W Hogwarts Legacy chciałem być czarodziejem, a zostałem psychopatą
Na początku podejrzewałem aspergera, potem zaś szybko rozwijającą się osobowość dyssocjalną. Z mieszaniną ciekawości i strachu obserwowałem, jak zachowuję się podczas rozmów ze swoimi kolegami, i w końcu mnie olśniło – jestem psychopatą.
Możecie się śmiać, ale coś tu naprawdę nie gra. W Hogwarts Legacy wcielamy się w postać ucznia, który zdradza cechy osobowości psychopatycznej. Po ponad 40 godzinach grania nie tylko przestałem go lubić – ja przestałem mu ufać. Nieustannie wręcz o coś go podejrzewam. Gdyby Avalanche Software zdecydowało się na odważny zwrot akcji pod koniec gry i kierowana przez nas postać zaczęła nagle miotać Avada Kedavra na szkolnych korytarzach, urządzając masakrę, nie zareagowałbym wielkim zdziwieniem. Pokiwałbym głową z pewnością człowieka, który oglądając wieczorny dziennik, powtarza: „Aha, a nie mówiłem?”. Może zresztą ta masakra stałaby się przyczynkiem do debaty w świecie czarodziejów o związkach przemocy z powszechnym dostępem do różdżek...
Coś jest ze mną nie tak
Niemal od początku swojej nauki w Hogwarcie mam wrażenie, że tkwi we mnie coś nieprzyzwoitego, skorumpowanego, wręcz złego. Nikt nie wie, skąd się wziąłem, kim są moi rodzice, czy w ogóle mam jakichś rodziców – gdzie mieszkałem i co robiłem, czy miałem koleżanki i kolegów, czy może po szkole maltretowałem koty za salą gimnastyczną. Wystarczy, że się uśmiechnę, a ludzie reagują na mnie jak na długo oczekiwanego zbawiciela, nie wiedząc przy tym, czy za chwilę podzielę się swoją czekoladową żabą, czy wbiję im nóż w plecy i wypruję flaki. Częściej jednak po prostu okradam ich z pieniędzy.
Mój bohater nie ma w zasadzie żadnych relacji z ludźmi ze swojego domu, a relacje z innymi uczniami miewa sporadyczne. Dziwne są to zresztą stosunki – oni nad wyraz szybko się przede mną otwierają, a ja – oprócz tego, że w godzinę wygadałem im tajemnicę o tym, co wydarzyło się w trakcie mojej podróży do Hogwartu – o sobie nie mówię nic. Nie powiem Wam, kim jestem. Nie poznacie mojej historii. Ja słucham, patrzę, obserwuję. Zbieram informacje i wiedzę o Was. Kiwam głową i czasami robię jakieś grymasy, abyście myśleli, że tak, tak, zamieniam się w słuch, nie przejmujcie się tym, że gapię się na Was jak szkolny creep. Inni uczniowie chyba jednak coś przeczuwają, bo z jakiegoś powodu w swoim dormitorium mieszkam sam – nigdy nikogo w nim nie ma.
Niby na pozór wszystko jest w najlepszym porządku – dla szkolnych kolegów jestem raczej miły, a nauczycieli traktuję z szacunkiem. Mam po prawdzie jakieś wyskoki na koncie, które komuś nad wyraz uważnemu mogą zapalić czerwoną lampkę (red flag). Na przykład, choć przyjęto mnie od razu na piąty rok i jestem w tej szkole na specjalnych zasadach (więc wszyscy mi się bacznie przyglądają), na swoich pierwszych zajęciach z eliksirów postanowiłem włamać się do gabinetu nauczyciela tylko dlatego, że jakiś nowo poznany koleś poprosił mnie o zioło. W sumie nie wiem, jak to się stało, że chwilę później miotałem już zaklęciami jak zawodowy auror, wycinając w pień legiony dorosłych czarodziejów i goblinów.
W ogóle często podejmuję się zadań, które łamią szkolny regulamin – a niekiedy nawet prawo – bo w sumie... w sumie dlaczego nie? Nie mam kompasu moralnego, etycznego kodeksu – nie kierują mną żadne przekonania, a moralność nie ciąży mi u nóg jak więzienna kula. Jestem sobie uczniem everymanem, ale everymanem wynaturzonym. W teorii średniowiecznych moralitetów (morality play) bohater everyman był postacią, z którą łatwo dawało się utożsamić – zamiast wyraźnych cech indywidualnych kierował się uniwersaliami, stąd nie mieliśmy problemu ze wskoczeniem w jego buty z naszym bagażem przekonań. W bohaterze, którym kierujemy w Hogwarcie, miejsca na nasze ego nie ma – jego poczynania, którychkolwiek byśmy nie wybrali i jakkolwiek go nie poprowadzili – wydają się tak odklejone i nieumotywowane, że po prostu przestajemy mu wierzyć. Ja zwyczajnie czuję, że on ściemnia.
