Nie kupię Diablo 4 na premierę. To kwestia zaufania
Uważam, że Diablo 4 jest przyzwoitą kontynuacją jednej z moich ulubionych serii. Atmosfery w nim nie brakuje, a i historia wydaje się odpowiednio rozbudowana. Pomimo tego nie widzę siebie kupującego grę w dniu premiery.
Od pierwszych przecieków Diablo 4 śledziłem informacje na temat rozwoju tej produkcji, żeby być w miarę na bieżąco i orientować się, co się dzieje. Po premierze Diablo Immortal domyśliłem się, że mobilno-stacjonarna gra może być testem Blizzarda dla społeczności, żeby zobaczyć, jak zostanie odebrany między innymi otwarty świat, który cały czas dzielimy z pozostałymi graczami.
W moim odczuciu jest to dość kontrowersyjny zabieg, niemniej wnosi więcej życia do świata Sanktuarium, umęczonego atakami demonów, bestii oraz nieumarłych. Ale to klimat okazuje się najmocniejszą stroną Diablo 4. Gra jest mroczna, brutalna, a część pobocznych zadań dobrze oddaje grozę, mimo że zazwyczaj owe dodatkowe historie są wyjątkowo krótkie. To jednak za mało, żebym chciał kupić Diablo 4 na premierę lub nawet tuż po niej.
Nowe szaty Sanktuarium
Mój największy problem z tym tytułem nie dotyczy ukierunkowania serii na bardziej otwartą sieciową rozgrywkę i zwrotu ku MMO – to dało się dostrzec już podczas grania w Diablo Immortal. Ten ruch Blizzarda jeszcze jestem w stanie przyjąć, aczkolwiek uważam cały świat za zbyt rozległy, zważywszy na liczbę różnych podziemi lub wydarzeń, które są oferowane. Od Diablo 4 najbardziej odrzuca mnie sposób monetyzacji gry. Oczywiście najnowsza odsłona serii nie wyróżnia się pod tym względem na tle całego rynku gamingowego. Nie oznacza to jednak, że w związku z tym musi mi się podobać.
Wszystko wiąże się z ceną gry. Podstawowa, najzwyklejsza wersja Diablo 4 kosztuje około 350 złotych. Niestety, skończyły się czasy, kiedy po prostu kupowało się grę i od razu miało pełny dostęp do zawartości. Teraz nawet niesamowicie drogie produkcje muszą zawierać elementy, które w przeszłości były ekskluzywne dla tytułów free-to-play, co wtedy było zrozumiałe.
Kiedyś wewnętrzne sklepy z przedmiotami i battle passy funkcjonowały w ramach „darmowych” gier. Twórcy musieli jakoś zarabiać i z tego powodu nikt nie oburzał się na istnienie elementów, za które trzeba było zapłacić. Kwestia pay-to-win to oczywiście osobna historia. Dla mnie problem zaczyna się, gdy produkcja kosztująca już na starcie grubo ponad 300 złotych ma posiadać jeszcze dodatkowo płatną zawartość. Teoretycznie opcjonalną.
Mam wieloletnie doświadczenie z inną grą Blizzarda, mianowicie World of Warcraft, i widziałem, jak na przestrzeni lat nowa zawartość trafiała do sklepu. Niby były to tylko przedmioty kosmetyczne, niewpływające na rozgrywkę. Ich jakość wykonania okazywała się jednak o wiele lepsza: tekstury wyższej rozdzielczości, unikalny wygląd oraz animacje. Natomiast to, co oferowała gra w postaci nagród, było coraz gorsze i nijakie. Nie sądzę, żeby w Diablo 4 miało być inaczej.
Za dodatkową gotówką będą kryć się najciekawsze sety i najlepiej wyglądająca broń. Wprowadzenie wierzchowców w Diablo 4 również odbieram jako mechanikę, która była konieczna, żeby dało się więcej wrzucić do sklepu gry. Niby beta pokazuje tylko wstęp, ale względem zdobywanych w trakcie jej trwania przedmiotów mam dość mieszane uczucia. I wątpię, żeby na późniejszych etapach zabawy miało być o wiele lepiej.
Pytanie, czy w battle passie znajdą się wyłącznie przedmioty kosmetyczne, czy może Blizzard pokusi się o coś więcej. Wydaje mi się, że pierwsza opcja jest bardziej możliwa, ale po tym deweloperze spodziewam się już wszystkiego. I chyba to jest jeden z głównych powodów, dla których nie kupię Diablo 4 na premierę: nie ufam Blizzardowi i obstawiam zagrania, które mogą uderzyć w graczy. Szkoda, że w sytuacji, gdyby faktycznie tak się stało, i tak zapewne znajdą się osoby broniące zachowania jeszcze bardziej psującego rynek gier.
Co z nową zawartością?
Diablo 4 na pewno otrzyma nową zawartość, przynajmniej w formie dwóch nowych klas. Zarówno Diablo 2, jak i Diablo 3 miały ich ostatecznie siedem, więc naturalne wydaje się, żeby i w najnowszej odsłonie serii pojawiły się dodatkowe profesje. Moim zdaniem Diablo 4 będzie rozwijane na zasadzie gry-usługi, więc mogłoby zostać rozbudowane o większą liczbę postaci. Tylko jeśli deweloperzy Blizzarda już teraz mają taki problem ze zbalansowaniem obecnych klas, to boję się, co by się zadziało w przypadku większego składu.
Jak w takim razie będzie wyglądać rozwój Diablo 4? Mimo że gra nie jest looter shooterem, uważam, że ma dwie drogi otrzymywania nowej zawartości: ścieżkę Destiny 2 lub The Division 2. Ta pierwsza zakłada regularne spore rozszerzenia dodające nowe elementy rozgrywki oraz znacznie rozbudowujące fabułę. Druga to zwykłe odgrzewanie tego samego kotleta – w kółko, aż do znudzenia, z czym spotkaliśmy się już w przypadku Diablo 3.
Osobiście obstawiam dwie kolejne klasy dodane w mini-DLC, podobnie jak nekromanta z trzeciej odsłony serii. Do tego jakieś drobne sezonowe rozszerzenia fabularne, które będą dostępne za darmo, bo przecież i tak pieniądze napłyną z battle passa i sklepu. Podejrzewam, że Diablo 4 nie otrzyma większego dodatku pokroju Lord of Destruction czy Reaper of Souls. Taka ścieżka rozwoju wydaje mi się bardziej nieprzewidywalna, jeśli chodzi o dodatkowe koszty dla gracza. Już i tak trzeba wyłożyć na grę prawie 350 zł (zakładając, że nic nie zostało kupione w sklepie), a tu nagle okazuje się, że należy wydać jeszcze ponad 100 zł, żeby mieć „pełną” zawartość tej produkcji.
I chyba w taki sposób mógłbym w skrócie wyjaśnić, dlaczego nie nabędę Diablo 4 w dniu premiery: moim zdaniem Blizzard aż za bardzo chce wydoić fanów serii. Deweloperzy wspierają niezdrowy trend – polegający na tym, że już bardzo drogie gry mają wewnątrz dodatkowe systemy ściągania pieniędzy. Brakuje mi zaufania do Blizzarda. Wiary w to, że Diablo 4 będzie rozwijane w sposób dobry dla graczy, a nie w służący jedynie potęgowaniu monetyzacji.