Czemu nie warto oszczędzać na zasilaczu do komputera?
Wśród elementów zestawu komputerowego, na których chcą zaoszczędzić początkujący pecetowcy, znajduje się płyta główna, obudowa i zasilacz. Może to jednak mieć katastrofalne skutki. Dlaczego należy unikać tanich niemarkowych zasilaczy?
Spis treści
W dobie kosmicznych cen kart graficznych i podwyższonego wydatku na procesor jeszcze bardziej dąży się do urwania tych kilka „stówek” z ostatecznej ceny zestawu. W takiej sytuacji mniej doświadczeni pecetowcy najczęściej szukają oszczędności na płycie głównej, obudowie i zasilaczu. W pierwszym przypadku ma to sens. Szczególnie gdy ktoś jest pewien, że nie będzie podkręcał CPU i upewni się, że płyta będzie w pełni kompatybilna z pozostałymi podzespołami. Przy „skrzyneczce” zbytnie skąpstwo może już prowadzić do pojawienia się problemu z przegrzewaniem się komputera. W takiej sytuacji wciąż można się jednak ratować dodatkowymi wentylatorami lub zdjęciem bocznych ścianek. Bez wątpienia największe negatywne skutki może nieść ze sobą oszczędzanie na zasilaczu i absolutnie nie warto się na to decydować. Nigdy.
Sprawdzone i bezpieczne jednostki wcale nie są drogie. Do średnio wydajnego komputera dla graczy np. z Intel Core i5-11400F i GeForce RTX 2060 wystarczy zasilacz o mocy 500-550W. Porządna jednostka, która pozwoli spać spokojnie to więc wydatek około 215 złotych, co przy procesorze za 750 złotych i karcie graficznej kosztującej 2000 złotych nie wydaje się wygórowaną kwotą. Jeśli ktoś uważa inaczej, na kolejnych stronach może sprawdzić, z jakimi zagrożeniami i problemami będzie się zmagać, gdy zechce kupić coś o połowę tańszego.
Słaba linia +12 Volt – przekłamania w specyfikacji
Wydaje się, że mało kto studiuje tabliczkę znamionową zasilacza. W przypadku bardzo tanich modeli niesygnowanych znanym logiem warto to jednak zrobić. Już tam da się znaleźć wiele głupotek. Przykładem jest duży amperaż na linii +3,3V oraz +5V i stosunkowo niski na kluczowej linii +12V. W praktyce sprowadza się to do tego, że „chińczyk” będzie miał kłopoty z zasileniem wydajnej karty graficznej i procesora i to nawet wtedy, gdy jego ogólna moc wyrażona w watach pokrywa się z wartością rekomendowaną dla danego GPU. Mało tego, kiepskie parametry z tabliczki w rzeczywistości nierzadko są nie do osiągnięcia, co jeszcze bardziej obniża końcową ocenę taniej jednostki. Większą szczerość widać w przypadku zastosowanych zabezpieczeń. Najczęściej ich po prostu nie ma i nie wspomina się o nich ani słowem również na opakowaniu.
To, że dane z tabliczki są fałszowane widać najlepiej podczas profesjonalnych testów. Po podaniu na linię +12V tylu amperów ile jest wskazane w specyfikacji, zasilacz nierzadko w ogóle się nie włącza. Jednostka uruchamia się dopiero po obniżeniu natężenia, co ostatecznie jeszcze bardziej redukuje i tak już nie najlepsze parametry linii, która służy do zasilania najważniejszych podzespołów.
Innym problemem ze śmieciowymi modelami jest to, że nie zawsze trzymają one odpowiedni poziom napięcia, schodząc poniżej norm ATX. Takie rzeczy potrafią dziać się już przy 50-procentowym obciążeniu. Przy takim poziomie niemarkowy zasilacz potrafi też po prostu się wyłączyć i już nigdy nie wstać. Tym samym największym kłamstwem producentów tego typu bubli bywa już sama moc wyrażona w watach. Kupujesz model 600W, który nie radzi sobie już przy obciążeniu 300W. Przecież to nie ma żadnego sensu.