Cheatowanie w grach powinno być karalne
Oszukiwanie w grach multiplayer zmieniło się nie do poznania. Dziś cheater to klient korzystający z usług firmy, a nasze prawo nie jest na to gotowe. Czy jesteśmy w stanie zrobić cokolwiek, aby choć wyrównać szansę w tym konflikcie?
Spis treści
Premiery Call of Duty: Vanguarda oraz Battlefielda 2042, a także zbliżająca się duża aktualizacja Call of Duty: Warzone’a będą wielkim sprawdzianem, na którego wynik czekają miliony graczy. I być może właśnie ukochany przez jednych i znienawidzony przez innych Warzone okaże się tym, co przechyli szalę zwycięstwa na jedną lub drugą stronę.
Bo prawdziwa wojna – choć tak naprawdę rozpoczęła się dawno temu – czeka jeszcze na swoich bohaterów i kolejne krwawe bitwy. To wojna z cheaterami, którzy – mimo że obecni byli zawsze – właśnie w Warzonie stali się niezwykle widoczni, powodując nawet mały exodus graczy. To, co dotychczas było „nieodłączne”, co wiązało się z graniem w multiplayerowe shootery, w końcu przestało być „pojedyncze” czy „sporadyczne”. I dobrze. Tak, dobrze. To bardzo dobrze, że uruchamiając dzisiaj Warzone’a, mamy dużą szansę, iż w naszym lobby znajdzie się cheater. Albo dwóch. Albo czterech. Bo, szanowni państwo, miarka się przebrała.
Krajobraz po wojnie
Stan Call of Duty: Warzone’a przypomina nie tyle pole bitwy, co postapokaliptyczny krajobraz, w którym cheaterzy wygrali z wielkim amerykańskim holdingiem. Firmą, która od premiery Warzone’a dbała wprawdzie o swój wizerunek, co jakiś czas urządzając bezcelową na dłuższą metę pokazówkę w postaci masowego banowania kont (co w przypadku darmowego Warzone’a nijak nie mogło pomóc – wystarczy bowiem założyć nowe konto...), ale nigdy w rzeczywisty sposób nie podniosła rękawicy. Tego rodzaju pokazówki być może miały jeszcze sens 10 czy 15 lat temu, gdy na rynku nie działały zorganizowane firmy tworzące cheaterski soft. Oszukiwanie było wówczas trudniejsze, a programy umożliwiające ów proceder ukryte gdzieś między warezami, pirackim softem, emulatorami, zawirusowanymi plikami .exe i pornografią. Decydując się na ściągnięcie programu do cheatowania w grze multiplayer, w zasadzie wiedzieliśmy, jakiego rodzaju jesteśmy ludźmi. Byliśmy najzwyczajniej w świecie oszustami, którzy – aby podleczyć swoje kompleksy – wygrzebali trainerek z pirackiego forum. Wtedy łatwo było zrozumieć, że rzeczywiście robi się coś złego, bo aby to zrobić, babrało się w patologii.
Ale dziś, gdy po kilku minutach od zaksięgowania naszej wpłaty przy użyciu bezpiecznych transferów – od kart kredytowych, przez revoluty, na PayPalu kończąc – możemy „cieszyć się” działającym i niewykrywalnym aimbotem oraz wallhackiem, tego rodzaju socjopatyczne zachowanie przestało takie być.
Tak, istnieją niemałe firmy każdego dnia inkasujące ciężarówki forsy, aby dostarczyć Wam najlepsze cheaty na rynku. Wklepcie w Google’a „warzone cheats” – zobaczycie, ile „wspaniałych” stron obiecuje Wam skilla oraz uczucie spełnienia i satysfakcji z wygranej w meczu battle royale. Stopień zwyrodnienia jest tak potężny, że nikt tu już w zasadzie nie udaje i swojego procederu nie ukrywa. Przeciwnie, „soft” reklamuje się, odwołując się do takich górnolotnych i pięknych uczuć jak duma, braterstwo, satysfakcja czy ambicja. Na jednej z tego typu stron czytamy, dlaczego POWINNIŚMY cheatować w Warzonie:
Being the only one left standing alongside your teammates at the end of every Warzone match is a great feeling, and our hacks can ensure that you feel it regularly.
(Pozostanie żywym do samego końca wraz ze swoimi kolegami z zespołu w każdej partii Warzone’a to niesamowite uczucie, a nasze hacki sprawią, że będziesz tego doświadczał regularnie).
I dalej:
Our hacks will make you the deadliest player in any multiplayer game. No matter who you’re up against, our cheats will make sure that you’re the winner after every fight.
