RPG, w którym podążaliśmy śladami Drużyny Pierścienia. Władca Pierścieni: Trzecia Era to jedna z niewielu gier fabularnych z akcją w Śródziemiu
Był taki czas, kiedy prawa do marki Władca Pierścieni znajdowały się w rękach EA. Oprócz slasherów będących adaptacjami filmów Petera Jacksona, firma przygotowała jeszcze jedną grę. Mowa o Trzeciej Erze, czyli rasowym (j)RPG-u, pozwalającym spojrzeć na Drużynę Pierścienia z innej perspektywy.
Władcy Pierścieni niezbyt jest po drodze z gatunkiem RPG. Choć mogłoby się wydawać, że Śródziemie to idealne miejsce akcji dla przedstawiciela tego gatunku, deweloperzy i wydawcy z różnych powodów (będących tematem na odrębny artykuł) nie kwapią się, by wykorzystać drzemiący w nim potencjał. Nie oznacza to jednak, że nie było prób zmiany takiego stanu rzeczy, czego najlepszym dowodem jest Władca Pierścieni: Trzecia Era.
Dzieło Electronic Arts to próba połączenia marki Lord of the Rings z mechaniką rodem z japońskich RPG-ów, na czele z serią Final Fantasy. Próba całkiem udana, choć nieco już zapomniana. A szkoda, bo pomimo kilku dość niefortunnych decyzji podjętych przez twórców, gra potrafiła dać sporo frajdy. Ale po kolei.
Ten cykl nie jest częścią naszego działu Premium. Decydując się na zakup abonamentu, możesz jednak pomóc w tworzeniu większej liczby takich tekstów. Dziękujemy.
Kup Abonament Premium Gry-Online.pl
Inna Drużyna Pierścienia
Zacznijmy od tego, że Władca Pierścieni: Trzecia Era ukazał się w dwóch wersjach. Pierwsza, stworzona przez EA Redwood Shores, została wypuszczona na PlayStation 2, Xboksa i GameCube’a. Warto też odnotować, że wydanie na PS2 doczekało się polskiej wersji językowej (napisów), co wówczas nie było standardem na konsolach. Druga edycja, opracowana przez Griptonite Games, pojawiła się natomiast na Game Boy Advance. W niniejszym tekście pochylam się nad tą pierwszą wersją.
Władca Pierścieni: Trzecia Era nie oferował możliwości wcielenia się w członków drużyny znanej z książek i filmów. Zamiast tego omawiana produkcja pozwalała nam prześledzić losy Gondorczyka imieniem Berethor i jego przyjaciół, czyli elfki Idrial, strażnika północy Elegosta, krasnoluda Hadhoda oraz pochodzących z Rohanu Morwen i Eaodena. Prowadzony przez nas zespół to swego rodzaju „drużyna cieni”, która podążała za Frodem i jego świtą niemal krok w krok, przeżywając podobne do nich przygody. Na korzyść tych ostatnich działał fakt, że ich narratorem był sam Gandalf, zaś ich tłem dźwiękowym była muzyka z filmowej trylogii.
Droga wiodła nas m.in. przez Eregion, Morię, zdewastowany Rohan, Helmowy Jar, Minas Tirith oraz Pola Pelennoru. W każdej z tych lokacji otrzymywaliśmy do dyspozycji kilka zadań, które z jednej strony można było wykonywać w dowolnej kolejności, ale z drugiej – tę ostatnią niejako narzucała nam korytarzowa konstrukcja map. Oprócz misji popychających fabułę do przodu, na realizację czekały zlecenia poboczne, które mogliśmy pomijać, choć nie był to najlepszy pomysł. Każde z nich przynosiło bowiem dodatkowe punkty doświadczenia, których nigdy nie było tu zbyt wiele.
To jest Śródziemie i tu się walczy
Władca Pierścieni: Trzecia Era działał niejako w dwóch trybach. Pierwszym z nich była eksploracja w czasie rzeczywistym, podczas której mogliśmy podziwiać lokacje (możliwość zwiedzenia Morii czy Helmowego Jaru do dzisiaj działa na wyobraźnię) i prowadzić rozmowy z postaciami neutralnymi. Gra pozwalała przy tym swobodnie przełączać się pomiędzy bohaterami i bohaterkami, co było o tyle ważne, że punkty doświadczenia za wykonanie konkretnego zadania przypadały tej postaci, którą kontrolowaliśmy w momencie realizacji misji.
Wzorem wielu japońskich RPG-ów z tamtego okresu, przeciwnicy nie byli widoczni w lokacjach. O tym, że może nas czekać losowa bitwa, informowało nas pojawiające się w lewym, górnym rogu ekranu Oko Saurona; im stawało się ono ciemniejsze, tym większe było prawdopodobieństwo, że zaraz rozpocznie się walka. Gdy natomiast w tym samym miejscu ukazywał się niebieski Palantir, mogliśmy przygotować się na stoczenie bitwy fabularnej.
Na naszej drodze stawali przeciwnicy znani z filmów. Mowa więc o orkach, uruk-hai, wargach, trollach i innych adwersarzach, którzy pełnili tu rolę bossów (wspominam o nich poniżej). Co ciekawe, zaimplementowano tu tak zwany „Evil Mode”, pozwalający nam przejąć bezpośrednią kontrolę nad siłami zła i stoczyć szereg bitew z głównymi bohaterami. Warto było poświęcić nieco czasu tej minigrze, bo w ten sposób zyskiwaliśmy dostęp do unikalnych nagród w postaci specjalnych przedmiotów.
