Nightflyers - niezły horror Sci-Fi oparty o prozę George'a R. R. Martina - felieton
Boimy się tego, czego nie znamy. Co czai się w ciemnościach i nie ma nazwy. Dlatego Nightflyers, posklejane z dobrze znanych tropów, nie przeraża, choć próbuje. Na szczęście i tak ma dobre momenty.
Gdyby powstało Bingo Horroru Science Fiction, to Nightflyers odhaczyłoby sporo punktów. Być może wszystkie. Do pełni szczęścia brakuje tylko owadopodobnego potwora lub kosmicznego rasta-łowcy głów. Jest za to robo-pająk, komiczny, ale i naprawdę nieźle animowany. Poza tym serial w dwóch odcinkach zaliczył całą klasykę – nic zresztą dziwnego, powstał w oparciu o prozę George'a R. R. Martina z lat 80', wtedy te pomysły musiały być świeże. Dziś wyglądają na zajechane. Jednak, mimo że Nightflyers za paliwo ma wszystkie klisze tego świata, dwa odcinki, które udostępnił Netflix, ogląda się nie najgorzej.
Znacie tę historię. Wszyscy ją znamy. W ten czy inny sposób opowiadało ją Interstellar, 2001: Odyseja Kosmiczna i wiele innych epopei kosmicznych. Lata 90' XXI wieku. Doigraliśmy się. My, ludzie. Życie na ziemi może się lada moment skończyć, a zegar tyka. Dlatego w kosmos wysłano ekspedycję, która ma za zadanie nawiązać kontakt z obcą rasą w nadziei, że ta ostatnia będzie posiadała wiedzę niezbędną do ocalenia naszego globu. Jak możecie się domyślić, nie idzie gładko.
Załoga ma swoje za uszami, rośnie napięcie względem kontrowersyjnego osobnika będącego kluczem do porozumienia z kosmitami. A co gorsza, niektórzy ludzie zaczynają widzieć straszne rzeczy. Kilka niepokojących zdarzeń ma też miejsce wkoło. Już pierwsza, elektryzująca sekwencja zdradza, jak bardzo przerąbane ma ekipa statku, ale i intryguje na tyle, że chcemy wiedzieć, co się stanie.
Tropy Kubricka z Lśnienia i Odysei Kosmicznej idą tu pod rękę z grozą Event Horizon, które obrosło specyficznym kultem. Nawet jeśli materiał źródłowy wyprzedza część z dzieł, którymi inspiruje się serial, to reżyser adaptujący prozę Martina czerpał z klasyki, ile się dało. Zwłaszcza wizualnie. Nie jest to problem sam w sobie, każdy się inspiruje, tylko że przez to dziełu brakuje własnej, unikalnej tożsamości. Jeśli obejrzeliście kilka z wymienionych obrazów, to możecie spokojnie obstawiać, jakie straszydła nas zaatakują. Zaskoczeniem może być, dlaczego tak się dzieje. Czasami.
Serial ratują fajni bohaterowie. Prości, podobni do tych, których znamy z innych tego typu produkcji, ale na tyle ciekawi i charyzmatyczni, że przejmujemy się ich losem. Są na tyle pokiereszowani psychicznie, że to przykuwa uwagę. Jedyny problem, jaki z nimi mam, to fakt, że zachowują się momentami jak kretyni z Prometeusza. Można odnieść wrażenie, że gdyby usiedli i przegadali kilka kwestii, radziliby sobie dużo lepiej z zagrożeniami czekającymi w zakamarkach statku. Kurde, to 2090 rok, ile popkultury pominęła załoga, żeby nie wiedzieć, dokąd takie akcje zmierzają? Cóż, sporą część tych wad można złożyć na karb wieku materiału źródłowego.
Przy tym wszystkim przesłanie wynikające z założeń świata jest całkiem aktualne – przecież zmierzamy ku zagładzie, jeśli wierzyć naukowcom i publicystom. A to właśnie ta nadciągająca katastrofa i osobiste tragedie pchają podróżników w głąb kosmosu.
Nightflyers całkiem nieźle wygląda. Zarówno dekoracje, jak i sekwencje prezentujące przestrzeń robią dobre wrażenie i wyglądają na spójne. Pokazują rozmach przedsięwzięcia, jakim jest wyprawa, mimo że tu i tam widać budżetowość produkcji. No i towarzyszy nam nieodparte wrażenie, że już taką stylówkę gdzieś widzieliśmy. Z drugiej strony, jak długo można projektować te statki?
Po dwóch odcinkach Nightflyers zapowiada się na odgrzewane, ale przyjemne danie. Jeśli poziom zostanie utrzymany, to otrzymamy całkiem niezły kosmiczny horror do kotleta. Ale może twórcy poeksperymentują z przyprawami, kto wie.