autor: Maciej Kozłowski
Seria Matrix. Do kina z padem, czyli jak gry przeniknęły do filmu
Spis treści
Seria Matrix
Chyba każdy widział pierwszego Matrixa. Kolejne części nie okazały się aż tak udane, jednak sprawnie łączyły elementy typowe dla kina oraz gier. Powiązań było naprawdę wiele: ludzie wchodzący do wirtualnego świata, potyczki z komputerową SI, nadzwyczajne umiejętności „graczy” i ich adwersarzy, oszałamiające starcia rodem z bijatyk albo slasherów, niesamowite efekty specjalne – to tylko część atrakcji. Scena na autostradzie w Matrixie: Reaktywacja czy spektakularne starcie Neo z milionami Smithów – taką efektowność można było (dotychczas!) spotkać tylko w grach. W dziele braci Wachowskich działy się rzeczy, które nie byłyby możliwe nie tylko w realnym świecie, ale i w żadnym innym filmie.
Odniesienia do elektronicznej rozrywki bywały również bardziej subtelne – wystarczy zauważyć, że bohater przechodził przez samouczek, zanim wrzucono go do prawdziwej symulacji. Żmudnie zdobywał kolejne umiejętności, by ostatecznie stanąć w szranki z finalnym bossem. Równocześnie, gdy widz oglądał dalsze części sagi, trudno mu było oprzeć się wrażeniu, że Neo był nie tyle wybrańcem, co zwykłym cheaterem – oszustem wykorzystującym błędy w systemie lub korzystającym z kodów. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że niektóre sceny z udziałem głównego bohatera nie miały żadnego sensu – chyba że odzwierciedlałyby grind znany z gier MMO. Czyżby pojedynek z Serafinem służył awansowi na wyższy poziom?
Scott Pilgrim kontra świat
Stosunkowo świeży film, który łączy w sobie kino dla nastolatków oraz ośmiobitową stylistykę. Ilość nawiązań jest tu naprawdę gigantyczna, ale większość z nich cechuje bardzo subtelny charakter (np. zespół rockowy jednej z postaci wziął swą nazwę z NES-owego platformera). Sami bohaterowie zdają się funkcjonować na granicy dwóch światów – umiejętności ćwiczą w salonach gier, a następnie biorą udział w prawdziwych walkach. Nie są to jednak zwykłe, koleżeńskie przepychanki, a prawdziwie mordercze pojedynki. Poszczególnym starciom towarzyszy oprawa typowa dla bijatyk, w postaci napisów takich jak K.O. czy REVERSAL! Nie brak nawet pasków życia, monet zdobywanych po zwycięskim starciu oraz arcade’owo-rockowej muzyki.
Scott Pilgrim kontra świat to jeden z najlepszych przykładów przenikania gier do filmów – „growość” widać tu praktycznie w każdym elemencie. Co bardziej spostrzegawczy widzowie dostrzegli nawet takie szczegóły jak dźwięk nakładania hełmu z Morrowinda rozlegający się w chwili, w której Scott ubiera czapkę. W pewnym momencie można usłyszeć motyw z Final Fantasy II grany na basie, a podryw „na Pac-Mana” nawet dzisiaj powinien zadziałać na każdą dziewczynę. Całość jest zarówno zabawna, jak i efektowna – seans absorbuje uwagę widza od pierwszej do ostatniej minuty.
Film można polecić każdemu graczowi – z pewnością dojrzy tu wiele smaczków czy dowcipów, które trafią w jego gust. Spora powtarzalność niektórych sekwencji oraz dość typowy wątek miłosny mogą być uznane za pewną wadę, jednak nie drażnią na tyle, aby całkowicie popsuć radość z oglądania.