Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Publicystyka

Publicystyka 10 sierpnia 2012, 11:56

autor: Maciej Kozłowski

Do kina z padem, czyli jak gry przeniknęły do filmu

Filmy na podstawie gier? Nie tym razem - dzisiaj przyglądamy się innemy procesowi, czyli jak elementy gier przeniknęły do światowego kina. W przeglądzie produkcje zarówno z lat 80. jak i te, których wiek można zliczyć na palcach jednej ręki.

Spis treści

Kino to medium, które ciągle poszukuje nowych środków wyrazu. Przez ponad sto lat swojej ewolucji kinematografia zdążyła stworzyć setki pomniejszych gatunków, toposów i niezapomnianych tytułów. Niezależnie od epoki, widzowie zawsze pragnęli nowych wrażeń i wyjątkowych doznań. Równocześnie – nie oszukujmy się – większość z nich nie szukała ambitnego kina, lecz czegoś atrakcyjnego i prostego w odbiorze. Czegoś tak codziennego i łatwo przyswajalnego jak gry wideo.

W historii kina można znaleźć dzieła, które opierały się na grach, jak i takie, które stały się podstawą dla interaktywnych adaptacji. Filmowe Prince of Persia, Tomb Raider, Mortal Kombat czy gry na licencji Disneya – przykłady można by mnożyć. Tego typu wyliczanka nie ma jednak większego sensu – skala zjawiska nie jest żadną tajemnicą. Dużo ciekawszym zabiegiem byłoby rozważenie, jakie elementy gier przeniknęły do światowego kina. W ostatnich trzydziestu latach powstało kilka tytułów, w których rzeczywistość wirtualna i filmowa stanowiły niemal jedność. Nie były to proste adaptacje, lecz próby przełożenia cyfrowej rozrywki na język kina. Filmy, do których powinno się – obok popcornu – podawać również pad albo klawiaturę. Nieliczne dzieła, które mogą być zupełnie inaczej rozumiane przez gracza, a inaczej przez nieobytego z grami odbiorcę.

Na następnych stronach pozwoliłem sobie przedstawić perełki, które najlepiej reprezentują „kino growe”. Tylko jedna z nich bazuje na licencji gry, podczas gdy reszta stanowi niesamowitą wariację na temat wirtualnej rozrywki. W większości przypadków jest to klasyka, z którą każdy gracz powinien się prędzej czy później zapoznać.

TRON i TRON: Dziedzictwo

W ostatnich dziesięcioleciach XX wieku Disney był prawdziwym bogiem kinematografii. Filmy i animacje stworzone przez to studio zyskały miano kultowych, wzmacniając w ten sposób (i tak silną) markę firmy. Wśród niezliczonych hitów znajdziemy jeden naprawdę wyjątkowy tytuł – TRON. To prosta opowieść o mężczyźnie, któremu przez przypadek udało się wejść do głównego komputera pewnego konsorcjum. „Wejść” w dosłownym tego słowa znaczeniu – został bowiem zeskanowany i w pełni przeniesiony do wirtualnego świata. Wewnątrz cyberprzestrzeni spotkał wiele humanoidalnych programów, z których każdy posiadał osobowość. Komputer okazał się śmiertelnie niebezpiecznym totalitarnym państwem, z którym bohater musiał się zmierzyć. Jako zapalony gracz z zastanymi problemami radził sobie w typowy dla amatora wirtualnej rozrywki sposób – biorąc udział w wyścigach, uciekając przed wrogami i skradając się.

W 1982 roku, kiedy to TRON miał premierę, zrobił gigantyczne wrażenie. Zwłaszcza oprawa filmu potrafiła zaskoczyć nieprzygotowanego widza – była nie tylko atrakcyjna wizualnie, ale i pobudzała wyobraźnię, zachęcając do własnych badań i przygód z komputerami.

W 2010 roku powstała kontynuacja pod tytułem TRON: Dziedzictwo. W jeszcze wyraźniejszy sposób nawiązywała do świata gier. Więcej uwagi poświęcono zmaganiom głównego bohatera z otaczającymi go zagrożeniami, postawiono na bezpośrednią konfrontację z wrogimi programami i oszałamiającą efektowność. W serii pojawiło się wiele sekwencji charakterystycznych dla cyfrowych produkcji: wyścig na świetlnych motocyklach, bitwa na dyski, a nawet sceny strzelanin.

Gry wojenne

Stosunkowo poważny, momentami wręcz dramatyczny film. Jego głównym bohaterem był młody geniusz informatyczny, którego największą pasję stanowiły gry komputerowe. Poszukując nowych bodźców, włamał się do starego komputera, który zaproponował mu niezwykłą rozgrywkę. Chłopak zdecydował się na udział w symulacji termonuklearnego konfliktu, w którym obydwaj gracze stawali po przeciwnych stronach zimnowojennej barykady. Wkrótce okazało się, że tajemniczy komputer służył dotychczas Pentagonowi jako wirtualne pole ćwiczeń – w trakcie rozpoczęcia „gry” przeniósł jednak swoją działalność w świat rzeczywisty.

Kiedy w 1983 roku Gry wojenne ujrzały światło dzienne, wywołały spory odzew publiczności. Trwająca wciąż zimna wojna, do której film nawiązywał, w każdym momencie mogła przybrać bardziej „gorący” obrót (w tym samym czasie ZSRR dokonało inwazji na Afganistan). Prezentowana przez reżysera wizja konfliktu była jednak jeszcze bardziej przerażająca niż zagrożenia znane do tej pory – jeden człowiek mógł przecież doprowadzić do zagłady całej ludzkości. Równocześnie sakramentalne pytanie głównego bohatera: „to gra czy rzeczywistość?” stało się jednym z najbardziej nośnych haseł transhumanizmu.