Songs of Conquest nie tylko oddaje ducha Heroes 3. To w mojej opinii lepsza gra
Songs of Conquest jest grą, która w znakomity sposób odtwarza magię kultowej serii Heroes. Fani cyklu najprawdopodobniej zarwą przez nią niejedną noc.
Oceniając gry, filmy czy książki, próbuję nie dać się porwać nostalgii. W końcu potrafi ona całkiem mocno wpłynąć na nasze odczucia i poprawić wrażenia z nawet dość przeciętnych dzieł. Uruchamiając Songs of Conquest, trudno jednak nie uronić symbolicznej łezki wzruszenia, ponieważ jest to produkcja, która idealnie odtwarza magię kultowej serii Heroes of Might and Magic. Nie tylko dorównuje legendarnemu oryginałowi, ale także pod pewnymi względami go przewyższa.
Magia w najlepszym wydaniu
Już po uruchomieniu Songs of Conquest wiedziałem, że jestem w domu. Ta niesamowita muzyka, to uroczo kiczowate tło menu w klimatach klasycznego fantasy, kilka kampanii, możliwość gry wieloosobowej przy jednym komputerze, edytor map! Debiutancka produkcja studia Lavapotion wprost krzyczy z ekranu, że jest grą stworzoną dla wszystkich osób, które przed laty dały się zauroczyć „Hirołsom”.
Niemniej Songs of Conquest nie odwołuje się jedynie do wspomnianej wcześniej nostalgii. To ewidentnie dzieło stworzone przez fanów Heroes, ale zaprojektowane z głową. Nie nazwałbym go marną kopią – zamiast tego okazuje się tytułem podchodzącym z szacunkiem do swojego „przodka” i niebojącym się ciekawych oraz świeżych rozwiązań.
Na ten moment produkcja ta oferuje możliwość rozpoczęcia dwóch kampanii – serii misji Arleonu oraz Rany. Pierwsza z wymienionych frakcji to ludzkie królestwo, którego siły składają się z licznych rycerzy, łuczników oraz sojuszniczych mitycznych stworzeń. Druga to specyficzna rasa gadzich plemion zamieszkujących niegościnne mokradła. W grze występują także dwa kolejne stronnictwa: baronia Loth, która przypadnie do gustu fanom nekromancji, oraz Baria, czyli państwo opierające się na bogactwie i sile broni palnej.
Każda z frakcji ma swoje mocne i słabe strony. Wszystkie różnią się od siebie w zdecydowany sposób i stawiają na inny styl rozgrywki. Na gameplay wpływają również bohaterowie (zwani tutaj „powiernikami”), którzy dysponują rozmaitymi umiejętnościami. Niektórzy lepiej władają magią, inni sprawdzają się w przypadku dowodzenia olbrzymimi armiami. Dzięki temu już teraz wiem, że w przyszłości gracze będą prześcigać się w wymyślaniu wyjątkowych i niejednokrotnie absurdalnych strategii, tak jak miało to miejsce w przypadku kultowego Heroes 3.
Sama kampania jest zaś przyjemnym zestawem misji, dobrze wprowadzających w podstawy rozgrywki. Fabuła nie prezentuje wyjątkowo wysokiego poziomu, ale ma naprawdę urokliwy klimat typowego fantasy, w którym rozgraniczenie pomiędzy dobrem a złem jest szerokie niczym Wielki Kanion Kolorado. Nie macie tu co liczyć na dylematy moralne czy trudne wybory, ale otrzymacie satysfakcjonujący wstęp do większej przygody. Ta zapewne rozkręci się po właściwej premierze gry.
Na oddzielną uwagę zdecydowanie zasługuje soundtrack. Dawno nie grałem w produkcję o tak rewelacyjnej ścieżce dźwiękowej. Muzyka przygrywająca w menu oraz w trakcie rozgrywki to po prostu majstersztyk. Poszczególne utwory idealnie podkreślają heroiczny nastrój, okazjonalny mrok oraz tajemniczość barwnego świata fantasy. Rzadko zdarza mi się słuchać soundtracków dla czystej przyjemności, ale ten niemal codziennie gości na moich playlistach podczas zwykłych dziennych aktywności. Jeśli również macie ochotę się z nim zapoznać – liczne utwory znajdziecie na oficjalnym kanale SoC na YouTubie.
Niespodzianki na każdym kroku
Gameplay w Songs of Conquest na pierwszy rzut oka wygląda bardzo znajomo. W trakcie poszczególnych misji oraz potyczek lądujemy na rozległej mapie wypełnionej skarbami. Na każdym kroku natykamy się na jakąś skrzynię, obelisk, świątynię, wieżę obserwacyjną lub kupkę surowców. Gra cały czas zachęca do eksploracji, ponieważ zbaczając z utartego szlaku, można natrafić na wiele wartościowych przedmiotów.
Pomiędzy nimi przemieszczamy się oczywiście w systemie turowym, kierując powiernikiem, któremu towarzyszy cała armia jednostek. Bohatera regularnie rozwijamy, wybierając z długiej listy umiejętności. Niektóre z nich zwiększają nasze zdolności dowodzenia, inne wpływają na statystyki oddziałów, a jeszcze inne pozwalają na odblokowanie potężnych zaklęć. Powiernicy dysponują także ekwipunkiem. Podczas gry regularnie przychodzi nam wybierać pomiędzy różnymi magicznymi przedmiotami, mieczami, zbrojami oraz innymi elementami ubioru.
