Borderlands 3 się uda? Wszystkie grzechy Gearbox Software
Zapowiedź Borderlands 3 wywołała ekstazę wśród graczy, którzy chyba zapomnieli, że za tytułem tym stoi Gearbox Software, firma wielu hitów, ale i głośnych porażek. Oto różne grzechy twórców nowych Borderlandsów.
Spis treści
Firma Gearbox Software doprowadziła niedawno do zbiorowej ekstazy, zapowiadając długo odwlekaną trzecią część cyklu Borderlands. W sumie nic dziwnego: jego poprzednie odsłony były świetnymi FPS-ami z doskonale zrealizowanym trybem kooperacji, absurdalnym poczuciem humoru i całą masą broni, z której naprawdę fajnie się strzelało. I jeżeli pierwszy zwiastun „trójki” uznać za prognostyk, wszystkie te elementy zostaną w kolejnej kontynuacji podkręcone do maksimum. Jedyny problem? Za grę wciąż odpowiada Gearbox Software, branżowe ucieleśnienie kompletnego chaosu.
Nie zrozumcie mnie źle, nie próbuję tutaj uprawiać czarnowidztwa. Wręcz przeciwnie – wydaje mi się, że „trójka” wcale nie będzie odstawać poziomem od reszty serii, a deweloperzy nie pokuszą się o jakieś rewolucyjne zmiany, które mogłyby odrzucić fanów. Gearbox Software po prostu nie może sobie pozwolić na to, by marka Borderlands przestała budzić wyłącznie pozytywne skojarzenia, bo to jedyny cykl, który nadal utrzymuje Randy’ego Pitchforda i jego ekipę na powierzchni. Jeśli spojrzeć na dokonania tej firmy w kilku ostatnich latach – a więc głównie na jej komercyjne wpadki i wizerunkowe porażki – trudno się nie zastanawiać, jakim cudem nadal wypuszcza ona produkcje z segmentu AAA. I – co może wydać się jeszcze dziwniejsze – jakim cudem gracze jeszcze jej ufają. A Gearbox zaczynał przecież od dodatków do wielkiego Half-Life’a czy kultowej serii Brothers in Arms.
Jeśli pominąć Borderlands, naprawdę trudno znaleźć jakiekolwiek powody, by w ostatnich latach przepadać za Gearbox Software. Studio posiada oczywiście prawa do innych marek, w tym do porzuconego ponad dekadę temu cyklu Brothers in Arms czy Duke Nukem, ale przez ostatnie lata zamiast o nich słyszeliśmy albo o nałogowo wypuszczanych remasterach, albo o wzbudzanych przez firmę kontrowersjach. Najgłośniejsza z wpadek zespołu ciągnie się za nim zresztą już od roku 2013 i jest związana z produkcją, którą dobrze pamiętamy... a o której zdecydowanie wolelibyśmy zapomnieć.
EKSTAZA, SERIO? JAK NAJBARDZIEJ
Po oficjalnej zapowiedzi Borderlands 3 zainteresowanie starszymi odsłonami wystrzeliło w górę. W szczycie w Borderlands 2 na Steamie grało ponad 44 tysiące ludzi, choć w rekordowym momencie poprzedniego miesiąca było ich tylko niecałe 17 tysięcy. W przypadku pierwszego Borderlands same liczby są dziesięć razy mniejsze, ale skok był równie zauważalny. W szczycie po zapowiedzi nowej gry na serwerach „jedynki” zalogowało się cztery i pół tysiąca graczy. To pokazuje, jak bardzo społeczność tęskni za tą serią.
Niechciany ósmy pasażer na gapę
O tym, w jak głębokim poważaniu Gearbox Software miało Aliens: Colonial Marines, może świadczyć fakt, że cała zachwalana w materiałach promocyjnych zaawansowana sztuczna inteligencja ksenomorfów popsuła się za sprawą jednej literówki w kodzie. Deweloperzy nigdy nie zainteresowali się sprawą na tyle, by naprawić ten błąd – zrobił to za nich jeden z moderów... pięć lat po premierze.
Aliens: Colonial Marines było produkcją tak złą, że SEGA, jej wydawca, musiała wypłacić ponad milion dolarów odszkodowania oszukanym przez kampanię reklamową graczom. Zresztą, gdyby chodziło tylko o samą jakość, pewnie tytuł ten przepadłby w morzu podobnie kiepskich gier. Do tego doszły też jednak wielokrotne opóźnienia premiery, wprowadzające w błąd materiały promocyjne, doniesienia o zatrudnianiu przez Gearbox Software zewnętrznych deweloperów do pomocy w produkcji (ekipa Randy’ego Pitchforda wolała wówczas zajmować się m.in. grą Duke Nukem Forever, która też okazała się niewypałem) i oskarżenia o przeciąganie prac w celu wyciągnięcia dodatkowych funduszy od wydawcy. To ostatnie brzmi najpoważniej, według doniesień studio miało wykorzystać pieniądze SEG-i, żeby stworzyć własne gry, w tym serię Borderlands, które nie miały z SEG-ą nic wspólnego.
Z Aliens: Colonial Marines wiązano wielkie oczekiwania, włożono w nią ogromne pieniądze (Pitchford w 2015 roku stwierdził, że sam zainwestował w ten projekt 10 milionów dolarów), a ta nawet nie zbliżyła się do spełnienia nadziei fanów. Nic dziwnego, że wkrótce po premierze SEGA i Gearbox Software starły się w mediach. Wydawca publicznie zarzucał deweloperom sprzeniewierzenie otrzymanych środków i całkowitą samowolę, a także stwierdził, że studio jest współodpowiedzialne za fałszywy marketing gry.
W odpowiedzi SEGA usłyszała, że niepotrzebnie generowała presję i kiepsko komunikowała się z zespołem. Całość pachniała procesem, ale sprawa rozeszła się po kościach – chociaż Randy Pitchford nadal alergicznie reaguje na opinie, jakoby Aliens: Colonial Marines było zrobionym na odwal się półproduktem, reklamowanym z wykorzystaniem materiałów w najmniejszym stopniu niepodobnych do finalnej wersji. Z godnym podziwu uporem twierdzi on, że to tytuł zasługujący co najmniej na siódemkę.