Podsumowanie roku 2010: Łosiu
Kontynuujemy cykl artykułów, w którym członkowie redakcji podsumowują miniony rok. Po Verminusie przyszedł czas na Łosia, pełniącego w gry-online.pl szefa newsroomu i encyklopedii.
Spis treści
Rok 2010 to okres, w którym główni gracze na naszym rozrywkowym podwórku (jak np. Electronic Arts, Activision czy Ubisoft), zaserwowali nam przede wszystkim kolejne iteracje znanych już serii, niemal całkowicie odpuszczając temat nowych wysokobudżetowych produkcji. Skutek tego był różny, w pewnych przypadkach wręcz odpychający, w innych zaskakująco dobry. Sytuacja ta znalazła swoje odbicie w tym co grałem w przeciągu ostatnich 12 miesięcy, wystarczy powiedzieć, że spośród gier, jakie wymieniłem poniżej tylko jedna to zdecydowanie coś nowego.
Dało się też zauważyć wyraźny trend do powrotów do starych hitów z lat, kiedy w naszych domach gościły takie sprzęty jak Atari 65XE, Commodore 64 czy Pegasus, choć tu głównym polem rywalizacji stały się platformy sieciowe PSN i Xbox Live, tudzież pecetowy Steam. Nastąpiła też dosłownie erupcja popularności małych gierek „z pomysłem”, które nierzadko mogły się cieszyć dużo większym zainteresowaniem mediów, aniżeli molochy dużych wydawców z wielomilionowym budżetem. Choć cieszę się z takiego obroty sprawy i z ogólnego napływu nowych ambitnych deweloperów, to tytuły tego typu nie przyciągnęły szczególnie mojej uwagi - być może dlatego, że etap platformówek i gier przygodowo-zręcznościowych przerobiłem już dobre dwadzieścia lat temu.
Rok 2010 zapamiętam także jako początek światowego renesansu pecetów jako platformy do grania, aczkolwiek już nie w charakterze konkurencji konsol stacjonarnych, lecz bramy do świata wszelakiego rodzaju gier sieciowych, zarówno prostych webowych, darmowych wieloosobowych, dużych MMO, czy też działających za pośrednictwem portali społecznościowych. Ta stosunkowa nowa forma rozrywki, rozwijała się już od dobrych kilku lat, lecz dopiero w tym pokazała drzemiący jej potencjał. Wielomilionowe społeczności skupione wokół kolejnych gier firmy Zynga robią piorunujące wrażenie i rozbudzają wyobraźnie inwestorów. Jestem przekonany, że to przyszłość elektronicznej rozrywki i w kolejnych latach będziemy świadkami stopniowej transmisji do Internetu wszelkich elementów growego biznesu, a systemy Cloud typu pionierski OnLive, nie będą jedynie ciekawostką newsową.
Najważniejsze gry 2010 roku
Mass Effect 2 – ja wiem, że według niektórych nie jest to prawdziwe RPG, według innych prosta strzelanina, a zdaniem jeszcze innych interaktywny film z przerwami na akcję, szukanie surowców i inne tego typu dyrdymały. Ale jakkolwiek by go nie sklasyfikować gatunkowo i ilu by nie mu zarzucić uproszczeń w mechanice, najnowsze dzieło panów z BioWare to zdecydowanie moje najlepiej, najpełniej i najbardziej ekscytująco spędzone 10-15 godzin przy grze w roku 2010. W końcu nieważne, co to tak naprawdę za twór i cechy jakich typów gier posiada – ważne, że wciąga jak czarna dziura, cały czas mamy ochotę zobaczyć, co będzie dalej, a po samym przejściu nie czujemy się, jakbyśmy właśnie stracili fragment naszego cennego życia. Zdecydowanie polecam.
Sid Meier's Civilization V – piąta część jednej z najsłynniejszych gier strategicznych w mym prywatnym rankingu gier A.D. 2010 ląduje na miejscu drugim. Obok „jedynki”, przy której bawiłem się z dobry rok (pozdrawiam panów, którzy opracowali i opublikowali na łamach nieistniejącego już pisma Computer Studio poradnik do tego tytułu), to zdecydowanie najbardziej udana odsłona cyklu. Po latach twórcy postanowili zatrzymać się na chwilę i dokładnie przemyśleć idee rozwoju Cywilizacji, po czym, zamiast upchnąć w nowej części kolejne elementy na tzw. doczepkę, przebudowali całość od podstaw, czyniąc ją zdecydowanie bardziej przystępną i intuicyjną niż dotychczas. Przy tym jednocześnie nadal pozostawiając pod spodem złożoną mechanikę, pełną zależności ekonomiczno-gospodarczo-dyplomatyczno-militarych, którymi fani będą bawić się jeszcze przez kilka najbliższych lat.
Red Dead Redemption – Rockstar znowu pozamiatał, lecz tym razem obyło się bez frazy „GTA” w tytule. Co to dużo mówić, w zasadzie mamy do czynienia z tym samym, do czego przyzwyczaił nas ten deweloper, tj. z genialnie wykreowanym głównym bohaterem z dużymi kohones, prawdziwą, brutalną i przede wszystkim bardzo autentyczną fabułą (choć trafiło się kilka potknięć) oraz znakomicie zrealizowanym otwartym światem, tym razem w realiach Dzikiego Zachodu i Meksyku przełomu XIX i XX wieku. Po prostu trzeba zagrać.