autor: Borys Zajączkowski
Podsumowanie Games Convention 2007
3300 dziennikarzy z 46 krajów, to pewien wzrost wobec 2610 dziennikarzy z 38 krajów w 2006 roku, niemniej wciąż ponad połowa wystawców to firmy niemieckie (57 procent). Serdecznie zapraszamy Was do niedługiej po-targowej wycieczki.
Wydawało się, że tegoroczne lipskie targi Games Convention miały szansę zyskać znacznie większe międzynarodowe znaczenie niż poprzednimi laty – dzięki porażkowym E3. Owszem, coś tam drgnęło, ale nieznacznie. 3300 dziennikarzy z 46 krajów, to pewien wzrost wobec 2610 dziennikarzy z 38 krajów w 2006 roku, niemniej wciąż ponad połowa wystawców to firmy niemieckie (57 procent). Nie dziwi w tym świetle fakt, że wciąż znaczna część materiałów prasowych osiągalna była wyłącznie w języku niemieckim.
Źródeł takiego stanu rzeczy upatrywać można w kiepskich możliwościach dostania się do Lipska spoza Niemiec. Lokalne lotnisko obsługuje w znacznej mierze loty krajowe oraz wewnątrzunijne i jakakolwiek próba dostania się na nie z zewnątrz zmusza do międzylądowania we Frankfurcie lub w Monachium. A tu przecież idzie o czas i o wygodę. Być może średnio potwierdzone informacje (czytaj: plotki) o tym, jakoby Games Convention miało być przeniesione do innego niemieckiego miasta, stanowią zalążek przechwycenia świata gier komputerowych dla Niemców. Tym bardziej że tegoroczna frekwencja odwiedzających wskazuje na osiągnięcie wysycenia – 185 tysięcy w porównaniu z 183 tysiącami z minionego roku, w świetle dotychczas stałego, 30-procentowego wzrostu z roku na rok, to wprost hamowanie z nosem na szybie. Jakkolwiek hamowanie to nastąpiło w ścisłej czołówce, tuż obok hermetycznego Tokyo Games Show. Jakaś taka oś (słowo-klucz) rodem z 2WŚ mi się w mózgu rysuje, no ale pikuś. Wiemy, że większość hardcore’owych gier jest o przemocy – koniec dygresji.
Znaczącą część przybyłych na GC dziennikarzy stanowiliśmy my, Gry-OnLine. ;-) Było nas ośmiu, czyli 0,24 procenta, było nie było. Co się z punktu technicznego zmieniło, to fakt, że zabraliśmy ze sobą kamerę, a efekty jej pracy mieliście okazję tu i ówdzie zaobserwować. Wyszło raz lepiej, raz gorzej, ale wszyscy się nieustannie uczymy – zdecydowanie podoba się nam (a i Wam, jak widzimy), że obraz się rusza, a przy okazji daje się na nim zaobserwować mnóstwo nierzadko interesujących rzeczy, które podczas pisania tekstu i upiększania go statycznymi zdjęciami, zostałyby pociągnięte klawiszem delete.
Serdecznie zapraszam Was do niedługiej po-targowej wycieczki po naszym zdjęciowym archiwum. Poniżej garść linków, które co najmniej uzupełniają niniejsze podsumowanie. Wszystkich materiałów zebraliśmy jakieś ciężkie dziesiątki gigabajtów – przewodnik musi być.
Zacznijmy od dziewczyn, które od miliarda lat, jak dobrze policzyć i odrobinę wyobraźnię wysilić, stanowią o powodzeniu każdej imprezy. I co ciekawe, tym razem na GC zdecydowanie więcej było dziewczyn odwiedzających targi, czyli grających w gry, niż dziewczyn stanowiących... oprawę wizualną prezentowanych tytułów. Komentarz? To naprawdę dobrze.
Wprawdzie na zdjęciach zrobionych w okolicy – jak to się mawia: hardcore’owych gier – wciąż dziewczynę wzrokiem wyłowić niełatwo. Ale, jak się również mawia: wszystko z czasem. Na zdjęciu: stanowiska ustawione do gry sieciowej w sequel mało znanego StarCrafta, prawdopodobnie niewiele mówiącej komukolwiek firmy Blizzard. Wyczulony zmysł dziennikarski mówi nam jednak, że możemy jeszcze o nich usłyszeć.
Co szczególnie miłe dla nas, Polaków, to fakt, że Wiedźmin był jedną z lepiej widocznych gier na targach. CD Projekt w duecie z Atari robią kawał doskonałej marketingowej roboty – dość wspomnieć, że w pierwszym dniu na okładce targowego magazynu widniała właśnie postać Geralta. Pozostaje mieć nadzieję, że w tym czasie Red Studio robi kawał doskonałej programistycznej roboty, by za dwa miesiące wszystko zbiegło się w jednym punkcie – sukcesu.