Turowy Władca Pierścieni
Po rozpoczęciu potyczki trafialiśmy na arenę, gdzie po jednej stronie znajdowała się nasza drużyna, a po drugiej – siły wroga. Poszczególni uczestnicy batalii wykonywali swoje ruchy w turach oraz w kolejności, którą można było modyfikować, na przykład spowalniając lub ogłuszając cele lub przyspieszając swoich sojuszników. Co ważne, takimi możliwościami dysponowaliśmy zarówno my, jak i przedstawiciele sił zła.
Oprócz wyprowadzania ataków, korzystania z umiejętności (których zestaw różnił się w zależności od postaci) i robienia użytku przedmiotów, na polu walki ładowaliśmy specjalne ataki, których właściwe użycie potrafiło odmienić losy niejednego spotkania z nieprzyjaciółmi.
Po skończonej walce otrzymywaliśmy punkty doświadczenia, a to, jaką ich liczbę dostawała dana postać, zależało od jej wkładu w walkę; im bardziej przykładała się do potyczki, tym więcej PD wpadało na jej konto (i vice versa). W miarę postępów nasi podopieczni awansowali na kolejne poziomy i rozwijali swoje atrybuty; ponadto ich potencjał bojowy rósł za sprawą zdobywanego wyposażenia.
Niefortunne decyzje
Niestety deweloperzy stojący za Trzecią Erą podjęli szereg decyzji, które można uznać za dziwne, niezbyt trafione lub wręcz absurdalne. Pierwszą z nich był poziom trudności tej produkcji, bowiem choć większość przeprawy nie stanowiła zbyt wielkiego wyzwania, tak to ostatnie zaliczało jednorazowy skok w trakcie bitwy o Helmowy Jar. Niestety brak możliwości pokonania wszystkich przeciwników atakujących falami sprawiał, że konieczny mógł okazać się powrót do jednej z już odwiedzonych lokacji, by tam nabić nieco „expa” i wrócić na pole bitwy „dokokszonym” Berethorem i jego świtą. Co ciekawe, w późniejszej fazie rozgrywki tytuł oszczędzał takich „atrakcji”.
Poza tym w grze próżno było szukać jakiejkolwiek waluty… chociaż z drugiej strony miało to sens, bo trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek miał ochotę na handel w oblężonym Minas Tirith czy na skąpanych w mroku korytarzach Morii. Sprawiało to, że wszystkie przedmioty, które trafiały do naszego ekwipunku, pochodziły z pokonanych wrogów lub skrzyń. A skoro o skrzyniach mowa… W Helmowym Jarze gra stawiała przed nami zadanie zdobycia legendarnego artefaktu, mającego wpłynąć na przebieg bitwy (nie pytajcie…). Jak się okazywało po krótkich poszukiwaniach, wcale nie był on taki legendarny, bo leżał sobie spokojnie w kufrze, czekając na nowego właściciela.
W ten sposób dochodzimy do największego absurdu Trzeciej Ery, którym byli wybrani bossowie. Co prawda Electronic Arts nie wyczyniało tu z kanonem aż takich „cudów”, jak ekipa Monolith Productions w swoim Cieniu Wojny, jednak opisywanej pozycji i tak można było sporo zarzucić. Berethor i nie tylko podążali za Drużyną Pierścienia, ale też od czasu do czasu ingerowali w jej przygody. Prowadziło to na przykład do sytuacji, w której nasi podopieczni stawali u boku Gandalfa do… walki z Balrogiem (!), atakując go mieczykami, toporkami i strzałami z łuków, albo pomagali Eowynie w pokonaniu Czarnoksiężnika z Angmaru. I wreszcie absurdem okazywała się finałowa walka; być może niektórzy z Was już domyślają się, z kim bohaterom Trzeciej Ery przyszło się mierzyć na końcu swojej wędrówki przez Śródziemie.
Co było potem?
Koniec końców Władcę Pierścieni: Trzecią Erę można uznać za udaną produkcję. Potwierdza to odniesiony przez nią sukces komercyjny i artystyczny. Niestety EA nie poszło za ciosem i nie stworzyło kontynuacji. Zamiast tego EA Redwood Shores otrzymało zadanie wyprodukowania nowego RPG-a, czyli The Lord of the Rings: The White Council, który trafiłby na komputery osobiste, PlayStation 3 oraz Xboksa 360. To jednak temat na inną opowieść…
Jak dzisiaj zagrać w Trzecią Erę?
W chwili pisania tych słów Władcy Pierścieni: Trzeciej Ery próżno szukać w sklepach Sony, Microsoftu oraz Nintendo. Ceny używanych egzemplarzy mieszczą się natomiast w przedziale 40-150 zł (w zależności od wersji).
Retro Gaming
Cykl Retro Gaming rozwijamy od października 2023 roku. Polecamy teksty wchodzące w jego skład. Poniżej linkujemy do pięciu poprzednich odcinków:
- Majesty: The Fantasy Kingdom Sim to gra mojego dzieciństwa. To wyjątkowy RTS, ale trochę innego rodzaju
- Taktyczna strzelanka dla każdego. Conflict: Desert Storm przypominał Ghost Recona, ale próg wejścia był tu wyjątkowo niski
- BioWare zawsze chciało stworzyć taką grę. Jade Empire było ich pierwszym oryginalnym RPG-iem
- Sony miało swoje GTA. The Getaway: Black Monday to klimatyczna, gangsterska opowieść z trzema postaciami i otwartym światem
- Metal Fatigue odbiegał tempem od StarCrafta, ale to wciąż ciekawy RTS dla fanów mechów