autor: Grzegorz Bobrek
Film. Podsumowanie roku 2010: Gambrinus
Spis treści
Film
Nie należę do filmowych maniaków. Do kina trafiam z bezczelnie niską częstotliwością, telewizor włączam jeszcze rzadziej. Tym bardziej cieszą mnie perełki, na które niekiedy udaje się namówić mnie znajomym. Absolutnym hitem okazał się dla mnie paradokument Wyjście przez sklep z pamiątkami. Streścić fabuły nie sposób, oddać klimatu tej małej produkcji tym bardziej. Ważne jest, że facet, dotychczas patrzący podejrzliwie na wszelkie objawy street artu, po projekcji filmu sam nabrał ochoty na wysmarowanie dobrze widocznej ściany publicznego budynku. Kapitalna, dowcipnie opowiedziana historia, po której pozostają wątpliwości: czy to prawda od deski do deski, czy też kolejna, mądrze przemyślana prowokacja Banksy’ego? Gorąco polecam.
Książki
Dla mnie osobiście rok 2010 upłynął pod postacią gorączki science fiction. Bodźcem ku temu okazał się Mass Effect 2, ale to, co wyszukałem dalej, stawia to kapitalne RPG na przegranej pozycji. Mam na myśli między innymi prozę Petera Hamiltona, który wyspecjalizował się w inteligentnej space operze. Autor rozpieszcza swoich fanów, wydając potężne tomiszcza (w oryginale po 1000 stron ze sporym kawałkiem) niesamowicie wciągających fantazji, których fabuła opowiada o tajemnicach skrywanych w odległych galaktykach.
Literatura to czasem nie najlżejsza, liczba pierwszoplanowych postaci oscyluje w okolicach tuzina, drugoplanowych – pewnie setki. Autor przeplata akcję długimi wywodami o wydumanych rozwiązaniach technologicznych, bombarduje czytelnika informacjami dotyczącymi przedstawionego świata, przeskakuje między wątkami, po setkach stron powraca do postaci, pozostawionych, wydawałoby się, z boku. Dodawszy do tego kuluarową politykę, mocne akcenty militarne i sporą dawkę seksu, otrzymujemy zaskakująco dojrzałe powieści, które bawią przez dziesiątki, dziesiątki godzin. Dość powiedzieć, że Assassin’s Creed: Brotherhood (pożyczony z redakcji) leży odłogiem, a strony książek Hamiltona lecą jak oszalałe: w tramwaju, na kanapie po pracy, w łóżku przed pójściem spać. I nie kryję zadowolenia, że autor, po Judaszu wyzwolonym, dalej pociągnął wątek międzygwiezdnego Commonwealthu – jak dla mnie to kolejne 3 tysiące stron warte każdej spędzonej z nimi godziny.
Podsumowanie podsumowania
To krótkie podsumowanie 2010 roku zakończę okołogrowym akcentem. Jako stary koń (choć nie tak sędziwy jak niektóre w naszej redakcji) regularnie miewam nawroty nostalgii. Przed świętami wzięło mnie na stare erpegi, więc odkopałem kilka zakurzonych egzemplarzy z pierwszej połowy lat 90. i dałem się ponieść przygodom w starym stylu. Może brak im charyzmatycznych postaci, trudno przyzwyczaić się do oprawy, ale pod względem mechaniki biją takie Dragon Age na głowę. A dobre gry RPG wychodziły wówczas w natężeniu jednego na miesiąc. Gdzie nieunikniony renesans gatunku? Ja nadal czekam.
Grzesiek „Gambrinus” Bobrek