Switch okiem Adama – czekając na 3DSwitcha. Recenzja konsoli Nintendo Switch
Spis treści
Switch okiem Adama – czekając na 3DSwitcha
Fenomenalna oprawa graficzna nie oznacza z góry dobrej gry, a za brzydkimi pikselami może kryć się najpiękniejsza opowieść. Po takim wstępie nie zdziwicie się, jeśli powiem, iż nie przeszkadza mi, że Nintendo Switch to konsola o mocy solidnego tabletu. Wszak znacznie słabszy od niego 3DS to kopalnia doskonałych tytułów. O sukcesie nowej maszynki japońskiej korporacji zadecyduje zatem inny czynnik – gry. Bo to one ostatecznie, a nie hybrydowy charakter sprzętu, sprzedadzą konsolę. A gdy Switch znajdzie się pod wieloma strzechami, to i współpraca z dużymi wydawcami nagle się rozkręci, bo gdzie pieniądze (miliony potencjalnych klientów), tam pojawią się i porty dużych produkcji.
Żeby jednak tak się stało, Nintendo musi zrobić pierwszy krok. Dlatego liczę na to, że Ninny po cichu wygasi 3DS-a – oczywiście nikt o zdrowych zmysłach nie ogłosi końca konsoli, która sprzedała się w ponad 60 milionach egzemplarzy (to ciągle więcej niż PlayStation 4). Mowa o faktach, a nie deklaracjach. Przeniesienie punktu ciężkości prac deweloperów związanych z „Wielkim N” na nową konsolę zaowocowałoby nie tyle mocnymi tytułami (Pokemony, Monster Hunter), co po prostu regularnym wsparciem producentów. O tym, że powoli już to się dzieje, może świadczyć zapowiedziana switchowa odsłona Fire Emblem czy plotki na temat Pokemon Stars.
Tego w każdym razie życzę graczom – Nintendo i tak ma miliardy na swoich kontach i ewentualną porażkę Switcha przełknie. Za to branży i graczom silna konkurencja dla Sony i Microsoftu przyniesie tylko korzyści. Switchu, wybieram ciebie! Nie zawiedź mnie (i wprowadź jak najszybciej system osiągnieć oraz statystyki konta – mamy przecież 2017 rok!).
KUP PAN KABEL
Kupując Switcha, bądźcie przygotowani na kolejne wydatki. I nie chodzi tylko o wcale nietanie gry, a o dodatkowe gadżety. Przyda się nie tylko Pro Controller (300 zł), ale także folia na ekran (70 zł) czy futerał do przenoszenia mobilnego, bądź co bądź, sprzętu (90 zł). Nie wspominając o karcie SD czy przejściówce do kabla ethernetowego, bo przecież w wersji stacjonarnej nie ma sensu korzystać tylko z Wi-Fi (tak, tak – stacja dokująca nie ma wejścia na kabel internetowy). Tak, Nintendo lubi i umie zarabiać na opcjonalnych dodatkach do swoich konsol. Czujcie się ostrzeżeni.
Autor fragmentu: Adam Zechenter
O AUTORZE
Gram, bo lubię, a najchętniej na wszystkim, co się da podłączyć do telewizora. Chociaż zaczynałem od Amigi 1200 i monitora Commodore 1084S, już wkrótce przesiadłem się na peceta. Jednak moją największą miłością w świecie elektroniki użytkowej są konsole. Mam prawie wszystko, co ukazało się na rynku od wczesnych lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. A jeżeli nie mam, to znaczy, że mieć nie chciałem. Nintendo darzę sympatią od czasu Gamecube’a, na którym – do czasu premiery Red Dead Redemption – grałem w najlepszą grę świata, czyli The Legend of Zelda: The Wind Waker.
ZASTRZEŻENIE
Konsolę Nintendo Switch do recenzji kupiliśmy we własnym zakresie.