Naszą armię powiększamy zaś w zajmowanych po drodze zamkach. Tutaj pojawia się jednak pierwsza duża różnica w stosunku do wspominanego wielokrotnie Heroes of Might and Magic. Miasta różnią się chociażby wielkością. Niektóre ośrodki to zaledwie małe osady posiadające co najwyżej trzy sloty na budynki. Inne natomiast są wielkimi twierdzami, które możemy obwarować murami oraz gęsto zabudować koszarami, targami bądź obiektami specjalnymi.
Cały czas trzeba przy tym dokonywać istotnych wyborów. Poszczególne budynki mają rozmaite wymagania. Niektóre wzniesiemy tylko na dużych placach budowlanych, inne zaś potrzebują dodatkowej infrastruktury. W miastach możemy także stawiać obiekty generujące surowce. Rozwój osad jest więc o wiele bardziej złożony niż w „Hirołsach” Nie ma tu jednego słusznego schematu rozbudowy. Zamiast tego możemy bawić się i testować wiele kombinacji, które gwarantują rekrutację innych jednostek.
Ich zakup również działa inaczej, niż można by się spodziewać. W Songs of Conquest nie trzeba czekać na poniedziałek. Nowe oddziały stają się dostępne w każdej turze, tyle że w znacznie mniejszej liczbie. Zmienia się więc podejście do rekrutacji. Dzień tygodnia nie jest bowiem łatwym wyznacznikiem, kiedy powinniśmy wrócić do miasta. Właściwie w grze studia Lavapotion w ogóle nie występuje kalendarz.
I have the high ground
Wiele zmian zaszło także w samych potyczkach z wrogami. Walki przenoszą się na znane z przeszłości małe areny podzielone na heksy, ale nie są one tak puste jak niegdyś. Plac boju obfituje w przeszkody, małe sadzawki oraz prowizoryczne fortyfikacje. Najważniejsze wydaje się jednak ukształtowanie terenu. Jednostki na wyższej pozycji dysponują lepszymi statystykami od żołnierzy, którzy mają pod górkę. Odpowiednie rozmieszczenie naszych sił może więc zadecydować o zwycięstwie bądź porażce. Dzięki temu przewaga liczebna nie zawsze przekłada się na pewną wygraną.
Same jednostki (w ich ulepszonej wersji) wyposażono zaś w specjalne umiejętności, które dodają złożoności starciom. Można używać w swojej turze zamiast zwykłych ataków. Niektóre są w stanie podbijać statystyki sojuszników, a inne, jak np. saperzy uzbrojeni w kusze, zbudować palisadę ograniczającą ruch wroga. Dzięki temu otrzymujemy jeszcze więcej opcji podczas prowadzenia bitew.
Specyficznie działa także magia. Nasi powiernicy mogą rzucać zaklęcia oraz stosować specjalne skille, ale nie wykorzystują do tego tradycyjnych zasobów many. Zamiast tego dysponują esencją, którą gromadzą w trakcie walki. Każda przeprowadzona akcja generuje pewną ilość tego zasobu. Wymusza to planowanie ruchów z wyprzedzeniem. Możemy powstrzymać się od używania umiejętności, by naładować esencję i po pewnym czasie rzucić najpotężniejsze zaklęcia. Możliwe jest także aktywowanie całej masy skilli, które wymagają znacznie mniejszych nakładów tutejszego odpowiednika many.
W ogólnym rozrachunku walka okazuje się więc dużo bardziej satysfakcjonująca i wciągająca. Rzadko zdarzało mi się korzystać z opcji szybkiego rozstrzygania potyczek. Nawet małe starcia były na tyle ciekawe, że miałem ochotę staczać je osobiście. Wpływa na to również naprawdę przyzwoita SI, która potrafi niejednokrotnie zaskoczyć. Sztuczna inteligencja nie boi się nawet stosować brudnych taktyk, w rodzaju ataków samobójczych z użyciem małych oddziałów i zaklęcia armagedonu.
Powrót do czasów dzieciństwa
Songs of Conquest już teraz jest więc świetną produkcją, która nie tylko wytrzymuje porównania z najlepszymi odsłonami Heroes, ale również wygrywa z nimi na niejednym polu. Mam nadzieję, że grze da szansę jak najwięcej osób, ponieważ ta po prostu na to zasługuje. Twórcy odwalili kawał dobrej roboty i stworzyli dzieło, przy którym można spędzić dziesiątki, jeśli nie setki godzin. Sam nawet nie zauważyłem, gdy popołudnie zmieniło się w wieczór, a chwilę później musiałem szybko wyłączać grę, bo okazało się, że jest już północ.
Czym prędzej więc powinniście zebrać ekipę znajomych i zachęcić ich do wspólnej zabawy. Produkcja Lavapotion potrafi bowiem przywrócić magię długich sesji, które lata temu wielu graczy odbywało z przyjaciółmi przy jednym komputerze. Ja zaś wracam do grania, ponieważ została mi jeszcze kampania Rany do przejścia.