Chyba nie do końca o to chodziło twórcom gry. Chcieli zaprojektować everymana, to jest „platformę”, w którą wtłoczymy nas samych, tak abyśmy czuli, że to my jesteśmy tym uczniem lub uczennicą, że to my czarujemy i kierujemy wydarzeniami. Ale to się nie udało, bo ta „platforma” nie jest pusta, tam w środku już coś tkwi, ukrytego i dziwnego, co widzimy przy każdym creepy uśmiechu bohatera. Gdy przypatruję się temu, co i jak mówi do ludzi, z którymi wchodzi w interakcje, mam wrażenie, że traktuje ich – a poniekąd również nas samych – jak motłoch, który tak naprawdę niewiele go obchodzi. On nie tyle czuje, co udaje. W tej pustej „platformie” nie ma miejsca na nasze emocje, bo tam już coś jest, coś, co wzbudza we mnie odrazę. Gdzieś po drodze ktoś nie zauważył, że przy próbie stworzenia everymana stworzono psychopatę.
Ta podejrzliwość narastała we mnie od czasu premiery wersji wczesnodostępowej. Na początku się nią nie dzieliłem, myśląc, że może po prostu tylko mnie się tak wydaje – że ten mój bohater to młody, odważny i mądry chłopak, który zwyczajnie chce być lubiany. Problem jednak w tym, że on wcale nie chce być lubiany – w zasadzie nigdy nie wiemy, czego chce, czym się kieruje i jaki jest jego cel. Jego twarz nie wyraża emocji – a jeśli próbuje je wyrazić, wygląda, jakby zupełnie ich nie czuł, a tylko odgrywał.
Z twarzy podobny zupełnie do nikogo
Oczywiście tego całego mojego śledztwa nie byłoby, gdyby nie kulejąca animacja postaci i wykonanie modeli w grze. Mój bohater zachowuje się jak dorastający Charles Manson, natomiast gdy spojrzałem na monitor mojej dziewczyny, zauważyłem, że jej bohaterka wygląda, jakby do Hogwartu przyjęli ją na przymusowy odwyk od mety. Ta apatyczność, otępiałość i zobojętnienie malują się na niemal wszystkich twarzach, które widuję w Hogwarcie, ale właśnie w głównym bohaterze dostrzegam to najbardziej. Na sytuacje ekstremalne, smutne lub wstrząsające wydarzenia reaguje bowiem tak, jakby patrzył na świat przez mgłę albo zasłonę.
Na samym początku cholerny smok rozwala dyliżans i pożera na jego – na moich – oczach w sumie miłego pana, ale to jeszcze nie powód do paniki, prawda? To nawet nie jest powód do choćby najmniejszego komentarza na ten temat. Jestem piętnastoletnim czarodziejem Bóg wie skąd, przyjętym do Hogwartu Bóg wie dlaczego i przed chwilą widziałem, jak wielki latający gad pożera żywcem człowieka, ale chrzanić go, tu jest jakaś ruina, którą musimy sprawdzić.
W toku gry bohater wypowiada wprawdzie rozmaite kwestie: solidaryzuje się z krzywdzonymi, empatyzuje z ofiarami – albo nader ochoczo dołącza do tych, którzy idą drogą występku – ale wszystko to robi tak, jakby to go w ogóle nie dotyczyło, jakby był ponad tym i tylko musi – dla dobra konwencji, konwenansu lub by zachować w tajemnicy swoją tożsamość – brać w tym wszystkim udział.
Biegam po korytarzach i odwiedzam pobliskie wsie. Czasami komuś pomogę – jak na przykład kobiecie, której zaginął brat. Gdy sprawę rozwiążę, z rozbrajającą szczerością powiem jej, że „hej, twój brat zginął, zamienił się w zombie, i zabiłem go drugi raz”. I mówię to w taki sposób, jakbym chciał zobaczyć, jak mocno ją to zrani.
Powiecie mi: „no dobrze, ale to od gracza zależy, jakim bohaterem będzie, jak go poprowadzi, kim się stanie”. Niby tak, ale jednak nie. Tu zresztą wszystko jest na niby, a charakter głównego bohatera to już w ogóle, bo to świat magii, czarodziejstwa i psychopatii. Złe wybory w grze są równie nieprzekonujące jak te dobre – nawet jak skroję Cię z kasy, to będę miał minę podstarzałego sprzedawcy butów z małego miasteczka.
Nie chodzi mi zresztą o decyzje, które w większości i tak nie mają istotnego znaczenia. Czasami gra nawet nie daje iluzji wyboru, niejako pchając mnie i mojego bohatera w stronę socjopatii. W jednym z zadań podejmuję się odnalezienia pamiątek czy prywatnych listów dla właścicielki znanej gospody. Znajduję je porozrzucane w jaskini i zamiast je pozbierać i przekazać owej kobiecie, mogę przeczytać treść każdego z nich, bo gra wyświetla ją na ekranie. Potem wracam do karczmarki i... i odpytuję ją z treści jej prywatnych listów. Może wychowałem się w jakiejś nadzwyczaj kulturalnej rodzinie, ale uczono mnie, że w sformułowaniu „prywatna korespondencja” słowo „prywatna” jest kluczowe.
