Szef Nintendo USA: na Wii zysk przynoszą gry tylko powyżej miliona sprzedanych sztuk
Ci wredni producenci gier! Nic, tylko każą sobie płacić krocie za gry, które powinny kosztować parę złotych, a sami zarabiają grube miliardy! Niektórzy lubią patrzeć na rynek gier w ten sposób. Tymczasem prawda jest zdecydowanie inna od tego wyobrażenia.
Ci wredni producenci gier! Nic, tylko każą sobie płacić krocie za gry, które powinny kosztować parę złotych, a sami zarabiają grube miliardy! Niektórzy lubią patrzeć na rynek gier w ten sposób. Tymczasem prawda jest zdecydowanie inna od tego wyobrażenia.
Poprzednia generacja gier (czyli tytuły związane z PS2 i pierwszym Xboxem) zadowalała się budżetem w okolicach 10 milionów dolarów na tytuł. Dzisiaj przeciętna głośna gra kosztuje spokojnie trzy razy tyle, nie wliczając nawet kosztów reklamy. Jak myślicie, czy sama sprzedaż pudełek z daną grą pozwala wyjść twórcom przynajmniej na zero? Jak się okazuje – w przeważającej większości nie. Reggie Fils-Aime z amerykańskiego oddziału Nintendo wyjawił w New York Timesie, że gra wydawana na Wii musi się sprzedać w minimum milionie kopii, by przyniosła zysk. Z 486 tytułów, w jakie mogą grać na wiimote’ach Amerykanie, według firmy NPD do 1 marca jedynie 16 przekroczyło tę magiczną granicę (z czego 9 to gry samego Nintendo). Średnia sprzedaż typowej gry rzadko przekracza w Stanach 150 tysięcy sztuk. A podobno próg zyskowności jest jeszcze wyższy dla PlayStation 3 i Xboxa 360. Fils-Aime dodał także, że Nintendo celowo nie wprowadziło wysokiej rozdzielczości do Wii, dzięki czemu gry można robić za mniejsze pieniądze. Jak widać – sprawdza się to doskonale.
Krótko mówiąc – im więcej konsol na rynku, tym wyższy zysk ze sprzedaży tytułów. A producenci wiedzą, że cen gier konsolowych nie można już podnosić. Klienci-gracze mają zbyt dużo tańszych alternatyw – gry na iPhone, tytuły ściągane za kilka dolarów dzięki usługom Xbox Live i PlayStation Network czy cała masa prostych, darmowych, casualowych gierek na przeglądarki i nie tylko.
Czy aby jednak obraz rysowany przez szefa amerykańskiego Nintendo nie jest zbyt pesymistyczny? Jeśli faktycznie tylko wielomilionowa sprzedaż gier przynosi zyski firmom, a takich prawdziwych ultra-hiciorów jest naprawdę niewiele, to przecież rynek byłby wypełniony dziesiątkami firm na skraju bankructwa. Co myślicie?