Jak pecet stał się platformą do grania – sprzętowe rewolucje od IBM-a do gamingowego PC
Amiga czy IBM? Konsola czy PC? Dzisiejszy dylemat graczy kiedyś był równie aktualny. Wszystko zmieniło się jednak na początku lat 90. wraz z nadejściem złotej ery grania na pecetach! Jak zaczęła się dominacja blaszaków w świecie gier?
Spis treści
Historia gier komputerowych przedstawiana jest zwykle jako wyliczanka kolejnych tytułów, wyznaczających standardy w swoim gatunku, stanowiących przełom w oprawie graficznej lub mechanizmach rozgrywki. Wolfenstein 3D, Dune II, Half-Life, GTA 3 – lista jest długa i znamy ją niemal na pamięć. Czasem wymienia się także kolejne generacje konsol, jednak nigdzie podobnej uwagi nie poświęcono samym komputerom PC. Poczciwy blaszak przeszedł długą drogę od zajmującej całe biurko beżowej kupki podzespołów za 30 mln „starych” złotych po płyty główne zintegrowane z szeregiem oddzielnych kiedyś modułów w fantazyjnej obudowie o dowolnym kolorze i z kartą graficzną za połowę kwoty całego zestawu. Jakie były przełomowe momenty w rozbudowie naszych pecetów? Kiedy dołączyliście do grona PCMR?
Nasz pierwszy IBM PC na początku lat 90.
Początki pecetów jako maszyn do gier były bardzo trudne, zwłaszcza w Polsce, gdzie pomimo transformacji i otwarcia rynku wszelkie nowinki z Zachodu docierały ze sporym opóźnieniem lub odstraszały ceną. Na zdrowy rozum nie było wtedy żadnych pozytywnych stron posiadania peceta do grania. Taki komputer był bardzo drogi i wymagał specjalnego monitora (nie można było go podłączyć do telewizora, w przeciwieństwie do Amigi czy C64). Gier było jak na lekarstwo, a na dodatek żaden ze znajomych nie używał dziwnych, giętkich dyskietek 5.1/4 cala. No i ta grafika! Straszyła turkusami czterech kolorów palety CGA lub szesnastu EGA, a zamiast muzyki słychać było przyprawiające o ból głowy piski.
Komputer PC, zwany jeszcze potocznie IBM-em (od słynnej firmy – producenta pierwszego udanego komputera osobistego, który masowo przyjął się na rynku), był nudnym narzędziem pracy dla wybranych. Do czerpania czystej frajdy z gier z ładną grafiką i świetną muzyką kupowało się Amigę 500 lub ewentualnie Atari ST – wśród zwolenników tych urządzeń istniał wtedy podział na „wrogie” obozy, niczym dziś między pecetowcami a zwolennikami konsol. Ciągle bardzo popularne były też komputery 8-bitowe: Commodore 64, Atari 800XL, 65XE, 130XE.
Jedna z redakcyjnych porad w magazynie „Top Secret” z 1993 roku zalecała, by czytelnik kupujący nowego peceta 386SX nie pakował bezsensownie pieniędzy w napęd dyskietek 3,5 cala i joystick, gdyż te dwie rzeczy były jeszcze wtedy zupełnie na tej platformie nieprzydatne!
Pomimo tak niesprzyjających różnic na początku lat 90. coraz więcej osób decydowało się na nabycie IBM-a – komputera „do nauki”, jak można było tłumaczyć rodzicom, a nie tylko do grania. Na Zachodzie królował już procesor 386, niektórzy przesiadali się nawet na pierwsze 486, a w Polsce popularne ze względu na cenę były jeszcze konfiguracje z 286, kartą grafiki EGA czy monochromatycznym (biało-czarnym) Herculesem. Zakupu peceta dokonywało się zwykle na giełdzie komputerowej albo w jakieś nowo powstałej lokalnej firmie, składającej zestawy.
Później modne były dwa „markowe” sklepy – ProTech lub legendarny Optimus, którego naklejka na obudowie stanowiła niemały powód do dumy, prawie jak kiedyś logo IBM. Koszt zestawu przed denominacją wynosił przeciętnie 30 mln złotych – dużo, dużo więcej niż średnia miesięczna pensja. Nowy komputer, który zgodnie z filozofią Henry’ego Forda można było kupić w każdym kolorze – pod warunkiem, że będzie to odcień beżu (dziś jest to jeszcze bardziej aktualne, bo dominuje kolor czarny), wyglądał zawsze podobnie – płaska obudowa desktopu z magicznym przyciskiem Turbo i wyświetlaczem liczby megaherców, 14-calowy monitor CRT, stacja dysków 5.1/4 cala, standardowa do dziś klawiatura i myszka z kulką brudzącą rolki.
W przeciwieństwie do komputerów Amiga czy Apple z graficznym interfejsem systemu obsługa IBM-a nie była taka prosta. System operacyjny Microsoft DOS wymagał od początku pewnej fachowej wiedzy, znajomości podstawowych komend, jak: c:\, dir, del, md, rd, dir /p, dir /w i tak dalej, i tak dalej. Zarządzanie plikami w ten sposób było uciążliwe i każdy użytkownik szybko przesiadał się na genialny wtedy program Norton Commander – wygodny menadżer plików, pozwalający błyskawicznie operować zawartością dysku za pomocą klawiszy funkcyjnych, strzałek, TAB-a i Entera. Magiczną zawartość dwóch plików niezbędnych do prawidłowego działania blaszaka: autoexec.bat i config.sys zwykle przepisywało się od kolegi, by z czasem rozwikłać samemu funkcję każdej linijki. Wszystko to składało się na sporo zachodu i wysiłku w przeciwieństwie do prostego wsunięcia dyskietki do Amigi 500 i grania (analogicznie jak w przypadku dzisiejszych konsol). Co więc stopniowo uczyniło pecety dobrym wyborem dla graczy? Oto dość subiektywna lista uczestnika ówczesnych wydarzeń, odtworzona z pamięci i archiwalnych numerów branżowej prasy!