Samuraje, zombie, Jean Reno i wehikuł czasu. Onimusha 3 to niezapomniana mieszanka gatunków
Dawno temu, w czasach, kiedy nie było jeszcze przepustek bojowych, fotorealistycznej grafiki ani otwartych światów, a branża dopiero się rozkręcała, prym wiodła jedna z, moim zdaniem, najfajniejszych serii samurajskich w historii – Onimusha firmy Capcom.
Samurajski gore horror, który zaczynał jako spin-off Resident Evil, a ewoluował w coś znacznie bardziej oryginalnego. Czego w Onimushy nie było: tajemnicze moce, zombie, wehikuł czasu, steampunkowa kryjówka wyższych duchowych bytów, świetna muzyka i bohaterscy wojownicy w czadowych zbrojach, którzy niczego się nie bali. Seria wywarła na mnie takie wrażenie, że do tej pory zastanawiam się, czy zaszufladkowanie tej gry jako fantasy oddaje cały jej fabularny rozmach.
W moim przypadku każda z tych gier (nie licząc ostatniej części serii) była do przejścia w mniej więcej trzy godziny (inni gracze woleli spędzać w świecie Onimushy więcej czasu; via HowLongToBeat). Nie za długo, nie za krótko: akcja była wartka, sztuki walki widowiskowe, a tajemniczy (z perspektywy dzieciaka dorastającego we wczesnych latach dwutysięcznych) Daleki Wschód kusił orientalną stylistyką z jej katanami, włóczniami, kimonami i pagodami o podwiniętych dachach.
Na najbardziej podstawowym poziomie była to jednak historia o mężnych samurajach, którzy zostali wyznaczeni przez klan demonów Oni na pogromców wrogich klanowi potworów Genma. Ich wybrańcy zwali się Onimusha (dosłownie: demoniczny wojownik) i mieli do dyspozycji magiczną rękawicę, która pochłaniała dusze pokonanych przeciwników. Dawała użytkownikowi dostęp do broni z zaklętymi mocami żywiołów oraz chroniła przed śmiercią w najbardziej kluczowych momentach.
Ten cykl nie jest częścią naszego działu Premium. Decydując się na zakup abonamentu, możesz jednak pomóc w tworzeniu większej liczby takich tekstów. Dziękujemy.
Kup Abonament Premium Gry-Online.pl
Kilka słów dla kontekstu
Jeśli nic Wam to wszystko nie mówi, to pewnie dlatego, że Onimushę spotkał przykry los ze względu na platformę, na którą ją wypuszczono. Na PlayStation 2 się zaczęła, i na niej także skończyła. Początkowo miała być trylogią, a jej żywot miał zakończyć się na trzeciej części.
Obecnie pierwszą część można dostać w formie remastera na różnych platformach, a na Netflixie zobaczycie serial anime inspirowany serią, ale to w zasadzie tyle. Niektórzy fani wiązali nadzieje na odświeżenie serii z remasterem, ale nie wypadł zbyt przekonująco i seria po raz kolejny popada w niepamięć na naszych oczach.
Z kolei Onimusha 3, bo to ona jest bohaterką tego tekstu, miała premierę w 2004 roku – dwa lata przed oficjalną premierą PlayStation 3. I choć była dostępna również na komputerach stacjonarnych (port dotarł na platformę rok później), to jednak większość fanów doświadczyła jej na konsoli i z niej również ją pamięta.
Pierwsza część serii – Onimusha Warlords – była wielkim hitem konsoli PlayStation 2 i głównie z tego względu zapisała się na kartach historii. Jej sprzedaż sięgnęła dwóch milionów kopii, a ludzie w tamtym czasie zakochali się przede wszystkim w rewolucyjnej jak na tamte czasy grafice (mówimy tu o 2001 roku) i świetnej choreografii walk. Druga część serii – Samurai’s Destiny – nie powtórzyła tego wyniku, a jej klęska na Zachodzie przekonała twórców gry do zmiany strategii i wizji twórczej.
Wróg jest w świątyni Honno-Ji, czyli japońska fantazja historyczna
Zdecydowano się więc osadzić opowieść na dwóch płaszczyznach czasowych. Onimusha 3 rozgrywa się równolegle w realiach okresu Sengoku (wielka japońska wojna domowa tocząca się w latach 1467 – 1615) i Paryża z 2004 roku. Wcześniejsze próby dominacji rodzaju ludzkiego przez Genma skończyły się klęską, a więc kierowane przez demona-naukowca Guildensterna (tak, to nawiązanie do Szekspira) napadają z pomocą wehikułu czasu na współczesną Francję.
Przerażeni cywile rozbiegają się na wszystkie strony, krew się leje, a krzyki i piski wypełniają powietrze. Ale że technologia jest niestabilna i Guildenstern sam nie do końca ją ogarnia (tę ukradł demonom Oni – tym samym, od których mamy naszą rękawicę i magiczne moce), do współczesności trafia też główny bohater pierwszej części serii – samuraj Samanosuke Akechi (w tej roli gwiazdor i bożyszcze azjatyckiego kina Takeshi Kaneshiro), który na ulice Paryża trafił prosto z pola bitwy koło świątyni Honno-Ji.
