Mój czarny koń lutego. Recenzja SpellForce: Conquest of Eo
Czy SpellForce: Conquest of Eo to dobra gra? Powiem tyle: po dziesięciu godzinach z wersją recenzencką zakupiłem na Steamie własny egzemplarz.
Dopiero co zaczął się luty, więc na typowanie growych czarnych koni 2023 roku jest jeszcze trochę za wcześnie. Nie zdziwię się jednak, jeśli SpellForce: Conquest of Eo okaże się jednym z nich. Mariaż serii z gatunkiem strategii – trochę tu turówki, trochę 4X – wyszedł bowiem zadziwiająco dobrze. Spodziewałem się niezłej produkcji, tymczasem dostałem tytuł z naprawdę górnej półki. Nieidealny, gdyż Conquest of Eo ma swoje bolączki – z czego za największą uważam brak polskiej wersji językowej – ale przy tym pomysłowo zaprojektowany, wciągający, całkiem ładny i wywołujący syndrom jeszcze jednej tury.
Usiądź i zrelaksuj się
Ten ostatni jest raczej zasługą udanego połączenia rozmaitych mechanik gry aniżeli fabuły. Wprawdzie główny wątek istnieje i śledzi się go całkiem dobrze, ale nie przykuwa na tyle, żeby wzbudzać pragnienie dowiedzenia się za wszelką cenę, co wydarzy się za chwilę. Ot, przejmujemy schedę po naszym Mistrzu, odkrywamy tajemnice jego badań i walczymy z innymi magami, którzy chcą zdobyć te sekrety dla siebie. Choć niezwykle cenię dobre opowieści i bardzo często gram właśnie dla nich, relatywnie prosta, niezobowiązująca fabuła serwowana przez SpellForce: Conquest of Eo okazała się wszystkim, czego potrzebowałem do udanej zabawy.
No dobra, czy faktycznie wszystkim? Nie do końca. W trakcie przygody natrafiamy bowiem na wiele zadań pobocznych. Kryjące się za nimi historie również nie są zbyt wymyślne, ale mają ten plus, że można je poznać w całości w kilkadziesiąt minut – czy ile tam zajmie nam osiągnięcie wskazanego celu. Co więcej, napotykane w misjach problemy zwykle da się rozwiązywać na różne sposoby.
Kiedy na przykład mieszkańcy pewnej wioski poprosili mnie o odzyskanie złota przeznaczonego dla lokalnego barona, które podstępem zwędzili im bandyci, odszukawszy rzezimieszków, mogłem stoczyć z nimi dość trudną walkę lub wykorzystać fakt, że są oni wstawieni, a ja jestem alchemikiem – i niepostrzeżenie zatruć im beczkę z piwem. Zdecydowałem się na ten drugi wariant. Problem został rozwiązany w mgnieniu oka. Odzyskane złoto mogłem zaś zachować dla siebie, nie informując o tym wieśniaków. Tak jednak nie zrobiłem.
Na ogół zróżnicowanie możliwości radzenia sobie z zadaniami nie jest zbyt duże, ale też misje nie okazują się na tyle skomplikowane, by musiało być inaczej. Nie przypominam sobie sytuacji, w której chciałbym zachować się w inny sposób, niż pozwalała mi na to gra. Co prawda wybór zwykle ograniczał się do walki, rozwiązania pokojowego (jeśli problem dotyczył ludzi), niemieszania się w ogóle i/lub sprytnego wykorzystania umiejętności maga, którego wybraliśmy na początku gry, ale to mi wystarczało. Jak wspomniałem, fabuła SpellForce: Conquest of Eo stanowi tylko (lub aż) dobry pretekst do zabawy rozwijającej skrzydła w mechanikach gry.
4X...
Jak już wspomniałem, wcielamy się w maga. To, jakimi mocami będzie on władał, zależy tylko od nas. Twórcy przygotowali trzy archetypy – alchemika, nekromanty oraz wynalazcy. Możemy też stworzyć własnego czarodzieja. Warto eksperymentować i testować różne – nazwijmy to – klasy postaci, gdyż każdą z nich gra się nieco inaczej.
