Przegląd gier niedostrzeżonych i niekochanych - lipiec 2021
W lipcu leczyłem Adolfa Hitlera z morderczych skłonności, czołgałem się po lochach jak w latach 90., podkradałem strategie T_Bone’owi i wykonywałem inne szkodliwe dla zdrowia czynności. Zapraszam na kolejny przegląd interesujących małych gier.
Lipiec był – zgodnie z odwiecznymi prawidłami branży gier – spokojnym miesiącem, służącym raczej przekopywaniu indywidualnych „kupek wstydu” aniżeli odkrywaniu nowych pozycji. Premier jednakowoż tak całkiem nie zabrakło, ma się rozumieć. Oto mój wybór najbardziej interesujących spośród niszowych produkcji wydanych w ubiegłym miesiącu. Jak zwykle czekam też na komentarze z tytułami, które Wam wpadły w oko.
Heal Hitler
Po raz kolejny (po maju) otwieram przegląd grą, która nie jest zbyt dobra. Nie jest też jednak tak zła, jak może się wydać na pierwszy rzut oka każdej osobie, która – tak jak ja – zaprzepaściła zbyt wiele godzin, przeglądając premiery na Steamie i widując prominentne „gry” o tytułach, w których przewijają się nazwiska Putin, Stalin, Trump, Musk czy Hitler właśnie. O dziwo, Heal Hitler nie jest jedną z tych „gier”. To naprawdę jest gra. Brzydka, krótka, uboga i w gruncie rzeczy płytka (jak również tania), ale gra. Czym zasłużyła sobie na miejsce w przeglądzie? Pomysłem i podejściem autora – Jona Aegisa – do jego realizacji.
Założenie jest następujące: mamy rok 1925, a Adolf Hitler – jeszcze nie wszechpotężny i nikczemny Fuhrer – trafia do gabinetu psychologa (w tej roli gracz), który dostaje niepowtarzalną szansę zapobieżenia całemu złu, którym owa postać unieśmiertelniła się na kartach historii. Pamiętacie rozwlekłe debaty z Deus Ex: Human Revolution, które pozwalały np. uniknąć walki z bossem? Rozgrywka w Heal Hitler polega na czymś z grubsza podobnym (i chociaż tutaj implant CASIE nie podpowiada nam, które opcje dialogowe klikać, by zapobiec Holokaustowi, uzdrowienie duszy niedoszłego zbrodniarza ponoć nie stanowi większego wyzwania, jeśli wierzyć steamowym recenzentom).
Jakkolwiek interesująca nie byłaby owa koncepcja (acz zarazem słodko naiwna), ona sama jeszcze nie tłumaczy, skąd miejsce dla tej gry w przeglądzie i już trzeci akapit na jej temat. Moją uwagę zwrócił przede wszystkim końcowy fragment opisu Heal Hitler na Steamie:
Dogłębnie zbadałem historię Hitlera, raporty psychologów (Ott, Langer, Fromm, Jung) i relacje osób, które miały z nim styczność, wliczając w to jego bliskiego przyjaciela Augusta Kubička i lekarza rodzinnego Hitlerów, Eduarda Blocha. Fakty przytaczane w rozmowach [w grze – dop. aut.] są potwierdzone wieloma źródłami.
To mi się podoba. Oczywiście żaden ze mnie „hitlerolog” i nie potrafię zweryfikować, czy Jon Aegis nie powypisywał w grze bzdur, ale zawsze kibicuję twórcom, którzy starają się rekonstruować rzeczywistość – zwłaszcza historyczną – zamiast brnąć w łatwą, niekłaniającą się nikomu i niczemu fikcję. Z drugiej strony fakt, że na świecznik wciągam nawet projekty tak skromne jak Heal Hitler, pokazuje niestety, iż gry wideo wciąż mają przed sobą daleką drogę do zyskania statusu poważnego medium w oczach okołoziemskiej opinii publicznej. A może nawet oddalają się powoli od tego celu…
HighFleet
T_Bone, tylko się nie denerwuj, ja się zaraz wytłumaczę… Wiem, że tę grę na oku miał również nasz redakcyjny generał, więc według wszelkiego prawdopodobieństwa przeczytacie o niej obszerniejszy wywód w jego następnym przeglądzie (który zapewne napisze wkrótce, jak tylko wróci z urlopu). Ja na temat HighFleet chcę przekazać raptem kilka słów.
Jak kiedyś wspominałem, żaden ze mnie komputerowy strateg i na ogół stronię od gier z tego gatunku – a jednak HighFleet ma w sobie coś takiego, że czuję irracjonalny pociąg do tego tytułu. Czy to surowy klimat świata opracowanego przez Konstantina Koszutina? Czy to stylowy, immersyjnie zaprojektowany interfejs? A może chodzi o nietuzinkowy miks rozwiązań w rozgrywce, obejmujących zręcznościowo-symulacyjne sterowanie statkami w powietrznych bitwach, strategiczne zarządzanie flotą podczas eksploracji pustynnej planety, a nawet quasi-przygodówkowe prowadzenie dyplomatycznych rokowań? Liczę, że T_Bone rychło wyjaśni, w czym tkwi sekret tej gry. I czy faktycznie miałbym w niej czego szukać.
