Co po Wasteland 2? Kultowe serie, które zasługują na Kickstartera
W związku z modą na odmładzanie starych marek przedstawiamy osiem gier z lat 90., które zasługują na nowoczesną kontynuację.
Wasteland 2, nowa przygodówka Tima Schafera, Banner Saga… Czy wy też macie wrażenie, że mania projektów na Kickstarterze dopiero się rozpoczyna? Z tej okazji przedstawiamy osiem legendarnych tytułów zasługujących na nowoczesną kontynuację. A Wy jakie gry wsparlibyście swoimi pieniędzmi? Wyraźcie opinię w komentarzach!
Alpha Centauri
Pod koniec lat 90. Sid Meier, twórca Cywilizacji, wraz z zespołem Firaxis przygotował grę, która – choć korzystała z założeń słynnej serii (wówczas składającej się zaledwie z dwóch części) – to była zupełnie nową jakością na polu poważnych strategii.
Oto ku układowi Alpha Centauri zostaje wysłany statek kolonizacyjny UNS Unity. Kiedy dociera do celu, ma miejsce tajemnicze zabójstwo jego kapitana. W związku z nieporozumieniami co do jego źródła koloniści dzielą się na siedem frakcji, które od teraz zaczynają rywalizować ze sobą w podboju tej części kosmosu. Każda dysponuje oczywiście innymi specjalnościami, w tym zróżnicowanym ukierunkowaniem prowadzonych badań naukowych, które podzielono na cztery odrębne gałęzie (podbój, eksploracja, budownictwo i odkrycia), posiadające własne drzewka rozwoju technologicznego.
Wkrótce po premierze został wydany dodatek zatytułowany Sid Meier's Alien Crossfire, wprowadzający siedem kolejnych frakcji, w tym dwie rasy obcych – potomków rdzennych mieszkańców systemu Alpha Centauri.
Dziś tzw. gatunek 4X rozwija się w niszy i ewentualna zapowiedź wznowienia we współczesnej wersji tej wspaniałej gry z całą pewnością spowodowałaby niemałe zamieszanie, podobne być może nawet temu, z którym mamy ostatnio do czynienia w związku z nową odsłoną taktyczno-strategicznej serii X-COM.
The Lost Vikings
Czy mówi wam coś nazwa Silicon & Synapse? Rzecz w tym, że dzisiejsi twórcy World of Warcraft w 1993 roku właśnie pod nazwą S&S wypuścili grę, której główne założenia do tej pory były wielokrotnie kopiowanie w dziesiątkach innych produkcji.
W The Lost Vikings wcielaliśmy się w trzech nieustraszonych wikingów, z których każdy dysponował innymi umiejętnościami. Eryk Prędkonogi potrafił – jak wskazuje jego przydomek – stawać z wiatrem w zawody i rozbijać przy okazji napotkane na drodze blokady, Olaf Gruby wyposażony był w tarczę zdolną zablokować nadlatujące pociski i przeciwników, umiał także szybować, trzymając ją ponad głową, zaś Baleog Srogi rozprawiał się z natrętami za pomocą miecza lub łuku. Cała trójka podczas polowania zostaje porwana przez kosmitę Tomatora i aby wydostać się z jego statku, pełnego różnych form życia, wieżyczek laserowych i robotów, musi ze sobą współpracować, wykorzystując swoje unikalne zdolności.
Uzbrojeni w tę wiedzę możemy zastanowić się, ile razy w ciągu ostatnich kilkunastu lat widzieliśmy w grach podobny schemat. Nie trzeba nawet sięgać pamięcią aż tak bardzo wstecz, wystarczy przytoczyć serię, która wśród fanów dobrych platformówek zdobyła ogromną popularność, czyli przygotowane przez fińskie Frozenbyte Trine i Trine 2.
Może więc kiedyś doczekamy się jeszcze podobnej gry Blizzarda, choć niekoniecznie z tymi samymi bohaterami. Jako żart primaaprilisowy mogliby się w niej pojawić bohaterowie innych gier tegoż producenta, np. orkowie z Warcrafta.
Quest for Glory
W czasach, kiedy na monitorach komputerów królowały gry z tekstowym interfejsem SCI, firma Sierra On-Line wydała grę, która w zalewie seryjnie wypuszczanych Questów okazała się prawdziwym rodzynkiem – przygodówką z elementami RPG lub – jak kto woli – RPG z elementami przygodówki, choć to pierwsze stwierdzenie jest w tym przypadku dużo bliższe prawdy.
Przed rozpoczęciem rozgrywki gracz mógł wybrać jeden z trzech archetypów postaci: klasycznego wojownika, maga lub złodzieja. W zależności od tej decyzji sporą część zagadek dawało się rozwiązać w inny sposób, co jak na grę przygodową było raczej niespotykane. Co więcej, każda z postaci dysponowała kilkoma różnymi współczynnikami, takimi jak na przykład wspinanie się czy akrobatyka, których przyrost wiązał się z częstotliwością ich wykorzystywania. Coś podobnego występowało jedynie w rasowych RPG, z których warto wymienić Dungeon Master czy znacznie nam już bliższą serię The Elder Scrolls. Poza tym należy pamiętać o pojedynkach z przeciwnikami, które rozgrywaliśmy na oddzielnym ekranie.
Dzisiaj ciężko raczej o podobną hybrydę – proste statystyki opisujące umiejętności postaci występują co prawda bardzo często, ale przeważnie nie mają tak dużego wpływu na przebieg fabuły. Mimo to, trzymamy kciuki.
Betrayal at Krondor
W momencie premiery tej gry była ona prawdziwym przełomem technologicznym i spełnieniem marzeń miłośników gier fabularnych. Oto poruszaliśmy się po półotwartym świecie zbudowanym z wektorów, a do tego z niemal idealnie płynnym przesuwem ekranu. Do tego dochodziła spora dawka różnych opisów w formie tekstu, dialogów oraz rzecz najważniejsza, czyli zmiana drużyny w zależności od rozdziału gry.
Akcja Betrayal at Krondor rozgrywała się w krainie zwanej Mikdemią, na którą licencji firmie Dynamix udzielił autor serii książek fantasy, Raymond E. Feist. Co ciekawe, już po odniesionym przez grę sukcesie napisał on własną wersję tej historii, zatytułowaną... a jakże – Zdrada w Krondorze. Podobny los spotkał kontynuację serii, niedocenione w naszym kraju Return to Krondor.
Z dzisiejszej perspektywy przede wszystkim dziwi nie tyle fakt, że nie doczekaliśmy się kolejnych gier dziejących się w Midkemii, ale że twórcy tytułów RPG w ogóle tak niechętnie sięgają do literackich pierwowzorów. Dysponując odpowiednią techniką, nie mamy nawet okazji zagłębić się znane z kart powieści światy. Chlubnym wyjątkiem są tu przygody słynnego wiedźmina czy gry oparte na twórczości Tolkiena, choć w tym przypadku ze świecą szukać pozycji z gatunku RPG.