autor: Krzysiek Kalwasiński
Przecież tu nic nie ma!. Nie pojmuję fenomenu Uncharted
Spis treści
Przecież tu nic nie ma!
Od owego pierwszego kontaktu z cyklem Uncharted minęło kilka dobrych lat. Można powiedzieć, że o Nathanie i jego ekipie zapomniałem. Nie byłem też zbytnio zainteresowany nabywaniem PS3, toteż poznawałem w swoim tempie klasykę z PlayStation 2. To, co widziałem, skutecznie zniechęcało mnie do przejścia na nową generację. Samo Metal Gear Solid 4 nie było wystarczającym powodem.
Nowy kierunek uwielbianego niegdyś Sony nie za bardzo mi się podobał. Wracamy tutaj do problemu, o którym pisałem powyżej. Twórcy zaczęli odchodzić od wymagającej rozgrywki na rzecz pseudofilmowości. Wszystko miało wyglądać bardzo efektownie przy jednocześnie niewielkim udziale gracza. Bardzo mi to nie pasowało i dziś jestem jeszcze mocniej zniechęcony do tego trendu. To przecież zaprzecza istocie gier, w które powinno się przede wszystkim grać.
Kiedy w końcu zaopatrzyłem się w PlayStation 3, zabrałem się oczywiście za nadrabianie zaległości. Zanim to nastąpiło, usłyszałem wiele pozytywnych opinii na temat Uncharted 2: Pośród złodziei, które miało być znacznie lepsze od pierwowzoru. Postanowiłem to sprawdzić, ale najpierw należało przypomnieć sobie i dokończyć część pierwszą. Pomogło mi to jeszcze bardziej utwierdzić się w przekonaniu, że nie jest to absolutnie gra dla mnie i raczej nigdy nie zrozumiem, czemu wszyscy tak ją uwielbiają.
Wspominałem już o średnio satysfakcjonującym modelu strzelania, skryptach czy nieprzekonującym poczuciu humoru. Pierwsze, o czym myślę w związku z tym ostatnim, to nagminnie występujące sytuacje, w których Nathan krzyczy „Oh, crap!”. Począwszy od wspinaczek, a na niebezpiecznych momentach podczas starć kończąc (jak lądujący nieopodal granat). Bardzo szybko to powszednieje i przestaje wzbudzać jakiekolwiek emocje.
Do tego dochodzi wiele „suchych” tekstów, którymi postacie sypią wręcz na okrągło. Wystarczy wspomnieć o „twojej starej” podczas sprzeczki z Flynnem. Albo żart Chloe o sztylecie w spodniach protagonisty. Jeśli zaś chodzi o strzelanie – jego fanem jestem już od najmłodszych lat i bez wielkiej przesady mogę stwierdzić, że po ukończeniu Maxa Payne’a nic już nie było dla mnie takie samo. Remedy Entertainment dopracowało wszystko, co z tym związane, do perfekcji i jeśli coś miałbym określić mianem fenomenalnego, to właśnie to.
Zostało jeszcze 66% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie