autor: Paweł Woźniak
Zagrałem w Diablo 2 po raz pierwszy w 2019 roku i jestem pod wrażeniem
Nie miałem okazji zagrać w wiele gier, które uznawane są za kultowe. Pracując poniekąd w branży gier wideo czułem się z tym dziwnie. Dlatego postanowiłem to nadrobić, a zacząłem od Diablo 2.
Spis treści
Z najnowszymi tytułami zazwyczaj jestem na bieżąco, ale z klasyką... tu sprawa wygląda znacznie gorzej. Długo nie mogłem się przełamać, by w końcu sprawdzić, czy gry, które moi koledzy (nie tylko ci z pracy) wychwalają i wspominają z zachwytem, nadal sprawiają tyle samo frajdy, co kilkanaście lat temu. Czy w ogóle mogą cieszyć nowe pokolenie graczy?
Szansa na podzielenie się z Wami moimi wrażeniami z wypróbowania jednego z takich klasycznych dzieł zmotywowała mnie do sięgnięcia po raz pierwszy w życiu po Diablo 2 (oczywiście z dodatkiem Lord of Destruction), które przez wielu uważane jest za idealnego przedstawiciela gatunku hack’n’slash. Jak się więc bawiłem? Czy tytuł ten spełnił moje oczekiwania, a przede wszystkim, czy poleciłbym go osobom, które tak jak ja nie miały jeszcze z nim do czynienia? Bawiłem się całkiem nieźle i tak, poleciłbym Diablo 2 każdemu z Was, jednak po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z tą grą w 2019 roku wiem, że nie jest to produkcja, która wszystkim przypadnie do gustu (zwłaszcza w dzisiejszych czasach). Zbyt wielu rzeczy tu zwyczajnie brakuje.
Diablo 2, czyli podręcznikowy hack’n’slash
W sieci można natknąć się na w większości pozytywne opinie na temat Diablo 2 i jakoś mnie to szczególnie nie dziwi. Dziwią mnie natomiast gracze oceniający ten tytuł negatywnie (chociaż to i tak rzadkość), a zwłaszcza ci, którzy z grą do czynienia mieli tak jak ja – dopiero kilkanaście lat po premierze. Wydaje mi się, że takie osoby często spodziewają się, iż Diablo 2 to pełnoprawne RPG – z wciągającą, rozbudowaną fabułą, złożonymi mechanikami i ciekawymi misjami pobocznymi. Pewnie dlatego, że w wielu zestawieniach tytuł ten wymieniany jest wśród najlepszych role-playów wszech czasów.
W rzeczywistości gra oferuje coś zupełnie przeciwnego. Fabuła stanowi tu tylko pretekst do zabijania tysięcy przeciwników, a skomplikowanych mechanik nie widać (przynajmniej nie przy pierwszym podejściu). Na szczęście sam zasiadłem do Diablo 2, właśnie tego się spodziewając, dzięki czemu, mimo że fanem hack’n’slashy nie jestem, bawiłem się zaskakująco dobrze. Wieczorne sieczenie demonów przy akompaniamencie klimatycznej muzyki okazało się dla mnie całkiem satysfakcjonujące – byłem bowiem świadom, czego oczekiwać po tym tytule.
Dobre złego początki
Zacznijmy jednak od początku mojej przygody z Diablo 2, czyli od – uwielbianego przeze mnie w grach – wyboru postaci. Zaznaczę, że unikałem jakichkolwiek poradników czy stron typu „wiki”, aby nie psuć sobie zabawy. To oznacza, że nie miałem bladego pojęcia, czym charakteryzują się dane klasy postaci (oprócz dość ubogich opisów w grze) ani jak faktycznie będzie przebiegać rozgrywka.
Zdecydowałem się na grę nekromantą tylko dlatego, że wydawał mi się ciekawy. Nie ukrywam, że teraz mam ochotę spróbować jeszcze swoich sił jako barbarzyńca lub zabójczyni. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nekromanta został stworzony dla noobów, czyli poniekąd dla mnie. Przyzywanie szkieletów i golemów, a także Włócznia z Kości sprawiły, że w grze nie ginąłem tak często, jak się tego spodziewałem. Normalny stopień trudności okazał się dla mnie niesamowicie prosty. Całość przeszedłem, nie martwiąc się za bardzo o poziom postaci i przedmioty. Chyba korzystałem cały czas z laski z aktu 2, bo miała najciekawsze bonusy. Na szczęście po pokonaniu Baala mogłem rozpocząć grę od nowa na wyższym poziomie trudności i tym razem naprawdę poczułem, że na każdym kroku czyha na mnie niebezpieczeństwo, ale o tym pozwolę sobie wspomnieć jeszcze później.
Odczuwalny klimat grozy, ale niesatysfakcjonujący stopień trudności
Muzyka była jedną z tych rzeczy, które bardzo przypadły mi do gustu (gorzej z dialogami). Idealnie dobrane do lokacji melodie powodowały, że klimat grozy dało się odczuć przez całą rozgrywkę. Do tego klaustrofobiczne pomieszczenia i masa przeciwników próbujących pozbawić mnie życia sprawiały, że przez większość czasu nie czułem się bezpiecznie (w dobrym tego słowa znaczeniu!). Napisałem „przez większość”, bo w pewnym momencie (około końca trzeciego i na początku czwartego aktu) zorientowałem się, że praktycznie nic nie jest w stanie mi zagrozić, jeśli tylko będę wystarczająco ostrożny. Nie ukrywam – trochę mi to popsuło zabawę i do dziś nie wiem do końca, czy tak niski poziom trudności faktycznie był spowodowany tym, że grałem akurat nekromantą.
Oprócz Duriela i Diablo nie miałem większych problemów z bossami. Po prostu biegałem w kółko i spamowałem jednym zaklęciem, od czasu do czasu zamykając przeciwnika w Więzieniu z Kości. Przyzywane przeze mnie szkielety i golem zazwyczaj padały bardzo szybko, nie widziałem więc większego sensu w ciągłym ich wskrzeszaniu. Niemniej nawet bez nich radziłem sobie co najmniej znośnie. Nie omieszkam sprawdzić, jak tylko będę mieć więcej wolnego czasu, czy rozgrywka innymi klasami faktycznie okaże się odrobinę trudniejsza, co w sumie dobrze świadczy o grze, skoro wciąż mam na nią ochotę.