autor: Malwina Kalinowska
Premiera MoH: Wojna w Europie
W sobotę, 18 czerwca w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego przy Powsińskiej odbył się piknik historyczno-edukacyjny. Tematem imprezy była Druga Wojna Światowa w ogóle i polska premiera gry Medal of Honor: Wojna w Europie w szczególności.
W sobotę, 18 czerwca w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego przy Powsińskiej odbył się piknik historyczno-edukacyjny. Tematem imprezy była Druga Wojna Światowa w ogóle i polska premiera gry Medal of Honor: Wojna w Europie w szczególności.
Naturalnie – wybrałam się. Po raz pierwszy uczestniczyłam w imprezie na świeżym powietrzu, w której prezentowano grę komputerową. Fort Czerniakowski, obecnie mieszczący muzeum, wyposażony jest obficie we wszelkiego rodzaju pojazdy i wyrzutnie rakiet z czasów wojny, więc stanowi doskonałe tło dla odtwarzania wydarzeń historycznych, i to nie tylko na monitorach. W programie pikniku przewidziano rozmaite atrakcje: próbne rozgrywki w Medal of Honor na PS2, spotkania z kombatantami, wykłady, występy taneczne i konkurs wydawnictwa „Bellona”. Gwoździem programu okazały się jednak rekonstrukcje potyczek. Przy dawnej fosie Fortu znajduje się przeszło kilometr kwadratowy terenu, gdzie rozegrano walki z Niemcami. Na pokaz trzeba było czekać ponad pół godziny, co spowodowało poślizg w całym programie dnia. Jeden z „polskich żołnierzy” wyjaśnił opóźnienie w ten sposób:
- Wydawanie historycznej broni zawsze trwa bardzo długo i wymaga wielu formalności.
W pokazach brały bowiem udział grupy znane z wielu historycznych programów telewizyjnych; były to, można powiedzieć, oddziały zaprawione w bojach. Wszystkie szczegóły zapięto na ostatni guzik. Zadbano o efektowne wybuchy i strzały, rzecz jasna ze ślepej amunicji, a wszystkie mundury i ekwipunek ściśle odpowiadały realiom historycznym. Była nawet grupa ludzi z łopatami do kopania rowów strzeleckich odziana w kaszkiety i „starożytne” marynarki, wojsko miało służby sanitarne i działka polowe, a kawalerzysta jechał na prawdziwym koniu. Dowódcy używali oryginalnych komend, ci niemieccy oczywiście po niemiecku. Kapitan SS nieco zepsuł wspaniały efekt fotografując z dumą swoje oddziały w czasie odprawy i nie używał do tego bynajmniej historycznego aparatu. Mimo silnego wiatru, a chwilami nawet mżawki, publiczność dopisała. Przeważali chłopcy w wieku szkolnym, wielu z nich towarzyszyli rodzice i młodsze rodzeństwo. Z braku ciepłej pogody na pewno cieszyli się żołnierze, gdyż, jak wyjaśnił konferansjer, pełny ekwipunek wojaka z Drugiej Wojny Światowej ważył do 35 kilogramów!
Wreszcie zaczął się pokaz. Niemcy szturmowali obóz aliantów, którzy bronili się dzielnie mimo przewagi liczebnej wroga. Prócz odgłosów ślepej amunicji i głośnych wybuchów, głośniki transmitowały dźwięk karabinów maszynowych. Mniejsze dzieci zatykały uszy. Jeśli w prawdziwej bitwie hałas jest podobny, to nie dziwić się dezerterom! Zza potrójnego kordonu widzów rozstawionych wzdłuż stumetrowej taśmy oddzielającej teren walk ulatywały w niebo iskry i kłęby dymu. Walki wrzały przez pół godziny i brało w nich udział ponad 40 osób.
- Po czternastej my będziemy atakować Niemców – powiedział szkocki żołnierz z przepięknie wymodelowanym otwartym złamaniem nogi, który nie brał udziału w bitwie. – Ci, co teraz walczą są z trzydziestego dziewiątego roku, a my z czterdziestego czwartego. Widzisz, tamci Amerykanie też będą później.
Rzeczywiście, na terenie Fortu można było spotkać wojska z rozmaitych krajów i formacji. Schodząc z terenu walk podziwiałam całe obozy i miejskie barykady pełne ludzi i akcesoriów w stylu lat czterdziestych. A gdzie wojsko, tam i oczywiście kuchnia polowa z nieuniknioną grochówką. Od czasu do czasu główną drogą przejeżdżały wozy pełne wesołych żołnierzy. Było na co popatrzeć!