The Fermi Paradox
Pozostańmy jeszcze na chwilę z gatunkiem strategii w realiach science fiction (może chociaż tego przeglądu nie zdominują przygodówki?). Chyba nie ma tygodnia, bym na Steamie nie odnotował przynajmniej jednej premiery tego typu gry – i przyznam szczerze, że z trudem przychodzi mi wskazanie, czym każda kolejna różni się od setek (tysięcy?) tytułów, które były przed nią. Żadnego problemu nie mam jednak z The Fermi Paradox.
Na pierwszy rzut oka ta gra może wyglądać jak typowe 4X. Nie kierujemy tu jednak statkiem, planetą ani nawet kosmicznym imperium – na nasze „rozkazy” jest cała galaktyka, zamieszkana przez szereg istot, które nawet nie wiedzą nawzajem o swoim istnieniu. Niczym w serii Reigns, rozgrywka sprowadza się w istocie do skakania od wydarzenia do wydarzenia i podejmowania kolejnych decyzji, kształtujących rozwój i losy poszczególnych cywilizacji, a następnie reagowania na konsekwencje dokonanych wyborów.
Tak naprawdę niewiele jest tu „prawdziwej” strategii – to raczej gra narracyjna, w której (mikro)zarządzanie ograniczono do absolutnego minimum (więc jednak przygodówki znów biorą górę…). Innymi słowy, gratka dla osób, którym świecą się oczy, gdy słyszą, jakie możliwości snucia opowieści w kosmosie daje Stellaris, a potem więdną uszy, kiedy uświadamiają sobie, że musiałyby zainwestować w to dziesiątki (setki?) godzin. Czyli potencjalnie coś w sam raz dla mnie. Stylowa szata graficzna i intrygujące pisarstwo jeszcze mogą mnie faktycznie pchnąć do wypróbowania The Fermi Paradox. Może niech tylko gra rozwinie się jeszcze trochę we wczesnym dostępie.
Where the Heart Leads
Być może zwróciliście uwagę, że moje przeglądy są zdominowane przez gry dostępne na Steamie (ciekawe dlaczego?). Spróbuję odwrócić nieco tę tendencję, omawiając dla odmiany „indyka” wydanego tylko na konsolach PlayStation… i umacniając jednocześnie tendencję do pisania o przygodówkach. Ech.
Where the Heart Leads to propozycja dla osób, które upatrują w grach wideo – niczym Stendhal w literaturze – zwierciadła, które przechadza się po gościńcu. Dzieło studia Armature Games to opowieść o życiu. Po prostu. Opowieść dość przyziemna, a przy tym refleksyjna, skłaniająca do zadumy i – niechaj zwolennicy interaktywności nadstawią uszu – obfitująca w wybory, które ponoć istotnie wpływają na przebieg historii. Rad będę przekonać się o tym osobiście, gdy (jeśli?) tylko gra trafi na pecety. I zejdzie z ceny.
Dema lipca
Miesiąc po festiwalu na Steamie nie należało się spodziewać wysypu nowych „demówek”, ale i tak wpadło mi w oko kilka ciekawych okazów.
Monomyth
Przygnieciony toną gier, które zabiegają o moją uwagę, chciałem narzucić sobie zasadę, że nie poświęcę na jedno demo więcej niż pół godziny. Zasada oczywiście wnet wzięła w łeb – Monomyth ukradło mi dwakroć tyle czasu. Cóż poradzę, pierwszoosobowe RPG akcji / immersive sim w realiach fantasy nie jest codziennym widokiem – a już tym bardziej dobrze wykonana gra tego typu (pamiętamy Underworld Ascendant, prawda?).
Monomyth znajduje się jeszcze na wczesnym etapie rozwoju i surowe wykonanie dema dobitnie o tym świadczy, ale pokazuje ono też to, co najważniejsze – że deweloper ma sporo interesujących pomysłów na rozgrywkę (ujęła mnie zwłaszcza „mechanika” wypiekania chleba) i że potrafi wcielić je w życie w taki sposób, by działały jak należy. Polecam przekonać się o tym osobiście. Uważajcie tylko na ustawienia graficzne – optymalizacja jest na razie licha.
OPUS: Echo of Starsong
Lubicie powieści wizualne udające gry, które mają „prawdziwy” gameplay? Jeśli nie przeszkadza Wam spędzanie czasu na przeklikiwaniu dialogów i oglądaniu (nawet ładnych) cut-scenek, z interaktywnością sprowadzającą się do okazjonalnego przemieszczania postaci w lewo lub prawo i wciskania „C” co jakiś czas, to uznajcie OPUS: Echo of Starsong za pozycję godną uwagi. Demo zwiastuje całkiem interesującą, grającą na emocjach fabułę i w miarę bogate uniwersum science fiction o względnie wyrazistym klimacie.
Behind the Frame: The Finest Scenery
Sytuacja odwrotna niż w przypadku OPUS – na pierwszy rzut oka Behind the Frame sprawia wrażenie, jakby nie było niczym więcej niż powieścią wizualną, a w istocie okazuje się sycąco interaktywne. To relaksująca, ciepła opowieść o młodej malarce, której pomagamy ukończyć jej magnum opus, rozwiązując niezłożone zagadki i oddając się różnym prostym, ale przyjemnym czynnościom. Te ostatnie umila zaskakująco dopracowana warstwa audiowizualna – chciałoby się tylko, by zawierały się w niej też udźwiękowione kwestie dialogowe.