Efekty widoczne są do teraz.
Od 2011 roku co kilka, maksymalnie kilkanaście miesięcy w naszym kraju rodzą się produkcje zauważane szerzej także na Zachodzie. Bulletstorm przekonał Epic Games do całkowitego wchłonięcia People Can Fly, Techland – tuż po fatalnym Call of Juarez: The Cartel – odniósł sukces z Dead Island, 11bit wprowadziło swoim Anomaly: Warzone Earth powiew świeżości do nieco skostniałego gatunku tower defense. Oczywiście w tym samym czasie nie próżnowało także CD Projekt RED – Wiedźmin 2: Zabójcy królów okazał się nie tylko godną kontynuacją przygód Geralta, ale w większości aspektów wręcz przerósł swego poprzednika. Jednak to ostatnie dwanaście miesięcy stało się prawdziwym triumfem polskiego gamedevu. Zaginięcie Ethana Cartera, This War of Mine, Dying Light, Lords of the Fallen oraz Dziki Gon – wszystkie te produkcje ukazały się w przeciągu ostatniego roku, wszystkie też zebrały co najmniej dobre oceny. Nie oznacza to oczywiście, że każda polska gra to natychmiastowy sukces – Raven’s Cry, Basement Crawl czy choćby niedawne Hatred to niechlubne przykłady – ale o ile słabsze produkcje trafiają się w każdym kraju, tak równie spektakularne hity niekoniecznie.