Alchemik, którego poznałem najlepiej, jest w stanie tworzyć między innymi wybuchowe mikstury czy granaty przydatne na polu bitwy. Potrafi także wykorzystać swoje umiejętności do zatrucia piwa – opisałem to powyżej – czy przepędzenia owadów z magicznego miejsca, bez konieczności ich uśmiercania. Grając nekromantą, w menu craftingu nie stworzymy wielu użytecznych przedmiotów, ale za to powołamy do życia nieumarłych (skurczybyki nie potrafią się samoistnie leczyć, ale chodzić pod wodą już tak – dla śmiertelników trzeba zamrażać rzeki, w przeciwnym razie muszą szukać drogi naokoło). W trakcie jednej z misji jego umiejętność pozwoliła mi zaś posłać (ponownie) do piachu sporą grupę wrogo nastawionych umrzyków. Wynalazca potrafi z kolei wzmacniać jednostki na polu bitwy.
Każdy typ maga może nauczyć się innych czarów, a także wznosić odmienne budowle w wieży będącej naszą główną bazą. Co ciekawe, po opanowaniu odpowiedniego zaklęcia budynek ten da się przenosić w różne miejsca. Warto to robić, gdyż tym samym ułatwiamy sobie dostęp do cennych zasobów. Niemniej mnie – nawykłemu do stopniowego rozbudowywania bazy i poszerzania strefy wpływów – trudno było się do tego przyzwyczaić.
...i taktyczne walki
Większość elementów, o których do tej pory wspomniałem – zarządzanie wieżą, eksploracja mająca na celu wykonywanie zadań i poszukiwanie źródeł surowców, crafting, odkrywanie oraz uczenie się zaklęć (przypominające opracowywanie technologii z Cywilizacji) – odbywa się w turach na pokrytej siatką heksagonalną mapie świata. Kiedy jednak dojdzie do bitwy, możemy pozwolić, by rozegrała się ona automatycznie – warto to robić, jeśli mamy sporą przewagę, bo starć jest bardzo dużo – lub własnoręcznie poprowadzić wojska.
W tym drugim przypadku przed naszymi oczyma pojawia się arena, dość szczegółowo odwzorowująca otoczenie, w którym nasze jednostki spotkały się z wrogiem. Co ciekawe, jeśli tę samą bitwę stoczymy dwukrotnie, otoczenie będzie podobne, ale nie takie samo. Starcia nie są zbyt trudne – odpowiednio ustawiając jednostki i korzystając z ich zdolności, da się odwrócić los pozornie przegranej batalii. Przynajmniej na „normalu”, wyższe poziomy trudności wymagają bowiem więcej zacięcia taktycznego.
Jeśli macie w sobie pierwiastek wytrawnego stratega, walki w SpellForce: Conquest of Eo sprawią Wam mnóstwo frajdy. Mnogość taktyk, które można przyjąć, w połączeniu z cechami wybranego maga stwarza spore pole do popisu. Nie wolno przy tym zapominać o mocnych i słabych stronach jednostek, gdyż ich znajomość potrafi przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę. Mało tego – jeszcze przed walką da się wzmocnić naszych wojaków lub osłabić wrogów. A może zapewnimy swoim podopiecznym wsparcie jednego z naszych uczniów lub spotkanego bohatera? Opcji jest naprawdę dużo.
Sprawiają one, że od Conquest of Eo momentami trudno się oderwać, a po zakończeniu jednej rozgrywki ma się ochotę rozpocząć kolejną, by wykorzystać świeżo zdobytą wiedzę. Ba, taka pokusa pojawia się nawet w trakcie kampanii. Dodatkowo twórcy zwiększyli regrywalność tego tytułu, wprowadzając pięć różnych krain, w których można rozpocząć zabawę. Wszystkie są dostępne od początku, a każda bardziej wymagająca – spotykamy choćby innych, potężniejszych przeciwników, niemniej w zasadzie nie wpływa to na główny wątek fabularny – i mroczniejsza. Jeśli dodać do tego wybierany osobno poziom trudności, z nowym SpellForce można spędzić dziesiątki godzin, ani trochę się nie nudząc.
Mroczniejsza strona Eo
Mógłbym jeszcze przez kilka akapitów rozpływać się nad różnymi elementami gry – na przykład nad nastrojową, uspokajającą muzyką, która budzi we mnie skojarzenia z pierwszym Wiedźminem – jednak, jak wspomniałem na początku recenzji, nie jest to produkcja idealna. Za największą jej wadę uznaję brak polskiej wersji językowej. Wprawdzie w moim przypadku nie była ona niezbędna, ale zdaję sobie sprawę, iż wiele osób może się z tego powodu zniechęcić do zabawy. Zwłaszcza że ze względu na nieobecność angielskiego dubbingu mamy tu bardzo dużo czytania. Niestety THQ Nordic nie wzięło tego pod uwagę. A szkoda. Pozostaje mieć nadzieję, że fani podejdą do sprawy z większym zaangażowaniem.
