Boję się o Mass Effect 5. Ostatnie doniesienia z Bioware zwiastują, że EA nie uczy się na błędach
Kilka dni temu przez BioWare przeszła kolejna fala zwolnień, która i tym razem dotknęła także weteranów studia. Odejście z ekipy takich osobistości jak Trick Weekes, Sheryl Chee czy Brianne Battye nie uszło uwadze fanów, którzy na premierę piątego Mass Effecta zapatrują się coraz mniej entuzjastycznie – i szczerze mówiąc, trudno im się dziwić.
Miałam dużo szczęścia. W gry BioWare wciągnęłam się nieco ponad cztery lata temu, dzięki czemu ominęła mnie pełna dekada przerwy między Inkwizycją a Strażą Zasłony. Jednocześnie było mi dane poznać Mass Effecta od jego najlepszej strony dzięki zremasterowanej edycji. Jeśli więc nawet ktoś taki jak ja czuje niepokój po ostatnich wydarzeniach na podwórku kanadyjskich deweloperów, to co dopiero mają powiedzieć wieloletni fani?
Przysłowie mówi, że jaki styczeń, taki cały rok, a dla studia królującego niegdyś w gatunku RPG 2025 nie zapowiada się kolorowo. Pod koniec miesiąca Electronic Arts ogłosiło kolejną falę zwolnień w BioWare, poprzedzoną odejściem doświadczonej scenarzystki – tym samym straciliśmy następnych weteranów ekipy, teraz pomniejszonej o ponad połowę.
Cięcia odbiły się już na Veilguardzie
Cofnijmy się na moment do końcówki października, czyli długo wyczekiwanej (bo od prawie dekady) premiery czwartego Dragon Age’a. Nowa część smoczego cyklu miała za sobą burzliwy cykl deweloperski; początkowo EA celowało w RPG skupione na trybie multiplayer, którego zalążki widzieliśmy już w Inkwizycji. Z tej koncepcji ostatecznie zrezygnowano w połowie prac, zmuszając BioWare do szybkiego przerzucenia się na singla, co dla niektórych graczy jest wystarczającym wytłumaczeniem ostatecznej postaci „czwórki”.
Skłamałabym, mówiąc, że Veilguard nie sprawił mi absolutnie żadnej frajdy. Wręcz przeciwnie, do gry zasiadłam już w pierwszym tygodniu i bawiłam się dobrze, jednak wraz z upływającym czasem zaczęłam dostrzegać coraz więcej błędów czy niespójności. Zdarzało mi się sprawdzać na Reddicie, czy na pewno nie napotkałam buga blokującego sceny, które w rzeczywistości nawet nie znalazły się w grze. Problem ten idealnie obrazuje postać Lucanisa, wykreowanego przez Mary Kirby, która – tak się składa – została zwolniona z BioWare w 2023 roku.
Sądząc po liczbie poświęconych mu dyskusji na forach internetowych, nie ja jedna odniosłam wrażenie, że Antiviańskiemu Krukowi zabrakło „czasu ekranowego”, który uczyniłby rozwój relacji między nim a Rookiem czymś bardziej naturalnym. Między wielkimi momentami fabularnymi dało się odczuć niedobór drobniejszych, acz istotnych scen, przez co całość sprawiała wrażenie niedopracowanej, tak jakby brakowało kogoś, kto byłby w stanie uzupełnić te dziury – zwłaszcza że proces powstawania scenariusza trwa latami, podczas których na bieżąco zachodzą zmiany. Nieobecność autorki oryginalnej postaci niewątpliwie wyrządziła tu sporą krzywdę.
Podobnie zresztą wyglądała kwestia cameo Morrigan, czyli Wiedźmy z Głuszy, której postać przewija się przez niemal całą serię. Swego czasu natknęłam się na stwierdzenie, że czarodziejka może i pojawiła się fizycznie w Veilguardzie, ale nie robi już takiego wrażenia. I rzeczywiście, grając, czułam, że bohaterka stworzona przez Davida Gaidera (pracującego w firmie do 2016 roku) straciła gdzieś swój tajemniczy pazur, nawet jeśli cieszyłam się na jej widok.
Do tego dochodzi kwestia stylu, za który Veilguarda krytykowano już od pierwszych dni. Owszem, Dragon Age może i nigdy nie cechował się przesadnie wyszukanym językiem, niemniej dało się odczuć, że mamy do czynienia ze światem fantastycznym, o czym świadczyło chociażby słowotwórstwo („Andraste’s flaming knickers”!). Tymczasem „czwórka” wydaje się bardziej uwspółcześniona i uproszczona – traktowałabym to jednak mniej jak poważny zarzut, a bardziej jak ciekawostkę.
Warto dodać, że nawet wśród zwaśnionych fanów co do jednego panuje zgoda: dobrym wyborem było zrezygnowanie z planowanych elementów MMO. EA najwyraźniej jest innego zdania, o czym świadczy wypowiedź CEO firmy – określającego elementy „live service” jako „poszukiwane przez graczy”. Jak jest naprawdę, widzimy w social mediach; i niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto sięgnąłby po Veilguarda w formie MMORPG.
Do ME5 zasiądzie niewielka ekipa
Sęk w tym, że – jak widać – nawet drobne redukcje etatów na rok przed premierą mogły zaszkodzić Veilguardowi. Teraz mamy do czynienia ze zwolnieniami na znacznie szerszą skalę i uporanie się ze skutkami tego będzie stanowiło olbrzymie wyzwanie dla BioWare – wszak Mass Effect 5 znajduje się na jeszcze bardzo wczesnym etapie produkcji, a poprzeczka została przez trylogię Sheparda zawieszona wyjątkowo wysoko.
