Jak się gra na PlayStation VR?. Ile jest wart PlayStation VR?
Spis treści
Jak się gra na PlayStation VR?
Poniżej przedstawiłem krótkie wrażenia z każdej testowanej gry. Przy każdym tytule znajduje się również nota w pięciostopniowej skali – wskazująca, jak dobrze bawiłem się, obcując z daną produkcją. Kolejność wymienionych gier jest zupełnie losowa.
RIGS: Mechanized Combat League
Dziś każdy chce mieć swoje Rocket League, nic więc dziwnego, że na konsolowy VR trafia gra pseudosportowa, w której zasiadamy za sterami mecha. Areny oferują mecze 3 na 3 z innymi graczami lub botami, a naszym zadaniem jest zniszczenie wrogich robotów, a następnie zdobycie punktu, skacząc przez obręcz znajdującą się w centrum areny.
Założenia gry są całkiem OK, za to z wrażeniami jest już gorzej. Ciekawy pomysł stanowi celowanie za pomocą wzroku, jednak nie ułatwia to sprawy, kiedy poruszamy się jednocześnie w przeciwnym kierunku – robi nam się po prostu niedobrze („tolerancja na VR” to już rzecz indywidualna, ale właśnie w tej grze negatywna reakcja organizmu była w moim przypadku najbardziej odczuwalna). Namierzanie okazuje się nieprecyzyjne, więc w grze istnieje asysta celowania, która od razu odbiera produkcji pewien ważny dla gier kompetytywnych aspekt – konieczność szlifowania umiejętności i precyzji. Mecze przeciwko botom były takie sobie, jednak nie wykluczam, że granie z żywym przeciwnikiem może okazać się trochę bardziej angażujące. Póki co do tytułu przekonany nie jestem i będę go omijać szerokim łukiem.
Wrażenia: 1,5/5
Battlezone
Tym razem wsiadamy do czołgu i korzystając z dostępnego arsenału broni, niszczymy wrogie pojazdy naziemne oraz latające, wieżyczki, a także co zmyślniejsze twory, jak choćby roje przypominające matriksowych strażników. World of Tanks to co prawda nie jest, a oprawa graficzna budzi bliskie skojarzenia z TRON-em, niemniej ogólny odbiór gry był całkiem pozytywny. Mimo że nie byłby to mój priorytetowy wybór na PlayStation VR, przy Battlezonie bawiłem się całkiem nieźle i co jakiś czas mógłbym do niego wracać. Nie należy się jednak spodziewać zbyt rozbudowanej i wciągającej kampanii, choć pewne zaplecze fabularne w grze się znajduje.
Wrażenia: 3/5
Until Dawn: Rush of Blood
Nie przepadam za horrorami, więc nie byłem pewien, czy chcę doświadczyć tego typu wirtualnej rzeczywistości, ale cieszę się, że dałem się namówić. Rush of Blood przydaje dosłowności wyrażeniu „gameplay na szynach”, ponieważ w grze jedziemy wagonikiem przemierzającym trasę wyjętą wprost z koszmaru. Tytuł ten nie ma nic wspólnego z właściwym Until Dawn, jeśli chodzi o gameplay – gra współdzieli jedynie ten sam świat. Produkcja czyni użytek zarówno z kontrolerów Move, jak i PS-owej kamerki Eye – na naszej trasie pojawiają się różne przeszkody, których musimy unikać za pomocą ruchów ciała, a co jakiś czas trafiają się przeciwnicy, którym trzeba wpakować kulkę w łeb.
Rush of Blood potrafi czasem przestraszyć, jednak osoby o słabszych nerwach również będą się bardzo dobrze bawić. Oprawa audio została wykonana nieźle, co dodaje całości klimatu, a strzelanie za pomocą Move’a jest w miarę precyzyjne, dzięki czemu gameplayowo też raczej nie ma się do czego przyczepić. Twórcom udało się całkiem trafnie oddać wrażenie przejażdżki rollercoasterem, kiedy nagle nasz wagonik zabiera nas pionowo w dół. Na pewno zagram w pełną wersję tej produkcji, jeśli tylko nadarzy się taka okazja.
Wrażenia: 4/5
VR Worlds
Ten tytuł to jeden z przykładów łączenia gier z czymś, co nazywane jest „VR Experience”. To swego rodzaju demo, w którym naszym jedynym zadaniem jest obserwacja tego, co dzieje się przed naszymi oczyma. VR Worlds składa się z pięciu elementów, z których dwa miałem okazję sprawdzić.