(Nasze hacki uczynią z ciebie najbardziej śmiercionośnego gracza w jakiejkolwiek grze multiplayer. Nieważne, z kim przyjdzie ci się zmierzyć, nasze cheaty sprawią, że będziesz zwycięzcą każdego starcia).
Cheater to klient, a klient ma swoje prawa
Firmy te nie tylko pracują nad stałymi aktualizacjami swojego oprogramowania – prowadzą również coś z pogranicza profilaktyki. Informują, czy korzystanie z ich software’u jest aktualnie bezpieczne, czy też lepiej zaczekać na stosowny patch. Mało? A co powiecie na działający przez całą dobę support czy dostęp do giveawayów oraz nowych produktów (tj. cheatów do nowych gier) w wersji alfa czy beta?
Firmy produkujące cheaty i hacki zatrudniają dziś swoich pracowników na etat. Gdzieś tam na świecie mężczyźni i kobiety zasiadają codziennie na 8 godzin do komputerów, aby tworzyć i patchować oprogramowanie służące do oszukiwania innych. Dostają za to wypłatę i utrzymują rodziny. Kupują dziecku rowerek na pierwszą komunię i wysyłają swoje pociechy na zieloną szkołę. To, co chcę tu podkreślić, to fakt, że już od dawna problemem nie jest ciamajda z odpalonym trainerem, którego ściągnął – wraz z doczepionym do plików wirusem – z szemranego forum phpBB. Problemem jest człowiek, który PŁACI za usługi dostarczające względnie bezpieczne cheaty do jego ulubionych gier. Innymi słowy, nie oszust, a klient. A klient ma swoje prawa i oczekiwania.
I jasne, nie mieści się to w głowie, bo ten klient to osoba o mentalności złodzieja – w dodatku takiego, który – jak sądzę – przy krojeniu Ci portfela, nie zawaha się dać Ci jeszcze w mordę. Zostawmy jednak perfidię i ewidentnie braki etyczne tych osób. Pomówmy o tym, co możemy z tym zrobić.
Jeśli bowiem przyjmiecie mój punkt widzenia, będziecie uważać, że tworzenie anti-cheata jest rozwiązaniem zaledwie doraźnym. Nawet jeśli Warzone dostanie wkrótce świetnie działający system antycheaterski (o ładnej nazwie Ricochet), to system ten zostanie złamany za dzień, za tydzień czy za miesiąc. A że zostanie złamany – macie to jak w banku. Nawet do niezwyciężonego Valoranta cheaty aktualizowane są nieustannie, dlatego ogłoszone przez twórców gry zwycięstwo w wojnie z cheaterami rodzi skojarzenia z tymi czy innymi politykami, którzy ogłaszają rozwiązanie problemu biedy, niskich płac i niżu demograficznego.
Jasne, systemy antycheaterskie powinni istnieć i być stale aktualizowane. Nieustanna walka z oprogramowaniem cheaterskim zawsze pozostaje obowiązkiem producenta gry. Twierdzę jedynie, że sam anti-cheat nie wystarczy, a antycheaterskie firewalle to zaledwie początek problemów, w obliczu których powinni stanąć oszuści. Bo ci oszuści są już zorganizowani i wprawieni w boju. Jest ich wielu – rozproszonych po świecie, pracujących dla szemranych startupów, które chcą zarobić pieniądze. Ich zadaniem jest znalezienie luk, obejść, tylnych drzwi.
Być może, gdyby Raven Software wydało miliardy, być może, gdyby zatrudniło do nieustannej pracy nad swoim „punkbusterem” studio wielkości Rockstara, sytuacja na serwerach Call of Duty wyglądałaby inaczej. Ale firma ta tego nie robi i nie zrobi, bo nijak ma się to do tabelki z przychodami i wydatkami. Pozostaje jej – albo nam – zadowolić się gromkim ogłoszeniem nowego wielkiego planu, który spali na panewce kilka dni po jego wdrożeniu.
Tym, czego wobec zorganizowanej przestępczości potrzebujemy, są rozwiązania systemowe. Potrzebujemy prawa i jego egzekucji, a także edukacji i profilaktyki. Potrzebujemy równie zorganizowanych komórek, które ścigają – mając do tego prawo i narzędzia – producentów cheatów. I w końcu, w przypadku najmłodszych, potrzebujemy powrócić do nauki u podstaw i tłumaczenia, że oszustwo – nawet w wirtualnym świecie – jest czymś, czego należy się wstydzić.
Powiecie, że to walka z wiatrakami – oczywiście, zwalczanie oszustw w grach multiplayer przypomina groźne wymachiwanie mieczykiem przez stojącego na Ziemi rycerzyka w stronę niewzruszonego w przestrzeni kosmicznej Księżyca. Ale to jedyne, co możemy zrobić – nieustająco edukować i zaciekle ścigać.