Gry jako terapia dla żołnierzy? Weterani pomagają przy tworzeniu Squad
Ponad połowa weteranów wojskowych korzysta z gier wideo po powrocie z wojny – twierdzi brytyjska gazeta Daily Mail. Dziennikarze donoszą też o byłych żołnierzach, którzy zaangażowali się w produkcję sieciowej strzelanki Squad.
Kiedy w popularnych mediach w jednym zdaniu pojawiają się „gry wideo” oraz „zdrowie”, można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że będzie to kolejny materiał „udowadniający” szkodliwy wpływ elektronicznej rozrywki o tak subtelnym tytule, jak Zabójca w dziecinnym pokoju czy Zabawa w zabijanie. Zdarzają się jednak wyjątki, jak choćby ostatni artykuł brytyjskiej gazety Daily Mail dotyczący Williama Bee. Były sierżant w armii USA zapewnia o zbawiennym wpływie gier komputerowych na weteranów wojennych, czego sam ma być koronnym przykładem.
Zacznijmy od początku, a mianowicie od przedstawienia, kim jest William Bee. Amerykanin zyskał sławę w 2008 roku za sprawą Gorana Tomasevica, fotografa agencji prasowej Reutersa. Ten zdołał uchwycić w kilku ujęciach moment, kiedy to Bee cudem uniknął trafienia kulą talibskiego snajpera. Zdjęcia były szeroko rozpowszechniane w mediach i do dziś są dla Amerykanów symbolem konfliktu na Bliskim Wschodzie. Jednak dwa lata później Bee miał znacznie mniej szczęścia, kiedy to eksplozja miny pułapki pozostawiła go z obrażeniami mózgu. A także poważną traumą – zaraz po powrocie, w tym samym roku, stwierdzono u niego zespół stresu pourazowego (PTSD).
Już w domu byłego żołnierza zaczęły dręczyć wspomnienia ze służby, które początkowo leczył zabójczymi dawkami leku (dosłownie zabójczymi, o czym jednak dowiedział się znacznie później). Historia, jakich wiele, niestety, i ktoś mógłby sądzić, że dawny sierżant będzie się starał trzymać z dala od znajomych dźwięków wystrzałów. Jednak było zupełnie inaczej. Nie dość, że Bee prędko zaczął zagrywać się w sieciowe strzelanki, to jeszcze wybrał bardziej realistyczne tytuły we współczesnych realiach, pokroju Arma III, które – wydawałoby się – powinny pogłębić jego traumę. W praktyce okazało się to doskonałą terapią, tym bardziej że pomogło mu to w odnowieniu więzi z synem. Samo sięgnięcie przez Bee po gry trudno nazwać zaskoczeniem. Amerykanin nie ukrywa, że od lat jest wielkim fanem elektronicznej rozrywki, której nie porzucił nawet na służbie:
„Gry wideo zawsze były moim hobby, od czasów Atari 2600 w 1988 roku. Uzależniłem się. Miałem inne zainteresowania, sport i tak dalej, ale gry wideo to było coś, na co zawsze zostawiałem sobie trochę czasu. […] Kiedy wysłano nas do Garmsiru i Mardży i pakowaliśmy nasze torby, zabrałem laptop z emulatorem, by móc pogrywać z innymi dowódcami drużyn w stare gry Nintendo oraz Segi w ramach relaksu po patrolach”.
Jednakże William Bee nie poprzestał na samym graniu. Były sierżant zaangażował się też w produkcję sieciowej strzelanki Squad, asysytując w ujęciach motion capture. Do udziału zaprosiło go Stack Up – organizacja wspomagająca weteranów wojennych w powrocie do normalnego życia z wykorzystaniem gier. Bee nie był jedynym żołnierzem pomagającym przy tworzeniu Squad. Wraz z nim w studiu Animatrik znaleźli się m.in. australijski medyk Daniel Holcroft oraz były technik utylizacji Dave Crouse. Ten drugi stracił połowę ręki oraz oko w trakcie niefortunnej kontrolowanej detonacji niewybuchu. Animacje stworzone z ich pomocą trafią do gry w następnej aktualizacji.
Przypadek Williama Bee nie jest odosobniony, choć raczej poza nim mało kto doczekał się książki na swój temat (a także opartego na niej filmu). Według Daily Mail połowa byłych żołnierzy korzysta z gier do radzenia sobie z traumą wojenną. Znamienna jest też historia kapitana Stephena Machugi, który po odejściu ze służby leczył się świeżo wydanym World of Warcraft. Wiele lat później, w 2010 roku, wracający na front znajomy zwrócił się do niego z prośbą o skorzystanie ze swoich kontaktów w celu… dostarczenia żołnierzom gier oraz konsol. Efekt przerósł oczekiwania i Machuga odesłał kolegów z „ekwipunkiem” wartym – jak głosiła plotka – tysiące dolarów.
Raczej nie ma co liczyć, że jedna pozytywna publikacja nagle przełamie dominujący w mediach trend pisania o szkodliwości gier. Zwłaszcza że nie zdołały tego zmienić znacznie poważniejsze publikacje, których zdecydowanie nie brakowało w poprzednich latach. Niemniej miło dla odmiany przeczytać, że gry nie tylko nie szkodzą, ale wręcz pomagają wielu osobom z uporaniem się z ich dolegliwościami.