Majowy przegląd gier niedostrzeżonych i niekochanych
Maj był gorący – ale żeby się o tym przekonać, potrzeba było raczej włączyć komputer, aniżeli wyjrzeć za okno. Narzekać na niedobór gier nie powinni byli nawet ci, którzy odrzucili i Resident Evil, i Biomutanta, i Days Gone, i Mass Effecta. Do marcowych temperatur jednak trochę zabrakło.
W kwietniowym przeglądzie przepowiadałem, że maj przyniesie nam potop premier. Nie pomyliłem się – przynajmniej nie całkiem. Łatwo mi było zwiastować „indycze” przesilenie, gdy widziałem na swojej steamowej liście życzeń pięć pozycji z debiutem wyznaczonym na jeden i ten sam dzień (20 maja). Koniec końców pozostałe kartki w kalendarzu – zwłaszcza w pierwszej połowie miesiąca – okazały się w znacznie mniejszym stopniu zabazgrane tytułami zajmujących gier, ale i tak trudno było złapać oddech.
Tak czy siak przestaję ględzić i zabieram się za przegląd interesujących pozycji (pod względem tematycznym, stylistycznym, gameplayowym czy jakimkolwiek innym) wydanych w maju, których nie obdarzono taką uwagą i miłością, na jaką zasługują. Przypomnę tylko, że czekam też na Wasze komentarze, w których podzielicie się własnymi propozycjami przegapionych gier zasługujących na trochę ciepła.
Polecam również lekturę ostatnich przeglądów moich redakcyjnych kolegów i koleżanki:
- Czarny Wilk pisze o bijatykach
- Generał T_Bone przybliża gry symulacyjne, taktyczne, strategiczne, wojenne itd.
- Agnieszka zagłębia się w tytuły ekonomiczne, samochodowe, kolejowe etc.
Of Bird and Cage
Zacznę od szczególnego przypadku gry, która nie jest dobra, a i tak zasługuje na wzmiankę w przeglądzie. Ile razy zdarzyło Wam się trafić na interaktywny musical tudzież – jak chce deweloper – „album z muzyką metalową w postaci krótkiej gry fabularnej”? No właśnie. To unikalna kompozycja, tym ciekawsza, że przygotowana przez ludzi, którzy mają więcej wspólnego z branżą muzyczną niż grową (jak choćby Ron „Bumblefoot” Thal, który przez osiem lat brzdąkał na pierwszej gitarze z Guns N’ Roses). To słychać na każdym kroku – ścieżka dźwiękowa jest rewelacyjna – ale też niestety czuć w rozgrywce.
Pół biedy, gdyby studio Capricia Productions poprzestało na mechanikach przygodówki – Of Bird and Cage jako „symulator chodzenia” wypada znośnie, zwłaszcza za sprawą mrocznej, nieliniowej opowieści. Gorzej, że twórcy postanowili dołożyć do tego akcję: bijatyki, pościgi, strzelaniny itepe (metal zobowiązuje). W tych sekwencjach znośnie być przestaje. Tym niemniej polecam przyjrzeć się bliżej owej pozycji – wprawdzie średnia ocen recenzentów na Metacritic wynosi zawrotne 46/100, ale spośród 134 opinii opublikowanych dotąd na Steamie aż 86% jest pozytywnych (ku mojemu zdumieniu). A jeśli nie macie ochoty wydawać 53,99 zł na grę – za co nikt nie może Was winić – sprawcie sobie chociaż soundtrack za mniej niż połowę tej kwoty. Nie pożałujecie.
- Recenzja Of Bird and Cage na Gamepressure.com
- Of Bird and Cage w Encyklopedii Gier
- Of Bird and Cage na Steamie
Siege Survival: Gloria Victis
Mogę się mylić, ale zdaje się, że Siege Survival: Gloria Victis to pierwsza gra, która tak bezpośrednio odwołuje się do This War of Mine (zaczątek podgatunku thiswarofminelike?). Symulator przetrwania w oblężonym mieście z perspektywy grupy cywili – znajomo brzmi taka charakterystyka, prawda? Podobny jest też dualizm gameplayu, podzielonego na dzienne zarządzanie „personelem” w kryjówce oraz nocne wyprawy po zaopatrzenie do strefy zagrożenia. Występują tu jednak dwie zasadnicze różnice: raz, że rzecz dzieje się w średniowieczu, a dwa, że gracz zostaje włączony w działania wojenne i musi pomóc obrońcom w odparciu natarcia, organizując zaplecze na tyłach zamku. Wprawdzie po zagraniu w demo (notabene wciąż dostępne) nie miałem zupełnego przekonania do tej gry, ale 82% pozytywnych recenzji na Steamie sugeruje, że mój sceptycyzm był chybiony.
