Chciałam wędkę, a gra dała mi rybę. Moja opinia o grze Sonic Frontiers
Sonic Frontiers oferuje ogromny plac zabaw w otwartym świecie. Niestety, bieganie po nim jako wyjątkowo szybki jeż nie jest pozbawione wad.
Po pierwszych zapowiedziach Sonic Frontiers reakcje graczy były podzielone. Ekscytacja otwartym światem mieszała się z obawami, pojawiały się głosy, że to dobra, postępowa zmiana, ale także ponure przewidywania, że zabije to ducha Sonica. Sama rozumiem obie strony – moje odczucia do momentu odpalenia gry były bardzo ambiwalentne... i właściwie takie pozostały.
Bieganie po otwartym świecie szybkim niebieskim jeżem sprawia masę frajdy i samej idei nie mam nic do zarzucenia, bo naprawdę bawiłam się świetnie. Gorzej niestety z tym, że Sonic Frontiers sprawia wrażenie, jakby twórcy nie do końca wiedzieli, czym ta gra ma być.
Pomieszanie z poplątaniem
Czy Sonic Frontiers miało być platformówką? A może grą RPG? Otwarty świat, choć duży i rozległy, podzielony jest na pięć wysp, ale przede wszystkim wciąż pozostaje standardowym dla platformówek hubem, z którego przechodzimy do kolejnych poziomów. Te są naprawdę przyzwoite, choć momentami powodują, że człowiek zastanawia się, jakim cudem współczesne mapy są znacznie mniej ciekawe od tych ze starszych odsłon serii, mimo nabytego przez twórców doświadczenia i postępu technologicznego.
Otwarty świat też jest całkiem niezły i faktycznie, pełen rzeczy do roboty, jednak bardzo szybko nuży, bo... nie wydaje się szczególnie ciekawy. Gdy myślę o dobrej, długiej platformówce, która się nie nudzi, pierwsze do głowy przychodzi mi Super Mario Odyssey, gdzie każdy kolejny świat był wyraźnie różny od poprzedniego. Nowe krajobrazy były wyraziste, miały też charakterystyczne dla siebie mechaniki i projekty poziomów – aż człowiek nieraz autentycznie cieszył się z ciekawych rozwiązań. Świat Sonica wygląda natomiast jak z trochę zmodyfikowanego The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Nieco monotonny, choć bardzo spójny i realistyczny (pełen drzew, a nie gigantycznych owoców jak w Mario), świetnie sprawdza się w RPG, ale tutaj szybko męczy.
Doskonale wiem, że otwarte światy są aktualnie bardzo pożądane i dla wielu graczy stanowią jedną z rzeczy przyciągających ich do danego tytułu. Wydaje mi się jednak, że decydowanie się na otwarty świat, bez większego pomysłu na jego lore, budowę, florę, faunę czy unikalne dla różnych regionów elementy, bardziej niż zaletą gry staje się dla twórców strzałem w kolano.
Gra, w której nie trzeba się starać
Tytułowa wzmianka o rybie i wędce opisuje chyba największy problem, jaki mam z Sonic Frontiers – i który dotyczy łowienia ryb. Tokeny umożliwiające wędkowanie są najłatwiejsze do zdobycia spośród wszystkich rzeczy, jakie możemy odnaleźć na mapach. Nie wymagają rozwiązania prostych zadań czy zagadek, a dodatkowo w związku ze swoim mocno wyrazistym (fioletowym) kolorem bardzo wyróżniają się na tle krajobrazów. Podczas gdy stworki nazywane Koco, które pozwalają ulepszać umiejętności Sonica, są malutkie, a do tego zlewają się z barwami otoczenia, przypominając wszechobecne kamienie, wędkarskie tokeny widać już z oddali. Zebranie ich nie jest więc niczym trudnym: można je zdobyć niejako „przy okazji”, po prostu biegając po mapie, a następnie użyć, żeby po paru kliknięciach odblokować niemal wszystkie inne brakujące znajdźki.
Nie uważam, by ułatwienia dla tych graczy, którzy wolą grać w atmosferze relaksu i nie mają parcia na pokonywanie trudności, były złym rozwiązaniem. Czy jednak nie chodzi o to, by jakiekolwiek przeszkody na drodze do celu w ogóle istniały? Atrakcyjność gier wideo i to, jak nas wciągają, opiera się w dużej mierze na tym, że rzucają nam wyzwania i dają ogromne poczucie satysfakcji, gdy z powodzeniem się z nimi zmierzymy. Uproszczenie zabawy w Sonicu nie polega, niestety, na tym, że jeśli nie mamy ochoty zbierać Koco, to albo godzimy się z niższymi statystykami postaci, albo musimy na te wyższe zapracować czymś innym – tutaj nie trzeba się starać. Parę kliknięć w jeziorku i mamy wszystko podane na tacy, a jakiekolwiek wyzwanie znika.
Po odblokowaniu pierwszego jeziora, gdy miałam już za sobą niemal całą pierwszą wyspę, zwiedzoną wzdłuż i wszerz, poczułam się jak dziecko w piaskownicy, które pieczołowicie buduje zamek z piasku. Tworzy konstrukcję, dodaje wieżyczki, rzeźbi okienka, a wszystko po to, by... w pewnym momencie spadł deszcz, jakby kpiąco pokazując, że wszystkie te starania nie miały najmniejszego sensu.
Każdy kij ma dwa końce
Nie uważam Sonic Frontiers za grę złą i dla wad tej odsłony jestem dość wyrozumiała – trudno sprawić, by poziom cyklu szedł w górę bez podejmowania czasem ryzykownych decyzji. Tytułowi owemu wspomniane decyzje, moim zdaniem, niekoniecznie wyszły na plus, ale może staną się dla twórców ważną lekcją na przyszłość.
Sonic Frontiers, pomimo wad, ma całkiem sporo bardzo dobrze wykonanych elementów. Jestem na przykład pod wrażeniem muzyki w grze, bo nie dość, że zawsze była doskonale dobrana i niedrażniąca, to okazuje się też po prostu przyjemna do słuchania. Idea otwartego świata również serii nie zaszkodziła i gdyby tylko została lepiej zrealizowana, pewnie sama piałabym na całością z zachwytu.
Na szczególną uwagę zasługuje jednak system odblokowywania kolejnych fragmentów mapy, któremu mam ochotę bić szczere brawa. Zagadki, jakie należało rozwiązać, by zyskać dostęp następnych obszarów, nie były ani za proste, ani za trudne. Zawsze zajmowały dosłownie chwilę, okazywały się zróżnicowane i ciekawie, kreatywnie pomyślane. Podobnie sprawy miały się z wieloma, choć nie ze wszystkimi, sekwencjami zręcznościowymi związanymi z wyszukiwaniem kolejnych znajdziek i z chęcią spędziłabym przy nich więcej czasu, gdyby tylko łowienie nie odebrało mi całej radości z tych małych wyzwań.
Moja opinia o grze Sonic Frontiers
PLUSY:
- bardzo dobrze zrealizowane w otwartym świecie zagadki i wyzwania;
- oprawa muzyczna;
- mapy wypełnione po brzegi różnorodnymi aktywnościami;
- płynna rozgrywka i sterowanie, pomimo dużych zmian w porównaniu z poprzednimi odsłonami serii.
MINUSY:
- mechanika łowienia, która bez większego wysiłku pozwala zdobyć niemal wszystko, co w ogóle da się zdobyć w grze;
- bardzo generyczny wygląd otwartego świata;
- nużące dialogi i bohaterowie bez choćby zalążka charakteru.
OCENA KOŃCOWA: 6/10