Zmierzch Steama? Netflix gier wideo coraz bliżej, a Valve milczy
Choć dziś pozycja Steama wydaje się niezagrożona, istnieje możliwość, że w ciągu najbliższych kilkunastu lat spotka go podobny los, jaki on sam zgotował pudełkowym wersjom gier.
Spis treści
Półtorej dekady temu, gdy debiutował Steam, a nieliczni twórcy gier zaczynali nieśmiało przebąkiwać o wizji przyszłości bez płyt i pudełek, za to z wirtualnymi kontami i pobieraniem plików przez sieć, brzmiało to wszystko jak totalne science fiction. Prawie nikt takiego scenariusza nie brał poważnie pod uwagę – a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.
Tymczasem wydarzenia potoczyły się w lawinowym tempie i dziś na rynku pecetowym sprzedaż pudełkowa dogorywa, będąc w zasadzie jedynie przedłużeniem dystrybucji cyfrowej. W pudełkach w końcu i tak znajdujemy po prostu kody do Steama, a nawet jeśli na płycie są pliki z grą, musimy ją aktywować w systemie.
Na konsolach sytuacja prezentuje się lepiej (a może gorzej?), ale mając w pamięci zapędy Microsoftu przed premierą Xboksa One i doskonałą kondycję cyfrowych sklepów, można zakładać, że postępu zatrzymać się nie da. Już chyba tylko najwięksi optymiści wierzą, że pudełkowe wydania gier przetrwają najbliższe lata rozwoju branży.
Kupowanie cyfrowych wersji gier (czy raczej ich „wypożyczanie”, o czym warto pamiętać – zgodnie z licencją nie płacimy za posiadanie gier, a jedynie za możliwość korzystania z nich) wcale nie musi się jednak okazać finalnym etapem tych zmian. Właściwie to, sądząc po ruchach wybranych deweloperów oraz sytuacji na rynkach muzycznym, serialowym i filmowych, można przewidywać, że w najbliższych latach czeka nas kolejna rewolucja, tym razem polegająca na niemal całkowitym przejściu do grania w oparciu o usługi abonamentowe.
Netflix gier wideo
Zanim zaczniecie ostrzyć widły i szykować pochodnie, by bojkotować kolejne próby odebrania graczom własności nad grami, warto się zastanowić, czy abonamentowe granie faktycznie byłoby takie złe? Spójrzmy na takiego Netflixa – za cenę dwóch biletów do kina, jednego obrazu na DVD bądź połowy płytki Blu-ray, otrzymujemy miesięczny dostęp do biblioteki tysięcy filmów i setek seriali, wszystkich w wysokiej jakości, w większości z profesjonalną polską wersją językową, możliwych do natychmiastowego, wygodnego odpalenia. Nie mniej dobrze wypada chociażby Spotify, które już w darmowej wersji oferuje gigantyczną bazę muzyki do odsłuchania, a przy opłacie miesięcznej, wynoszącej mniej niż cena nowego albumu znanego wykonawcy, pozwala cieszyć się tą bazą bez ograniczeń w rodzaju reklam i w zadowalającej jakości.
Sukces tych platform wynika przede wszystkim z wyjątkowej wygody i atrakcyjnego stosunku ceny do oferowanej zawartości. Za niewielką kwotę otrzymujemy olbrzymie popkulturowe biblioteki, korzystanie z których jest zwyczajnie o wiele prostsze od samodzielnego kompletowania wybranych tytułów. A taki komfort na dłuższą metę bardzo rozleniwia. Przykładowo, choć sam lubię zbierać płyty DVD z filmami i wciąż ozdabiają one moje półki, zdarzyło mi się już, że mając daną produkcję w domowej kolekcji, odpalałem ją z Netflixa, gdyż było to po prostu szybsze i mniej kłopotliwe.
Czy układ, w którym za 60 zł miesięcznie otrzymujemy pełny dostęp do, powiedzmy, tysiąca gier – w tym najświeższych premier, za które w dniu ich debiutu musimy płacić ponad 200 zł – jest taki zły? Osobiście mocno zawahałbym się przed zbojkotowaniem firmy, która zaoferowałaby taką usługę, zwłaszcza gdyby abonament obejmował też DLC do dostępnych tytułów.
STREAMING
Przyszłością gier są nie tylko abonamenty, ale również strumieniowanie danych. W dużym skrócie technologia ta polega na tym, że dana gra odpalana jest po stronie serwera, do użytkownika wysyłany jest zaś wygenerowany obraz, tak jakby był to film, a urządzenie, na którym gramy, odsyła z kolei do serwera informacje o wciskanych przez nas przyciskach czy ruchach myszy. Dzięki strumieniowaniu uruchomimy nawet najbardziej wymagającą technicznie grę na najsłabszym sprzęcie.
Niestety, duże ilości przesyłanych danych powodują, że aby technologia ta działała w miarę sprawnie, potrzebne jest bardzo dobre łącze. „W miarę sprawnie” wciąż oznacza natomiast odczuwalne opóźnienie, przez co – o ile streaming sprawdza się w turówkach czy przygodówkach – tak już w produkcjach wymagających szybkiej reakcji, jak strzelanki bądź tytuły akcji, nie pozwala na komfortową grę. Z tego względu technologii ta z pewnością nie zdobędzie popularności tak szybko jak abonamenty.
Nie znaczy to jednak, że nikt z nią nie eksperymentuje. Usługa PlayStation Now (niedostępna w naszym kraju, ale działająca od lat m.in. w Stanach) na przykład łączy streaming z abonamentem, pozwalając za miesięczną opłatą uzyskać dostęp do kilkuset klasycznych już dzieł i streamować je nie tylko na konsole, ale także na PC. Wybrane kupione na Steamie czy innym uPlayu gry, które są zbyt wymagające dla naszego peceta, da się natomiast odpalić za pomocą serwerów w chmurze Nvidii i następnie przestrumieniować rozgrywkę z nich na własny komputer – to z kolei umożliwia usługa GeForce Now.