- Recenzja gry Siege Survival: Gloria Victis (na „GOL-u”! Naprawdę!)
- Siege Survival: Gloria Victis w Encyklopedii Gier
- Siege Survival: Gloria Victis na Steamie
Strangeland
Przyznaję od razu i bez bicia – jeszcze nie miałem styczności z żadną grą czy to studia Wormwood, czy firmy Wadjet Eye Games (jeszcze!). Nie mógłbym jednak mienić się doświadczonym encyklopedystą, gdybym przeszedł obojętnie obok nowej produkcji, za którą stoją ludzie odpowiedzialni za tak uznane tytuły jak Unavowed (wydawca) czy Primordia (deweloper). 95% pozytywnych recenzji na Steamie dobitnie świadczy o tym, że Wormwood ponownie udowodniło swój kunszt. Jeśli nie odstręcza Was żadne z tych słów: przygodówka, point-and-click, surrealizm, groteska, horror, retro – w takim wypadku pozostaje Wam tylko pomaszerować prosto do sklepu po swoją kopię Strangeland.
An Airport for Aliens Currently Run by Dogs
Długo zastanawiałem się, którą majową premierę włączyć w przegląd na czwartym miejscu – i sam nie dowierzam, że ostatecznie padło na An Airport for Aliens Currently Run by Dogs. Nie dowierzam do tego stopnia, że nawet nie zleciłem wpisania tej gry zawczasu do naszej Encyklopedii. Chyba o jej wyborze zadecydowały skojarzenia z błyskotliwie abstrakcyjną twórczością Cosmo D, np. The Norwood Suite. Pozwólcie, że zacytuję fragment narracji ze zwiastuna:
Jesteś na lotnisku – na lotnisku obcych prowadzonym przez „stockowe” zdjęcia psów. Twoja narzeczona jest na innym lotnisku, po drugiej stronie galaktyki. Musisz więc zdobyć bilet – 50 biletów, jeśli chcesz. Żeby użyć biletu, musisz znaleźć swoją bramkę. Otacza cię język, którego nie rozumiesz – ale rozumiesz psy. Głaszczesz psy. Głaszczesz każdego psa, przy każdej sposobności, nieskończoną liczbą rąk. Wypłacasz sobie dowolną ilość pieniędzy – bo psów nie obchodzą pieniądze! One chcą tylko, by wszyscy byli szczęśliwi. Ten wszechświat jest pełen stworzeń, którą chcą rzeczy. Kotów, które chcą zemsty, niedźwiedzi z sekretami, samolotów nawiedzanych przez konie. (…)
Myślę, że tyle wystarczy. Brzmi dobrze? Wydaje mi się, że tak. Nie jestem jednak pewien, czy dość dobrze, by wyłożyć na stół 71,99 zł. Moje zamiłowanie do dziwactwa chyba nie jest mi aż tak drogie.
Tak po prawdzie najważniejsze majowe tytuły zostały mi na koniec sekcji o premierach, bo omówiłem je już w kwietniowym przeglądzie – w sekcji o wersjach demo. Dlatego teraz przypomnę te tytuły tylko pokrótce:
- Papetura – zjawiskowa polska przygodówka typu „wskaż i kliknij”, której grafika powstała z papierowych wycinanek. Gra jest króciutka, ale też wyceniona stosownie do długości… mniej więcej. Jeśli macie wątpliwości, czy wstęp na tę ucztę dla oczu jest wart 43,99 zł, nadal możecie wypróbować demo.
- The Longest Road on Earth – jeszcze jeden swoisty interaktywny musical, tym razem na szczęście w formie czysto przygodówkowej. Słuchając kapitalnej muzyki (wywołującej podobne rodzaje dreszczy jak ścieżka dźwiękowa Life Is Strange), towarzyszymy kilku postaciom w pozornie błahych, codziennych czynnościach. Minimum gameplayu, maksimum klimatu – ściągnijcie demo, żeby przekonać się, czy kupujecie tę konwencję, zanim kupicie właściwą grę za 35,99 zł.
- Mind Scanners – wariacja na temat Papers, Please w cyberpunkowych realiach. Jako tytułowy Skaner Myśli składamy wizyty wskazanym mieszkańcom dystopijnego kraju, upewniamy się, czy ich poglądy zgadzają się z jedyną słuszną ideologią – i prostujemy je przy użyciu rozmaitych retrofuturystycznych bulbulatorów, gdy już wykażemy, że się nie zgadzają. Wynik 82% pozytywnych recenzji na Steamie sugeruje, że Lucas Pope nie musi wstydzić się naśladowców ze studia The Outer Zone. Demo niestety zostało wycofane.
