5. sezon Peaky Blinders - scenopisarski hazard skutkuje dobrym sezonem - felieton
Mają rozmach, dranie. Peaky Blinders wracają w piątym sezonie, ostrym jak żyleta. Gang z Birmingham udowadnia, że fabularny hazard i ryzykowne podbijanie stawek jednak się opłaca.
Obawiałem się tego sezonu. Poprzednią serię zamknięto z przytupem, jakiego brakowało Peaky Blinders od dłuższej chwili. Oglądało się to z autentycznym przejęciem, ale i świadomością, że scenarzyści zapędzili fabułę i bohaterów w kozi róg. Z jednej strony serial stracił Alfiego Solomonsa (rewelacyjny Tom Hardy), z drugiej podbito stawki do niebotycznych wysokości. To się nie mogło udać. To groziło utratą klimatu. Ekipa Stevena Knighta odprawiła swoje cygańskie czary i wszystko działa. Serial pod wieloma względami wrócił do brutalnych, bezwzględnych korzeni.
- Tytuł: Peaky Blinders
- Sezon: 5
- Odcinki: 6
- Gdzie obejrzeć: Netflix, BBC
- Twórcy: Steven Knight
Tommy Shelby, uliczny gangster z ambicjami, awansował na polityka, przeszedł do Izby Gmin i powoli wypracowuje sobie reputację znakomitego, żarliwego mówcy. Zwraca tym uwagę Oswalda Mosleya (Sam Claflin), faszysty pragnącego wprowadzać w Brytanii ład na niemiecką modłę. A to dopiero początek kłopotów, bo rodzina Shelbych straciła sporą część majątku u progu Wielkiego Kryzysu. Peaky Blinders muszą też uporać się z wewnętrznymi tarciami.
Gang, który istniał naprawdę
Choć serialowa rodzina rozkręca się i na bogato wchodzi w politykę, to te rewelacje nie są bezpodstawne... po prostu lekko przesunięte w czasie. Peaky Blinders jako gang istnieli naprawdę, na przełomie XIX i XX wieku, i powoli przejmowali Birmingham. Zajmowali się hazardem i wymuszeniami. Zyskiwali wpływy polityczne i ekonomiczne. Ich działania zwróciły jednak uwagę Birmingham Boys – większego gangu. Peaky Blinders zostali wypchnięci na przedmieścia w okolicach 1910 r. Mimo że stracili na znaczeniu, nazwa przetrwała i stała się potocznym określeniem ulicznych gangów z Birmingham.
Dzieje się dużo, panie i panowie, dobre chłopaki z gangu mają pełne ręce roboty, a nawet spokojniejsze momenty rozmów czy przemierzania ulic sprawiają, że siedzimy na krawędzi fotela. Każda sekwencja nakręcona i zagrana jest z intensywnością bitwy. Może dlatego, że Thomas Shelby – weteran I wojny światowej dotknięty PTSD, a to tylko jedna z blizn, które nosi – zawsze rozgrywa jakąś bitwę wedle znanej tylko sobie strategii. Duża w tym zasługa Cilliana Murphy'ego: jego bohater przykuwa nas do ekranu, przeszywa martwym, spokojnym spojrzeniem. To nie jest dobry człowiek. On to wie, my to wiemy – a i tak mu kibicujemy, bo walczy z większym złem... i nie zawsze wygrywa. Jego autodestrukcyjne ciągoty dodają postaci głębi.
Teraz zaś staje naprzeciw godnego przeciwnika, Mosleya. Polityk w dziwny sposób pasuje do tej gry, mimo że jest postacią z innej ligi. Właśnie dlatego stanowi dla rodziny Shelbych wyzwanie, któremu nie mogą sprostać tradycyjnymi metodami. A to jest coś, obok czego ani bohater, ani my nie przejdziemy obojętnie. Zwłaszcza że Mosley w odzwierciedla współczesne niepokoje – a z tym trudno wygrać.
- Jak zawsze – mocna, gitarowa muzyka
- Nowy, intrygujący przeciwnik
- Świetna jak zawsze gra Cilliana Murphy'ego w roli rozpadającego się po kawałku Thomasa Shelby'ego
- Obezwładniający klimat gangsterskiej opowieści z nutką cygańskiego mistycyzmu
- Dobrze zarysowani bohaterowie i rozwinięcie ich wątków oraz konfliktów
- Tym razem wprowadzenie wątków politycznych i podbicie fabularnej stawki się opłaciło...
- … ale taka konstrukcja wciąż się może zapaść
- Zwłaszcza że Shelby nabiera czasem superbohaterskich właściwości
Bo ta gra o wysoką stawkę to tak naprawdę poszukiwanie kogoś, kto będzie w stanie pokonać Shelby'ego. Tak, ten przestępca momentami funkcjonuje w scenariuszu jak niezwyciężony superbohater z jakimiś parapsychicznymi mocami, dzięki którym kontroluje szachownicę miasta oraz graczy naokoło. Jednak dzięki temu balansowaniu na granicy katastrofy, dzięki naszemu przeczuciu, że któregoś razu to nie skończy się dobrze – historia i bohaterowie działają. Tyle, że to opowieść o powolnym staczaniu się. Nawet jeśli stawki rosną, a rodzina odnosi kolejne sukcesy – gdzieś tam kryje się nastrojowa historia upadku i rozpadu. Przyprawiona subtelną nutką cygańskiego mistycyzmu (w zasadzie to realizmu magicznego).
W dodatku pięknie opowiedziana. Każdy dialog iskrzy od emocji i napięcia, nawet jeśli aktorzy wypowiadają kwestie z pozornym spokojem. Tu nie ma zbędnego czy źle nakręconego kadru. Realizacyjnie piąty sezon Peaky Blinders to czysta perfekcja. Plastyka najwyższej próby, poszczególne kadry chce się oprawiać w ramkę. Nawet prosta scena marszu przez ulice Birmingham nabiera malarskiego sznytu w zwolnieniu, którego nie powstydziłby się Zack Snyder. I wierzcie mi, nie będą to jedyne wizualia, którymi się zachwycicie.
Mocna, gitarowa muzyka podkreśla intensywność scen. Zamiast bezpiecznych jazzowych kompozycji, które pasowałyby idealnie, twórcy ryzykują chociażby z Black Sabbath. I choć to hazard, który Knight i spółka uprawiają od początku serialu – po raz kolejny się opłaciło.
Przy rozmachu spisków i wydarzeń, przy gościnnym występie Winstona Churchilla, przy widmie faszyzmu – Peaky Blinders pozostaje gorzką balladą o brutalnych gangsterach. Stylowa, opowiedziana z impetem, doprawiona subtelną nutką. Z rozkazu cholernych Peaky Blinders – oglądać dalej!