...i te dobre exclusive’y. Exclusive'y to mniejsze zło?
Spis treści
...i te dobre exclusive’y
Choć zunifikowany świat, w którym wszyscy gramy we wszystko na wszystkim brzmi kusząco, gracze domagający się takiego podejścia nie biorą jednak pod uwagę tego, że gdyby w jakiś sposób znieść wyłączność, to wcale nie oznaczałoby to, że nowe Zeldy, Mario, Horizony, Gran Turismo, Halo czy Gears of War zaczną debiutować wszędzie. Wręcz przeciwnie – gdyby nie istnienie „exów”, nowych odsłon wielu z tych gier mogłoby nie być wcale.
Wynika to w dużej mierze z tego, po co w ogóle gry na wyłączność powstają. O ile typowe multiplatformowe tytuły mają z punktu widzenia ich twórców jedno główne zadanie – zarobić na siebie, tak exclusive’y dodatkowo pełnią silną funkcję promocyjną. One nie tyle powinny sprzedać siebie (choć oczywiście i to jest bardzo mile widziane), co raczej sprzęt, na który wychodzą. Jest to szczególnie istotne w pierwszych latach cyklu życia konsol, gdy to właśnie tzw. tytuły startowe w dużej mierze decydują o tym, jak dobrze dana platforma przyjmie się na rynku. Gdy gracze kupują konsolę, często zadowalają się jedną czy dwiema grami w zestawie, ale przy podejmowaniu tej decyzji biorą też pod uwagę to, w co będą grać w dalszej kolejności. A gry na wyłączność są jednym z istotniejszych czynników przy dokonywaniu wyboru: nabyć maszynę A czy B.
Z nacisku nie na zarobek, a na promowanie danego urządzenia, wynika bardzo istotna rzecz – twórcy gier ekskluzywnych często otrzymują środki oraz zezwolenie na robienie rzeczy, które w przypadku produkcji w stu procentach komercyjnych nigdy by nie przeszły. Podczas gdy wielcy wydawcy pozycji multiplatformowych trzymają się bezpiecznych schematów i podążają za trendami, exclusive’y, by mieć siłę przekonania graczy do zakupu drogiego sprzętu gamingowego, muszą te schematy łamać i trendy wyznaczać. A jeśli nie, to przynajmniej oferować doszlifowane do perfekcji mechanizmy i oprawę. W ich wypadku bycie zaledwie OK to za mało.
Developing takiego The Last Guardian był ekstremalnie problematyczny i już na lata przed premierą tego tytułu Sony wiedziało, że gra na pewno nie sprzeda się dość dobrze, by się zwrócić. Typowy wydawca multiplatformowy dawno porzuciłby projekt, ale ponieważ była to produkcja na swój sposób prestiżowa i niezwykle oczekiwana, wprawdzie przez umiarkowanie dużą, ale za to istotną grupę oddanych fanów, prace nigdy nie zostały przerwane i w końcu doszło do premiery gry. Dzięki temu gracze otrzymali świetną, absolutnie unikatową pozycję, która – gdyby nie potrzeba posiadania na danej konsoli wyjątkowych tytułów – nigdy by nie powstała, chyba że jako bardzo skromna produkcja niezależna.
Inny przykład stanowi Bayonetta 2. Pierwsza część wyszła na X360 oraz PS3 i została przyjęta bardzo entuzjastycznie przez prasę oraz fanów slasherów, ale nie sprzedała się dość dobrze, by tworzenie kontynuacji się opłacało. Przyszłość cyklu (a raczej jej brak) była w zasadzie przesądzona, kiedy niespodziewanie na dofinansowanie sequela w zamian za wyłączność zdecydowało się Nintendo. Dzięki temu wsparciu gra w ogóle powstała i posiadacze konsol Nintendo otrzymali świetny tytuł. Wprawdzie wielu fanów poprzedniej odsłony cyklu było rozczarowanych tym, iż Bayonetta 2 omija sprzęt, na którym grali w „jedynkę”, ale raczej nie ma wątpliwości, że lepiej, że część druga w ogóle się ukazała, niż gdyby użytkownicy wszystkich platform zostali potraktowani tak samo... i żaden z nich by w nią nie zagrał.
Ograniczenie się do jednej maszyny jest także wygodne z punktu widzenia deweloperów, którzy nie muszą brać pod uwagę wielu różnych konfiguracji sprzętowych i mogą skupić się w pełni na tym, by ich gra działała maksymalnie płynnie oraz wyciskała wszystkie soki z jednego urządzenia. Nie bez powodu w czołówce najładniejszych pozycji wydanych na daną platformę dominują „exy”. God of War 2 na PlayStation 2. Uncharted 2 i The Last of Us na PlayStation 3. Horizon Zero Dawn na PlayStation 4. Przykładów nie brakuje. Zdecydowanie łatwiej jest zrobić świetnie wyglądającą grę na jeden sprzęt niż tytuł prezentujący się bardzo okazale na wielu urządzeniach.
Mniejsze zło
Chciałbym móc przetestować każdą grę na jednej konsoli czy na pececie. Kto by nie chciał? Byłoby to rozwiązanie na pewno tańsze od trzymania pod telewizorem zarówno maszynki Sony, jak i Microsoftu, w pobliżu komputera stacjonarnego, a obok łóżka handhelda – co i tak okazuje się zestawem zbyt skromnym, by dało się wypróbować wszystko, co nam się zamarzy. Jeśli jednak ceną za „jeden sprzęt, by wszystkimi rządzić” miałoby być pożegnanie się z takimi tytułami jak The Last Guardian, Horizon, Legend of Zelda: Breath of the Wild czy Bayonetta 2, to wybieram mniejsze zło. Nie zagram przez to we wszystkie najlepsze gry, bo mnie nie będzie na to stać. Ale zagram chociaż w część z tych, które w innym razie najpewniej by nie powstały.