autor: Maciej Kurowiak
Przeklęte miejsca - przed i po Alone in the Dark
W nowym Alone in the Dark wszystko co straszne rodzi się w nowojorskim Central Parku. I jest to stosunkowo oryginalne na tle całej gamy survivial horrorów ostatnich 20 lat.
W teorii robienie filmowych horrorów, tak jak pisanie dobrych horrorów i tworzenie gier-horrorów wydaje się łatwe. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce odpowiednie hasło, a z otrzymanych porad, przy odrobinie wysiłku, niemal każdy piśmienny homo sapiens powinien dać radę sklecić domowe arcydzieło, idealnie pasujące do każdego typu szuflady (lub folderu). Robienie gier grozy jest oczywiście nieporównanie trudniejsze, ale tu także istnieje pewien schemat, pasujący do większości produkcji gatunku. Przepis na kogel-mogel zwany survival horrorem wydaje się nadzwyczaj prosty: do miski wrzucamy bohatera, ubieramy go w jednolity strój, w którym przyjdzie mu biegać (biegać, a jakże – nasz heros nigdy nie dostanie zadyszki) aż po końcowe napisy. Dodajemy trochę broni, na początku niezbyt silnej, ale z czasem będzie to shotgun, karabin, a może nawet piła łańcuchowa. Amunicji dosypujemy tyle, ile trzeba, w tym gatunku gier, im mniej wsypiemy, tym gra będzie trudniejsza. Proste. Przyprawiamy to wszystko monstrami, przy czym co najmniej jeden powinien być dziewczynką z długimi czarnymi włosami zakrywającymi twarz. Musimy dodać też trochę ohydnych robali, znakomicie nadających się na bossów. Dobrze sprawdzą się ogromne czerwie, skorpiony, węże, glizdy i inne smakowitości. Dodaj jeszcze kilku bohaterów niezależnych, którzy zginą w okrutny sposób. Żeby całość nie smakowała jedynie ołowiem, dodaj jakieś zagadki – starając się, by ich poziom nie przekroczył 4 klasy szkoły podstawowej.
Powyższy przepis to oczywiście żart i jeśli robienie survival horrorów jest tak łatwe, to dlaczego jest tak mało Silent Hillów 2, a tak wiele wszelkich Obscure’ów i Cold Fearów. Stworzenie dobrego horroru jest trudne jak diabli i nawet mistrzom gatunku nie zawsze udaje się utrzymać najlepszą formę – niezależnie od tego, czy chodzi o literaturę, film czy gry. Gdyby jednak wziąć to wszystko na poważnie to i tak brakuje nam jeszcze jednego, bardzo ważnego składnika. Żaden horror, żadna opowieść grozy nie może się obyć bez odpowiedniej scenerii – i lista przeklętych, nawiedzonych i zakazanych miejsc mogłaby być naprawdę długa. Najnowszy Alone in the Dark rozgrywa się w nowojorskim Central Parku, co jest stosunkowo oryginalne – środek ruchliwego miasta wcale nie należy do ulubionych lokacji twórców gier grozy. Są inne miejsca, kochane przez graczy i chętnie wykorzystywane przez autorów. Do najczęściej spotykanych należą...
Nawiedzone domy
Ale niekoniecznie małe tajemnicze leśne chałupy, ale także zameczki, pałace, rezydencje czy hotele. Horrory tego typu nie wychodzą z mody, a kilka z nich zalicza się dziś do klasyki – wystarczy wspomnieć Horror w Amityville oraz zaliczające się do klasyki światowej kinematografii Lśnienie Stanleya Kubricka z Jackiem Nicholsonem i złowrogim hotelem w rolach głównych. Nawet ambitne horrory hiszpańskie (Hiszpanie ostatnimi laty trzęsą gatunkiem) takie jak Los Abandonados czy Sierociniec bazują na archetypie nawiedzonego domu. Kanon zawdzięczamy w dużej mierze Edgarowi Allanowi Poemu i ściśniętej gorsetem epoce wiktoriańskiej. Skrajna pruderia, gwałtowny rozwój przemysłu i zarazem powszechna fascynacja ezoteryzmem znaczyły czasy, gdy Poe pisał Zagładę domu Usherów.
Stroniłem duchem od tego, co mogło być jeno majakiem, i uważniej jąłem badać rzeczywistą postać budynku. Główną jego cechą była, zda się, wyjątkowa zamierzchłość. Czas aż nadto go odbarwił. (...) Słabe promienie karmazynowego brzasku torowały sobie ujście poprzez zakratowane szyby i dość rozwidniały główne przedmioty otoczenia, pomimo to oko nadaremnie usiłowało dojrzeć dalekie zakątki pokoju lub zagłębienia okrągło sklepionego i rzeźbionego sufitu. Posępne draperie oblekały ściany. Sprzęty przeważnie były dziwaczne, niewygodne, starożytne i zniszczone. Stosy ksiąg i narzędzi muzycznych leżały w bezładnym rozproszeniu, lecz obecność ich nie mogła ożywić ogólnego tła. Czułem, że oddycham atmosferą smutku. [E.A. Poe, Zagłada domu Usherów, tłum. B. Leśmian].