Razem ze stryjem – Mitsuhide Akechim – miał tam nadzieję położyć kres okrutnej i krwawej dominacji Nobunagi Ody, którego gracz miał okazję poznać w pierwszej i drugiej odsłonie serii. Incydent przeszedł do historii Japonii jako jedno z najbardziej decydujących wydarzeń w dziejach kraju, kończące bezwzględne rządy Nobunagi. Gość wzbudzał postrach tak skutecznie, że dorobił się przydomku Demoniczny Król. Onimusha bawi się tym motywem, stawiając go na czele armii potworów jako głównego antagonistę.
W tym samym czasie ulice miasta świateł patroluje policjant Jacques (Jean Reno), który dla odmiany zostanie przeniesiony do średniowiecznej Japonii i stamtąd będzie musiał jakoś powrócić do właściwego sobie okresu czasowego. Choć niechętnie, podejmuje się zadania i tak oto rozpoczyna się ta epicka opowieść o przekraczaniu granic czasoprzestrzeni, w której magia, samurajski honor i science fiction splotły się w jedno.
Genialny manewr konceptualny
Rozbicie narracji na dwie płaszczyzny czasowe jest podstawą rozgrywki w grze również z perspektywy samej mechaniki. To, co jeden bohater zdziała w swoim czasie, może wpłynąć na postęp drugiego. Pomostem ich łączącym jest mała tengu Ako, która ma zdolność przemieszczania się w czasie i przestrzeni przez specjalne lustra. Zsyła ją Jacquesowi – barbarzyńcy z Zachodu – jeden z dyżurnych demonów Oni.
Dzięki niej bohaterowie mogą przekazywać sobie przedmioty i wymieniać się informacjami. Pozwala im to na współpracę i przy okazji popycha fabułę do przodu. Pozostała część rozgrywki koncentruje się na rozwiązywaniu zagadek, otwieraniu zaszyfrowanych skrzynek i biciu hord wrogów w takt epickiej muzyki – typowe hack n’ slash RPG.
Nic skomplikowanego czy szczególnie oryginalnego; to przede wszystkim równoległe linie czasowe odegrały tu największą rolę w kontekście świeżości rozgrywki. Dalej uważam (po obejrzeniu, przeczytaniu i ograniu dziesiątek książek, filmów i gier z kręgu science fiction), że to jeden z najbardziej oryginalnych przykładów wykorzystania motywu podróży w czasie w popkulturze, przynajmniej na poziomie konceptualnym.
Gwiazdy kina akcji na planie
Siłą Onimushy 3 była przede wszystkim jej fabuła, ale sama gra zapisała się na kartach historii również z innego względu – miała jedną z najbardziej mocarnych cutscenek otwarcia w dziejach gier wideo pod względem reżyserii i wykonania.
Za produkcję tej sceny było odpowiedzialne świetne studio ROBOT, które spisało się rewelacyjnie, ale mało kto wie, że motion capture dla postaci Samanosuke wykonał w tej scenie sam Donnie Yen – legendarny aktor kina sztuk walki (możecie go znać z serii o Ip Manie) i współcześnie także jeden z najlepszych choreografów scen akcji na świecie.
Scena zachwyca widowiskowymi umiejętnościami Yena i porywa rozmachem, ale to nie jedyny taki przysmak w grze. W pewnym momencie Jacques wykonuje bardzo ambitny skok na motocyklu w pogoni za odpływającym okrętem. Niewiele scen może się równać poziomowi jego epickości.
Jak dzisiaj zagrać w Onimushę 3?
Kolekcjonerzy mogą dalej nabyć fizyczną kopię gry za pośrednictwem różnych serwisów aukcyjnych. Zapłacimy za nią na Allegro w zależności od wersji (PC/PS2) od 99,99 do 299 zł. Do uruchomienia gry na komputerze stacjonarnym potrzebny będzie napęd DVD-ROM (pojawiają się jednak doniesienia o problemach na najnowszych Windowsach).
Na Steamie w pewnym momencie pojawił się port gry, ale ze względu na problemy z kompatybilnością nie przetrwał próby czasu i został usunięty z serwisu Valve w 2014 roku.
Retro Gaming
Cykl Retro Gaming rozwijamy od października 2023 roku. Teksty wchodzące w jego skład znajdziecie w tych miejscach. Poniżej linkujemy do pięciu poprzednich odcinków:
- Klon Diablo i Diablo 2, który nie bał się eksperymentów. W Throne of Darkness walczyła i narażała się na śmierć cała drużyna
- Ta gra szokowała grafiką. AquaNox pokochali gracze, mimo że była to zaledwie wydmuszka
- Gra, która rzucała gracza w sam środek konfliktu templariuszy z asasynami i zrywała z męczącym „polowaniem na piksele”. Broken Sword robił to lepiej
- Najlepsza gra wojenna swoich czasów. Close Combat III skupiało się na psychologii żołnierza na froncie wschodnim
- Ta kultowa strategia była ciekawą odpowiedzią na Settlersów. Knights and Merchants to zapomniany owoc miłości
Ten materiał nie jest artykułem sponsorowanym. Jego treść jest autorska i powstała bez wpływów z zewnątrz. Część odnośników w materiale to linki afiliacyjne. Klikając w nie, nie ponosisz żadnych dodatkowych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę naszej redakcji. Dziękujemy!