Bonus: dema maja
Niejako wprost proporcjonalnie do liczby premier pełnych wersji gier, deweloperzy oszczędzili nam w maju kanonady „demówkami” – najpewniej dlatego, że gotują swoje ciężkie działa na czerwcowy festiwal Steam Next.
Rytmos
Na początek coś nieskomplikowanego i relaksującego. Rytmos to gra logiczna, którą z morza podobnych gier na Steamie nad linię wody wynosi fakt, że rozwiązywanie łamigłówek łączy się tutaj z komponowaniem muzyki. Każda kolejna zagadka z zestawu to nowy dźwięk w powstającym utworze, reprezentującym konkretne instrumenty, na których można też swobodnie brzdąkać między poziomami. Dodatkowym walorem jest schludna, elegancka szata graficzna.
Backbone
Mówiąc o czerwcowym reprezentancie nurtu noir, nie mogę pominąć reprezentanta majowego. Lacuna jest o tyle „normalna” z jednej strony, że w rolach głównych ma ludzi, z drugiej jednak odbiega od konwencji w tym, iż akcja tej przygodówki toczy się w realiach science fiction, na obcej planecie. Wciągająca polityczna intryga, dobre teksty i gęsta sieć wyborów wyraźnie odkształcających fabułę to cechy, które wymienia się jako główne atuty tej pozycji. Polecam wypróbować wersję demo.
W tym miesiącu mam tylko jedno przygotowawcze demo przed czerwcowym debiutem. Zarówno samo Backbone, jak i demo tejże gry obijają się o Steama już od relatywnie długiego czasu, więc mogliście na nie trafić wcześniej. Tak czy owak polecam mieć ten tytuł na radarze – i umieścić go tam czym prędzej, bo będzie miał premierę na PC już we wtorek. „Noir” to jedno z tych haseł, które zawsze prowokują do strzyżenia uszami, Backbone zaś zapowiada się na godnego przedstawiciela owego nurtu – o ile nie przeszkadza Wam fakt, że „antyutopijną” wersję Vancouver w tej grze zamieszkują antropomorficzne zwierzęta. Gęsty klimat, barwna czereda wielowymiarowych postaci i intrygująca opowieść zwiastują mocną rzecz. Przekonajcie się sami, pobierając Backbone: Prologue.
We. the Revolution
Zaraz, zaraz – być może się zastanawiacie – czy ta gra przypadkiem nie wyszła lata temu? Zgadza się – dwa lata temu. A jednak wersji demonstracyjnej doczekała się dopiero teraz, w maju. Rychło w czas! Kto wie, może gdyby nastapiło to wcześniej, dziś polskie studio PolySlash nie musiałoby rozwijać na żołdzie PlayWaya tak inspirującego projektu jak Mech Mechanic Simulator…
No dobrze, więc czym tak właściwie jest We. the Revolution? Grą o rewolucji. Której rewolucji? Tej samej, którą ponad cztery lata wcześniej przedstawił Assassin’s Creed: Unity – czyli francuskiej. A jaki to gatunek? Hmm… powiedzmy, że pół przygodówka i pół strategia. Względnie symulator XVIII-wiecznego sędziego Trybunału Rewolucyjnego, który z poziomu sali rozpraw, ferując wyroki, stara się jednocześnie i wzmacniać swoje polityczne wpływy w Paryżu, i nie podpaść żadnemu stronnictwu na tyle, by zostać zawleczonym pod gilotynę – a w międzyczasie usiłuje zachować dobre stosunki z własną rodziną i może jeszcze wdaje się w okazjonalne przemówienia do tłumu tudzież bitwy frakcji… Tak, troszkę to zawiłe. Ale ambitne. I stylowe. Po prostu warto tego doświadczyć na własnym monitorze.
Side Effect
Na koniec maleństwo, którego pewnie nie zainstalowałbym, gdyby nie poruszana tematyka. Gier zwracających uwagę na problem degradacji środowiska z rąk ludzi nigdy, przenigdy za wiele. Ciekawe jest to, że podobnie jak w zjawiskowym Endling, deweloper wybrał lisy na wizytówkę tej produkcji, by ruszyć nasze sumienie. Tutaj jednak nie walczymy o przetrwanie, lecz spacerujemy po lesie u boku rudego czworonoga i zbieramy śmieci, by ożywić przyrodę. Nie brzmi to może zbyt elektryzująco, ale dzięki symulacji fizyki można się przyjemnie pobawić, celując przedmiotami do kosza (pamiętacie te viralowe filmiki, na których ludzie wrzucają puszki do śmietnika na nieprawdopodobne sposoby?). Miłośnicy eksploracji też znajdą tu coś dla siebie.