Przeszkadzał mi również mało intuicyjny interfejs (nie mylić z mało czytelnym). W strategie lubię grać wyłącznie za pomocą myszki, a w SpellForce: Conquest of Eo musiałem przywyknąć do tego, że przycisk służący do zamknięcia okna znajduje się – z jakiegoś powodu – blisko lewego dolnego rogu ekranu. Ponadto nie wszystkie mechaniki zostały wystarczająco klarownie opisane w samouczkach, przez co niektóre ich elementy trzeba rozgryzać na własną rękę. Irytowały mnie także dość długie czasy wczytywania. Teoretycznie w strategiach typu 4X nie jest to niczym zaskakującym, ale niekiedy na załadowanie się gry czekałem dłużej niż w szóstej „Civce”. Mam nadzieję, że twórcy poprawią ten element wkrótce po premierze.
Poza tym do optymalizacji gry nie mam większych uwag. Testowałem ją na dwóch komputerach. Na mocniejszym, wyposażonym w procesor Intel Core i5-12400F, 32 GB RAM-u i kartę graficzną GeForce RTX 3070, działała przy ustawieniach „ultra” w stałych 60 FPS-ach. Na słabszym – posiadającym procesor Intel Core i5-3350P, 8 GB RAM-u i kartę GeForce GTX 1060 – klatki na sekundę oscylowały na „ultra” około czterdziestu. W sieci można jednak natknąć się na opinie graczy, którzy narzekają na wydajność Conquest of Eo. Możliwe więc, że nie w przypadku każdej specyfikacji produkcja ta działa równie dobrze.
Czarny koń 2023 roku?
Jak więc widzicie, SpellForce: Conquest of Eo ma zadatki, by stać się growym czarnym koniem 2023 roku. Nie wiem, czy tak się stanie – o dobrych, lecz niekoniecznie wybitnych tytułach wydawanych na początku roku często zapomina się przy wręczaniu nagród – ale szczerze życzę tego studiu Owned by Gravity. Deweloper ten z powodzeniem oddał ducha pierwszych odsłon cyklu (hardcore’owi fani pewnie się ze mną nie zgodzą), jednocześnie odchodząc od założeń RTS-a z elementami RPG na rzecz turowej strategii typu 4X. Jego dzieło nieźle wygląda, jeszcze lepiej brzmi, a przede wszystkim – wciąga na długie godziny.
Prostotę niektórych elementów SpellForce: Conquest of Eo dobrze oddaje niewygórowana cena tej produkcji. Za trochę ponad 100 złotych otrzymujemy nie lada przygodę osadzoną w bogatym świecie fantasy, która dzięki dużej regrywalności bardzo wolno się nudzi i może wystarczyć na długi czas. Sprawiło to, że po dziesięciu godzinach spędzonych z wersją recenzencką skopiowałem „sejw”, zakupiłem własny egzemplarz na Steamie i bawiłem się dalej, ostatecznie poświęcając grze trzykrotnie więcej okrążeń zegara. Czuję w kościach, że ta liczba szybko się podwoi, a może i nawet potroi.
Moja opinia o grze SpellForce: Conquest of Eo
PLUSY:
- mnogość taktyk i możliwości rozwiązywania problemów;
- trzy archetypy magów, którymi gra się zupełnie inaczej;
- wciągająca, nagradzająca wysiłek eksploracja;
- dobry balans poziomu trudności;
- ciekawa mechanika przenoszenia wieży maga (bazy);
- przyjemna dla oczu i uszu oprawa audiowizualna;
- niezła optymalizacja (poza długimi czasami ładowania);
- przystępna cena;
- fabułę dobrze się śledzi...
MINUSY:
- ...niemniej porywająca to ona nie jest (mnie to nie przeszkadza, ale Wam może);
- brak polskiej wersji językowej i angielskiego dubbingu;
- mało intuicyjny interfejs;
- długie czasy ładowania.
OCENA: 8/10
ZASTRZEŻENIE
Wersję recenzencką otrzymaliśmy od firmy PLAION.