Biorąc pod uwagę obecność Liary w pierwszych zapowiedziach „piątki”, niewykluczone, że kolejny Mass Effect zaoferuje więcej nawiązań do pierwszych trzech gier niż Andromeda, która także nie zebrała najlepszych not. Wśród zwolnionych kilka dni temu scenarzystów jest Trick Weekes, persona będąca z galaktyczną serią od samego początku; Trick odpowiada za takie postacie jak Miranda, Mordin czy (począwszy od ME2) Tali – co więcej, także za DLC Lair of the Shadow Broker, skupiające się właśnie na Liarze.
Jeszcze inna grupa pracowników została na stałe oddelegowana do zespołu EA Motive, który nie będzie brał czynnego udziału w tworzeniu Mass Effecta. Wśród tych osób znalazła się Brianne Battye, która pracowała między innymi nad DLC Leviathan do „trójki”.
Czy „piątka” nawiąże do wszystkich tych historii? Nie wiadomo, choć istnieje spore ryzyko, że Liara jako (niegdyś) Handlarka Cieni i dawna przyjaciółka Sheparda mogłaby skończyć jak Morrigan, z którą w Veilguardzie nie da się pogadać ani o jej (potencjalnym) synu, ani o przygodach u boku Bohatera Fereldenu. Nowi scenarzyści musieliby mieć konkretny pomysł na rozwinięcie wątku, za który odpowiadają osoby niezwiązane już ze studiem – a o ile każdy z weteranów kiedyś zaczynał, tak dobrze mieć pod ręką kogoś, kto mógłby posłużyć cenną radą.
Mimo wszystko pierwsze Mass Effecty oferowały naprawdę wiele możliwości odgrywania ról, co warto mieć na uwadze podczas kreowania „piątkowej” Liary. Nie chcemy przecież, by czyjś komandor renegat został przez nią opisany jako dobroduszny bohater galaktyki, prawda?
Konsekwencje wyborów? Nie w nowych sequelach
Urok starych serii gier BioWare tkwił nie tylko w dobrym scenariuszu, lecz także w wyborach i ich konsekwencjach, nawet jeśli dotyczyły one jedynie wyglądu świata przedstawionego. Jako graczka cieszyłam się z takich głupotek jak spotkanie uratowanej w Dragon Age’u: Origins postaci w Kirkwall czy znalezienie listu od dawnego towarzysza, z którym zachowałam pozytywne relacje. Tę samą zasadę zastosowano w opowieści o Shepardzie – mimo upływu czasu podjęte decyzje wciąż można było odczuć, nawet jeśli samemu się zapomniało, że dana misja miała miejsce.
Wierni fani smoczej sagi wiedzą, że w Veilguardzie zrezygnowano z fabularnych smaczków ograniczając się do trzech decyzji, w których znacząca była jedynie relacja Inkwizytora z Solasem. Efekt? Wiele wątków o ogromnym potencjale skończyło jako strony w artbooku i szkice na Art Station pokazujące, co moglibyśmy dostać, gdyby BioWare wystarczyło czasu i zasobów.
Problemem Andromedy z kolei był w gruncie rzeczy brak zrozumienia oryginalnej trylogii, która działa się jakby zupełnie gdzieś obok; po tak dużym przeskoku czasowym historia Sheparda nie trafiła nawet do lore’u. Myślę, że już drobne smaczki akcentujące ciągłość obu tych fabuł miałyby pozytywny wpływ na odbiór gry z 2017 roku – nawet gdyby nie naprawiły wszystkich błędów. Mass Effect 5 ma szansę się zrehabilitować już samym trailerem sprzed czterech lat, w którym zobaczyliśmy wspomnianą wyżej Liarę.
Do tego dochodzą ujawnione z okazji poprzednich N7 Day concept arty pokazujące, że stworzenia takie jak gethy żyją i mają się dobrze. Zakładając, że BioWare uczy się na błędach, kolejna część mogłaby podjąć chociażby wątek powrotu sztucznej inteligencji, zwłaszcza po „czerwonym” epilogu ME3. Pytanie brzmi, kto rozwinąłby temat po zwolnieniu ostatnich weteranów? Scenarzyści o krótkim stażu będą musieli albo zaryzykować (i liczyć się z głosami niezadowolonych fanów), albo stworzyć coś nowego (co mogłoby skończyć się drugą Andromedą). Niezależnie od obranej ścieżki nowych czeka twardy orzech do zgryzienia, z którym nie pomogą odrzucone „dziadki”.
Nie jest to oczywiście misja niemożliwa do wykonania. W sieci coraz częściej padają stwierdzenia, że Mass Effect 5 to takie „być albo nie być” dla BioWare, zwłaszcza jeśli Veilguard rzeczywiście nie przyniósł takich dochodów jak oczekiwano. EA ma jednak reputację firmy, która pogania (i zamyka) swoje studia, co nałożyłoby dodatkową presję nie tylko na scenarzystów, ale także na programistów – a nikt nie oczekuje, że „piątka” trafi do sklepów w ciągu najbliższego roku.
W przypadku Veilguarda pozostaje mi jedynie próbować cieszyć się tym, co ostatecznie dostaliśmy (i że w ogóle coś z tego wyszło), i postarać się nie opłakiwać tego, czym ta gra mogła być. Przepis na dobrą produkcję to przede wszystkim czas i serce w nią włożone, niedostatek choćby jednego z tych elementów sprawia, że braki widoczne są gołym okiem – i nie chcę, by Mass Effect 5 był kolejnym potwierdzeniem tej reguły. Czy tak się stanie? Czas pokaże.