Czy PlayStation 5 jest nam potrzebne już teraz?
Plotki o następcy PlayStation 4 rozpalają wyobraźnię fanów konsol firmy Sony, dając nadzieję na szybką premierę kolejnej generacji. Czy jednak faktycznie potrzebujemy PlayStation 5 tak szybko?
Spis treści
PlayStation 4 zadebiutowało w listopadzie 2013 roku. Choć w międzyczasie Xbox One zdołał zatrzeć fatalne pierwsze wrażenie, a Switch firmy Nintendo osiągnąć zaskakujący sukces, to maszyna Sony pozostaje niekwestionowanym zwycięzcą ósmej generacji konsol. Chociażby z tego względu myśli graczy zaprząta to, jak będzie wyglądać ewentualny następca czwartej „stacji zabaw”. Rozmyślania te podsycają regularnie pojawiające się w sieci pogłoski o możliwościach PlayStation 5 czy strzępy informacji, jakimi uraczyło nas do tej pory Sony. Czy jednak faktycznie potrzebujemy PS5 już w 2020 roku?
PlayStation 4 sprzedaje się świetnie. Według danych z października 2019 roku Sony wysłało już do sklepów 102,8 miliona egzemplarzy tego urządzenia. To jednak nic w porównaniu z wynikami „dziadka” tej konsoli, czyli PlayStation 2. Maszyna Sony z 2000 roku znalazła łącznie ponad 157 milionów nabywców. To oznacza, że do dziś PS2 jest najlepiej sprzedającym się sprzętem tego typu w dziejach.
Długi rozruch
- Nowa generacja PlayStation pojawi się już w tym roku.
- Zadajemy pytanie: czy nowa generacja konsol jest potrzebna już teraz?
- Po ponad sześciu latach obecności na rynku biblioteka gier na PS4 zdążyła dojrzeć, a twórcy nauczyli się wykorzystywać potencjał tego sprzętu.
- Trzy lata temu zadebiutowało PlayStation 4 Pro, przynosząc duży przyrost mocy.
- PlayStation 5 może oznaczać mały przyrost mocy i dużo niepotrzebnego zamieszania.
Aktualnie posiadacze PlayStation 4 nie mają powodów do narzekań – biblioteka gier osiągnęła solidne rozmiary, wiele tytułów można nabyć w promocjach za niewielkie pieniądze, w ramach abonamentu PS Plus od dłuższego czasu otrzymujemy większe produkcje, do tego raz na kilka miesięcy Sony wypuszcza jakąś naprawdę interesującą pozycję na wyłączność. Pierwszy rok czy dwa od debiutu konsoli nie wyglądały jednak tak różowo. Wartych uwagi gier nie było zbyt wiele, a wszystkie utrzymywały wysoką cenę premierową. Ponadto w ramach Plusa dostawaliśmy niemal wyłącznie małe pozycje niezależne.
Niemniej nie była to sytuacja w jakimkolwiek stopniu niezwykła – każda konsola potrzebuje co najmniej roku, czasem kilku, by się na dobre rozkręcić i zacząć oferować konkretną bibliotekę tytułów. W przypadku PlayStation 3 rozruch trwał tak długo, że zwrot „na PS3 nie ma gier” stał się wręcz internetowym memem. Jeśli sięgniemy wystarczająco daleko w przeszłość, znajdziemy w sieci również narzekania na lipny repertuar tytułów dostępnych w początkowych miesiącach na PlayStation 2 – konsoli, która dziś wspominana jest jako maszyna z gigantycznym zbiorem fenomenalnych gier.
Im szybciej rozpocznie się dziewiąta generacja konsol, tym szybciej zakończą się obecne, doskonałe czasy dla graczy konsolowych. Zacznie się kolejny okres przejściowy, w trakcie którego gry na starszy sprzęt robione będą coraz rzadziej i z coraz mniejszym zaangażowaniem, a tych na nowe urządzenia będzie ciągle mało. Ile osób interesowały Metal Gear Solid V czy Watch_Dogs w wersji na PlayStation 3? Wzrok wszystkich skupiony był na edycjach na PS4, Xboksa One i PC.
Skok jakościowy? A może mały krok?
Kilka miesięcy temu DM w swoim felietonie przekonywał, że obecne konsole już ledwo zipią, współczesne gry z trudem na nich działają i wszystkim wyjdzie na zdrowie, gdy programiści otrzymają więcej mocy na rozwinięcie skrzydeł. Nie podzielam tego entuzjazmu.
Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że ze stanem konsolowych tytułów wcale nie jest tak źle. Owszem, zdarzają się tytuły mocno klatkujące czy źle zoptymalizowane, ale wciąż stanowią one margines, znakomita większość produkcji działa przynajmniej solidnie, a w większości bardzo dobrze.
Po drugie, w listopadzie 2016 roku miał już miejsce skok technologiczny za sprawą PlayStation 4 Pro. A sprzęt ten nie wprowadził przecież nowej jakości, „jedynie” podkręcił rozdzielczość do 4K i zwiększył płynność wybranych tytułów, opierając się w dużej mierze na „zwykłym” PS4. Po stawiającym tym razem na nowe rozwiązania PS5 również ciężko będzie spodziewać się cudów. Technologia nie rozwinęła się w tym czasie na tyle, by zaoferować mocno odczuwalne różnice między tym, co mamy teraz, a tym, co pojawi się na PS5. To już nie te czasy, gdy oprawa wizualna potrafiła w przeciągu kilku lat zmieniać się nie do poznania, obecnie postęp jest o wiele wolniejszy.
Więcej teraflopsów mocy obliczeniowej czy gigabajtów pamięci RAM brzmi ładnie na papierze, ale w praktyce raczej nie przełoży się na wiele więcej niż jeszcze wyższą rozdzielczość. Nie bez powodu najchętniej reklamowaną nowością w PS5 są dyski SSD, dzięki którym uda się zniwelować ekrany ładowania – bo to jest aspekt, w którym wymiana bardzo przestarzałej technologii na współczesną da odczuwalne rezultaty. Jeśli chodzi o inne kwestie - na prawdziwy dystans między generacjami potrzeba byłoby więcej czasu.
Na nawet stosunkowo niewielkim przypływie dodatkowej mocy obliczeniowej zauważalnie skorzystają natomiast tytuły tworzone z myślą o PlayStation VR. Aktualnie produkcje wykorzystujące wirtualną rzeczywistość prezentują się zauważalnie gorzej od tradycyjnych gier. O ile te ostatnie dotarły do punktu, w którym dalszy postęp dokonuje się niewielkimi krokami, tak VR pozostaje za nimi daleko w tyle i ma duży dystans do przebycia, co może przełożyć się na odczuwalne polepszenie oprawy z każdą kolejną wersją sprzętu. Sony zapowiedziało już, że nie zrezygnuje z dalszego wspierania swoich gogli, mówi się także o ich nowej wersji, która według plotek może zostać pozbawiona jednego z istotniejszych mankamentów wpływających na komfort zabawy – nadmiaru kabli.
PS VR to nie pierwsze gogle marki Sony. W 2011 roku Japończycy wysłali do sklepów sprzęt o nazwie HMZ-T1. W dniu premiery kosztował on niecałe 800 dolarów i oferował dwa ekrany OLED o przekątnej 0,7 cala, rozdzielczości 1280x720 na oko i 45 stopniach kąta widzenia.