Ocean Descent
To właśnie jeden z przykładów dema, które ma na nas po prostu zrobić wrażenie. W Ocean Descent jesteśmy nurkiem, który schodzi w podmorskie głębiny w zamkniętej klatce. Wizualnie jest całkiem w porządku, choć da się zauważyć pewne ograniczenia samego wyświetlacza. Poprawna oprawa audio buduje klimat, a opowiadana „historia” za pierwszym razem może nawet trzymać w napięciu. Gdybym miał znaleźć wytłumaczenie dla istnienia takiego dema, to powiedziałbym, że jest to coś, co pokazałbym swoim rodzicom, żeby zaprezentować możliwości dzisiejszej technologii. Na pokoleniu zapalonych graczy aż tak wielkiego wrażenia Descent nie zrobi, niemniej warto spędzić z tym programem kilka minut.
Wrażenia: 3/5
The London Heist
Byłem mocno zaintrygowany tytułem gry, bo liczyłem na VR-owy napad na bank. (Nie)stety w demie jesteśmy tylko pasażerem furgonetki naszego przestępczego towarzysza, a w pewnym momencie łapiemy za broń i strzelamy do goniących nas służb porządkowych. Gra wykorzystuje kontrolery Move – za pomocą jednego strzelamy, a drugim (w zasadzie – drugą ręką) podnosimy zapasowe magazynki i wkładamy je do broni. Uznałbym to za całkiem fajny bajer, gdyby nie fakt, że kilka dni wcześniej widziałem, jak to wygląda w bardzo dobrej grze Onward, w której deweloperzy lepiej opracowali samą mechanikę przeładowywania. Bunkrów nie ma, ale... wiadomo.
Pełna wersja The London Heist ma być bardziej rozbudowana i zaoferować pewne zaplecze fabularne, by nadać całości większy kontekst. Największym problemem, jaki mam z tą grą, jest jednak „efekt gąbki”. Jeśli myśleliście, że strzelanie do przeciwników w The Division jest bez sensu, to tutaj wygląda to jeszcze gorzej, prawdopodobnie właśnie przez wykorzystanie gogli do oglądania wirtualnej rzeczywistości, które z jednej strony silą się na urealnienie tego, co widzimy na ekranie, a z drugiej wymagają od nas wystrzelania połowy magazynka, by zabić ścigającego nas motocyklistę. Mało przekonujące, ale z potencjałem.
Wrażenia: 2,5/5
The Playroom VR
I dotarliśmy do produkcji, która mnie osobiście sprawiła największą frajdę. The Playroom VR to zestaw gier, które można określić mianem imprezowych lub towarzyskich. Kolekcja składa się z pięciu tytułów, a jej największą zaletą jest oferowanie rozgrywki dla wielu graczy z jednymi goglami PS VR. Jeśli zastanawialiście się, gdzie zniknął splitscreen, to właśnie tutaj dostajemy jego nową, asymetryczną odsłonę. W praktyce polega to na tym, że osoba z goglami VR widzi zupełnie inny obraz niż nasz znajomy na telewizorze. Najlepiej przedstawić to na przykładzie.
Jedną z pozycji dostępnych w darmowym The Playroom VR jest Monster Escape, w którym osoba z goglami wciela się w potwora i w pierwszej fazie gry niszczy budynki za pomocą ruchów ciała (kamerka rejestruje nasze położenie). Inni gracze mają w tym czasie za zadanie uciekać przed monstrum i uchylać się przed spadającymi fragmentami budynków, co odbywa się już z użyciem kontrolerów. W drugiej fazie gry osoby z padem atakują potwora za pomocą różnych porozrzucanych elementów, a gracz z goglami musi ich unikać. Zapewniam, że zabawa w takiej formie jest przednia i niesamowicie wciągająca.
The Playroom VR ujęło mnie przede wszystkim nową formą gry towarzyskiej z wykorzystaniem – co najważniejsze – tylko jednego zestawu gogli. Jasne, nie poświęcimy jej dziesiątków godzin i nie przeżyjemy w niej epickiej erpegowej przygody, ale za to świetnie spędzimy czas ze znajomymi. Co więcej, ta kolekcja gier jest zupełnie darmowa dla posiadaczy PS VR.
Wrażenia: 5/5
EVE: Valkyrie
Na sam koniec pozostało mi EVE: Valkyrie, czyli kosmiczny symulator ukierunkowany na rozgrywki multiplayerowe. Choć skojarzenia z EVE Online są słuszne, walka w tym tytule oparta została na naszych umiejętnościach bojowych w przestrzeni kosmicznej.
Całość robi dość przyjemne wrażenie, kontrola statku wydaje się intuicyjna, a gra oferuje sporo możliwości szlifowania umiejętności przez najbardziej zapalonych graczy. Valkyrie zdecydowanie ma potencjał kompetytywny z poziomu kanapy, ale nie zachwyca wizualnie w samych goglach VR. To właśnie w tego typu grach, które starają się postawić na graficzną szczegółowość otaczającego nas świata, można dostrzec, że obraz jest dość rozmazany, a rozdzielczość gogli niska. Jeśli jednak Wam to nie przeszkadza, gameplay na pewno przypadnie Wam do gustu – o ile lubicie symulatory bitew kosmicznych w niekoniecznie hardkorowej odsłonie.
Wrażenia: 3/5