Więc biegam po tych korytarzach i biegam, i przypominam sobie, że już kiedyś po tych korytarzach biegał taki jeden, co też udawał zainteresowanego i miłego (albo dopiero będzie biegał – zależy, jak na to patrzeć). Pamiętacie scenę z filmów lub książek, gdy Dumbledore odwiedza małego Toma Riddle’a w sierocińcu? Tom wygląda na smutnego, ale szybko zaczynamy rozumieć, że pod tą maską czai się coś innego – jeszcze nie wykrystalizowane, jeszcze niewyraźne, ale nieuniknione. Gdy Tom dowiaduje się, że jest czarodziejem, w istocie z miejsca interpretuje to jako: jestem lepszy, jestem ponad tymi, którzy ze mnie szydzili. Dumbledore szybko go za to gani, na zawsze zresztą – jako jedyny – pozostając wobec Toma nieufnym. Jak się później okazuje – słusznie.
Mój bohater z Hogwarts Legacy przypomina właśnie Toma Riddle’a. Piekielnie zdolnego chłopca, który trafia do Hogwartu (i również, przynajmniej na początku, nie wiemy za bardzo, skąd on i kto on), gdzie bryluje na salonach, zjednując sobie tak uczniów, jak i kadrę. Wzorowy uczeń, złoty chłopak, co złego, to nie on! Rozwiąże każdą zagadkę, poradzi sobie z każdą lekturą i zaklęciem, pozna wszystkie sekrety szkoły. Uratuje Hogwart, wskazując winnego otwarcia Komnaty Tajemnic (choć to oczywiście sam Tom ją otworzył). Bohater gry najbardziej przypomina mi właśnie tego Toma, który w towarzyskim klubie Slughorna najpierw świeci zębami, prawi komplementy i usypia czujność, aby za chwilę wypytywać profesora o horkruksy.
Jeśli podoba Ci się Hogwarts Legacy, to niezawodny znak, że jesteś... psychopatą!
Czytam mądre artykuły w sieci o tym, jak rozpoznać psychopatę: umiejętność kamuflażu i robienia dobrego wrażenia na otoczeniu, brak wyrzutów sumienia, brak uczuciowego zaangażowania w kontakty międzyludzkie, nieodczuwanie lęku ani poczucia winy, czarujący, ale powierzchowny urok osobisty służący do zjednywania sobie innych, zubożona empatia lub brak empatii, lekceważenie zasad i norm prawnych, mizerne interakcje społeczne. Na brodę Merlina, to o mnie.
Śmiejcie się i szydźcie, ale w sumie, gdy tylko zdałem sobie sprawę, że z moim bohaterem jest coś nie tak, bawię się jeszcze lepiej. Z tej mizerności, którą jest owa persona, stworzyłem sobie teorię psychopaty. Gra pozwoliła mi na tę potworność przez swoją... toporność – liche dialogi, miałkie postacie, apatyczną i anemiczną mimikę oraz durnowato napisane kwestie protagonisty.
I jasne, to całe moje śledztwo to trochę żart, bo przecież wiem, że postać, którą sterujemy w grze, jest po prostu źle pomyślanym bohaterem. Ale wiecie – jego domniemana psychopatia spowodowała, że gra stała się dla mnie jeszcze ciekawsza. Lubię więc myśleć, że na długo przed Lordem Voldemortem i na chwilę przed Gellertem Grindelwaldem świat czarodziejów nawiedzał on: magiczny psychopata z Hogwarts Legacy.
W ramach zabawy spróbujcie jednak popatrzeć na swojego bohatera lub bohaterkę jak na kandydata na psychopatę – przyjrzyjcie się temu, jak zachowuje się w sytuacjach ekstremalnych, bacznie obserwujcie jego reakcje (lub ich brak). Ciekawy jestem, czy dostrzeżecie w nim lub niej choć cząstkę tej potworności, którą ja odnalazłem w swoim.
I teraz – jeśli dotarliście do tego akapitu i nie popędziliście od razu do sekcji komentarzy, aby mi dokopać, bo nie lubię gry, którą lubicie Wy, śpieszę Was zapewnić, że Hogwarts Legacy plasuje się bardzo wysoko w moim prywatnym rankingu. Głównie przez wzgląd na fantastyczny świat, magię eksploracji i miliardy odniesień do uniwersum, które poznawałem przez lata. Naprawdę – to murowany kandydat do tytułu gry roku, mimo swoich wad. Nie oznacza to, że nie bawią mnie – lub niezdrowo interesują – niektóre przypadłości tej gry. A teraz, nim przejdziecie do komentarzy, chciałbym Wam powiedzieć kilka słów. Oto one. Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję Wam!
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.