autor: Maciej Kurowiak
Fallout, czyli jak zbudowano bombę atomową
W przededniu polskiej premiery kolejnej części cyklu rozbieramy legendę na czynniki pierwsze.
Koniec świata nastąpił 23 października 2077 roku. Nie wiadomo, które z państw pierwsze odpaliło rakiety. Może Chiny, być może Stany Zjednoczone. Po dwóch godzinach nie było już nic. Wojna zawsze wygląda tak samo i nigdy się nie zmienia, ale tym razem nie można było nawet wskazać zwycięzcy. Resztki ludzkości rozpoczęły budowę nowego świata – groteskowe życie po życiu wśród radioaktywnych gruzów i pustkowia. Niektórzy szczęśliwcy uniknęli katastrofy, chowając się w ogromnych podziemnych bunkrach zwanych Kryptami. Prawie sto lat po Wielkiej Wojnie Kryptę numer 13 w poszukiwaniu koniecznego do jej funkcjonowania hydroprocesora opuszcza pewien śmiałek. Nie ma pojęcia, jaki świat ujrzy za wrotami schronu. Tak rozpoczyna się Fallout.
Gdy ponad dekadę temu Tim Cain i jego ludzie tworzyli pierwszą część legendarnego dziś cyklu, nie spodziewali się chyba, że na lata wyznaczą standardy obowiązujące w świecie komputerowych gier RPG. To jeden z tych rzadkich tytułów, które długo po premierze żyją własnym życiem, inspirując i tworząc nowe pola do rozwoju amatorskiej twórczości, takiej jak fanfiki czy ilustracje. Dziś, w przededniu premiery kolejnej części cyklu, przyjrzymy się legendzie, rozbierając ją na czynniki pierwsze.
Sukces gry kryje się w wielu detalach, począwszy od sugestywnie skonstruowanego świata, świetnych dialogów, aż po interesujący system walki i rozwoju postaci. Gra jest jednak przede wszystkim bardzo anglosaska, silnie osadzona w realiach kultury zachodu. Przed Falloutem nie było gier, które tak ostentacyjnie kpiłyby z kiczu i strachów atomowej Ameryki i bez żenady korzystały z jej popkulturowego dorobku. Trzeba też zwrócić uwagę, że pomimo tego, iż akcja „jedynki” rozgrywa się w XXII wieku, znajdziemy w niej świat, przedstawiający niczym w krzywym zwierciadle środek XX stulecia.
W Falloucie nie ma porywających przerywników filmowych, nie ma tu też płomiennego romansu. Jest wiele gier, które w poszczególnych wymienionych aspektach można uznać za lepsze. Cóż więc sprawia, że to właśnie ta seria stała się legendą? Dlaczego innych gier jest wiele, a Fallout, tylko jeden? Przyjrzyjmy się bliżej częściom składowym atomowej bomby, która dziesięć lat temu poraziła graczy niemal całego świata.
Przyszłość w stylu retro
Gdyby ktoś wyszedł z Krypty dziesiątki lat po wielkiej atomowej wojnie, wcale nie znalazłby walających się po pustkowiu odtwarzaczy mp3, płaskich ekranów czy innych gadżetów rodem z XXI wieku. Wręcz przeciwnie, wędrowiec napotkałby urządzenia z epoki lampowej, samochody z czasów wczesnej zimnej wojny, nawet usłyszałby muzykę z tamtego okresu. W świecie Fallouta stylistyka zatrzymała się właśnie w epoce atomowej i wszystko jest nią przesycone. Ten sposób przedstawiania świata przyszłości nazywamy retrofuturyzmem, a seria Fallout jest wśród gier jednym z jego największych przedstawicieli.