Bez tej jednej rzeczy gry wyścigowe mnie męczą
Są takie dni, kiedy nic nie idzie. W pracy, domu, ale i w grze, która miała dać nam chwilę zapomnienia przy ryku silnika. Na szczęście niektórzy o tym pomyśleli. Kilkadziesiąt godzin z Forzą Horizon 5 uświadomiło mi, jak znakomitą opcją jest rewind.
Pewnie znacie to uczucie. Macie wszystkiego dość, więc łapiecie za pad, odpalacie ulubioną ścigałkę, może symulacyjną, a może równie prawdziwą jak Top Gun: Maverick (ale i równie fajną). Wybieracie ulubioną furę, trasę i jazda. Przez kilka minut idzie dobrze, a potem jeden błąd, wypadacie z trasy, wjeżdżacie w ścianę albo rozbijacie się o inną brykę. Zazwyczaj jest po zawodach, a pad tylko cudem uniknął lotu z piątego piętra przez okno. Zamknięte okno. Jeśli macie cierpliwość, powtarzacie etap – może lubicie wyzwania. Ale nie zawsze jest na to siła. Dlatego chwała tym, którzy wprowadzają rewind do swoich wyścigów. Forza Horizon 5, ogromna gra, uświadomiła mi, jak bardzo jest to potrzebne. I większość samochodówek powinna oferować tę opcję już na starcie.
„Git gud” za kółkiem?
Tak, wiem, co zaraz powiecie. „Git gud” i bez cheatów mi tu. Przecież to takie słabe, prawdziwy gracz będzie powtarzał odcinek, tor czy trasę, aż osiągnie perfekcję i zacznie wygrywać. Nie każdy jednak jest „prawdziwym graczem” – większość tych, którzy kupują samochodówki, chce się po prostu odprężyć, wgapiając w kierownicę lub zderzak fury będącej poza ich zasięgiem finansowym. I fajnie, jak ta bryka się nas słucha. A opanowanie jej zazwyczaj zajmuje chwilę. Takie gry w pierwszej kolejności powinny być relaksem, nie torturą.
Poznaliśmy się z tą opcją bodaj w GRID-zie 2, jeszcze zanim wycofano go ze Steama. Może nie była to moja ukochana ścigałka, ale pozwalała mi poczuć trochę satysfakcji. I była dość wymagająca, okazywała mało litości, tory wiły się po tylu zakrętach, że głowa mała. I pewnie straciłbym do tej produkcji cierpliwość, mimo jej ogólnej „fajności”, gdyby nie magiczny przycisk, którym można cofnąć czas o parę sekund i naprawić błąd. Cudowne uczucie. Opcja ta przydała mi się później – przy Forzach Horizon 4 i 5. Biorąc pod uwagę, jak wielkie są to gry i ile rzeczy da się w nich robić, bez możliwości cofnięcia paru akcji pewnie bym osiwiał, a mój czas przejścia walczyłby o lepsze w księdze rekordów z osiągami ludzi, którzy platynują Skyrima czy Red Dead Redemption 2.
Rewind w ścigałkach to naprawdę sympatyczna opcja i nie powinien być ograniczany tylko do jakiegoś podgatunku czy marki z tego nurtu. W końcu każdy czasem chce spróbować i zdalnie sterowanych samochodzików, i rajdowych rozbrykanych czterokołowych potworów, i Formuły 1, i wyścigów ulicznych czy czegoś bardziej egzotycznego.
Wyzwanie w granicach rozsądku
Pewnie, szanuję wyzwania. Dawno temu stawiałem na perfekcję w Need for Speedach (Hot Pursuit, Porsche 2000 i Underground) i wykręcałem przyzwoite wyniki w Colin McRae Rally 2.0 oraz paru innych produkcjach (także arcade’owych, jak Stunt GP czy Re-Volt). Ogromnie szanuję maniaków, którzy wycisnęli wszystko z Assetto Corsy, Richard Burns Rally czy DiRT-a Rally. To piękne, godne podziwu. Tylko że nie każdy ma na to czas i ochotę, a wyścigówki to nie Dark Souls. Nie muszą bawić tylko tych, którzy czerpią przyjemność z bólu. Z bólu niezliczonych powtórek trwających do momentu, aż nam się wszystko, ale to wszystko uda (zwłaszcza późniejsze etapy w karierach nie wybaczają błędów, zakręty na ostatnich planszach Porsche 2000, kiedy pruliśmy stuningowanymi monstrami, śnią mi się po nocach).
Czasem po prostu chce się pędzić przed siebie i zwyciężać z umiarkowanym wysiłkiem. Kiedy przez pół godziny (czy nawet dłużej) powtarzasz jakąś trasę, bo nie radzisz sobie z jakimś odcinkiem albo samochód ustawiono źle – to się po prostu odechciewa. Pewnie, jeśli głowa jest lekka i mamy czas, podejmujemy wyzwanie, grzebiemy „pod maską”, szukamy rozwiązania, ale czasem łeb jest ciężki, a ja chcę usłyszeć, jak silnik mojego mitsubishi, vipera, bety czy mustanga robi „wrrrrum” i po paru minutach przekraczam linię mety jako zwycięzca, zgarniam punkciki na kolejną brykę czy ulepszenie i jest fajnie.
Oczywiście, że ten przycisk wodzi na pokuszenie, ale po pierwsze w wielu produkcjach ma on ograniczenia. Można go użyć określoną ilość razy na wyścig. To zaś oznacza, że nie wszystkie błędy wyeliminujemy i czasem i tak trzeba będzie powtarzać „partyjkę”, jeśli jakiegoś ustawienia (poziom trudności, coś w samochodzie) nie przemyśleliśmy – zdarzyło mi się w Forzy, że przeszarżowałem. Po drugie nikt nam nie każe z tego korzystać. Wiem, że niektórzy patrzą na takie ułatwienia jak na skazę na honorze gracza, ale naprawdę – to nie jest obowiązkowe. Chcecie pokazywać, jacy jesteście świetni, to pokazujcie.
Przecież to nawet większa satysfakcja, kiedy radzisz sobie z trudnym wyścigiem za jednym pełnym podejściem bez cofania, mimo że istnieje taka możliwość, pozwalająca uprościć sobie życie. To przecież też kształtuje charakter. Unikanie takiej prostej pokusy. Wtedy należą się chyba jeszcze większe brawa. A reszta powinna móc się bawić tak, jak jej wygodniej. To nie Dark Souls – zresztą ostatnia próba zrobienia samochodowych Soulsów, czyli tryb nocny w Need for Speed: Heat, nie okazała się udana. Choć moduł ten stanowił ciekawe urozmaicenie, zaszkodził mu brak balansu.
Pewnie, są gry, które stworzono po to, by wycisnąć z graczy siódme poty, jak np. DiRT Rally, ale nawet jemu by to nie zaszkodziło. W ramach kompromisu funkcję cofania czasu można by w takich bardziej wymagających pozycjach zostawić jako domyślnie wyłączoną, ale z możliwością odpalenia z poziomu menu, jeśli najdzie nas potrzeba. Chciałbym móc pośmigać sobie bajeranckim rajdówkami na koniec męczącego dnia bez przymusu uprawiania fanatycznego „git gud”, bo już nie mam tylu godzin do stracenia co w czasach, gdy Colin McRae Rally 2.0 było młode. I pewnie nie tylko ja.
Po prostu niekiedy chodzi nie o udowadnianie czegoś, demonstrowanie swoich możliwości w grze o wymyślonych ludzikach czy o samochodzikach, a o najprostszą rzecz na świecie – dobrą zabawę. I mam wrażenie, że w wielu dyskusjach poświęconych grom, kiedy chcemy pokazać, jacy jesteśmy fajni, zapominamy o tym magicznym czynniku.
OD AUTORA
Też lubię wyzwania, jak mam czas. Też uwielbiam to uczucie, gdy za którymś podejściem prześcignę wszystkich przeciwników. Tylko widzicie, czasem na to nie ma aż tyle siły, a wokół poziomów trudności wyrosły jakieś niezdrowe bariery i oblężone twierdze. Jeszcze przy większości soulslike’ów rozumiem brak ułatwień – tam często mapy są tak skonstruowane, że wielka podróż zmieniłaby się w krótki spacerek na poziomie easy, a lokacje są wprawdzie monumentalne, ale wcale nie tak duże i gdyby przeciwnicy byli na strzała, nie wymagaliby opracowywania strategii i powtarzania starć aż do perfekcji albo nagłego farta. Gdyby nie to, o czym wspominam parę linijek wyżej, byśmy przez te piękne zamki i pustkowia przebiegali bezrefleksyjnie w pięć minut. Ale z wyścigami jest trochę inaczej i opcja rewindu zwiększałaby szanse oraz zasięg tych produkcji.
Chcesz ze mną pogadać o ścigałkach? Zapraszam na fanpage lub Instagrama.