Nowej grze o tenisie nawet Iga Świątek nie pomoże
Matchpoint: Tennis Championships miał być realistycznym doświadczeniem gry w tenisa z zaawansowaną fizyką, animacjami i kontrolą nad graczem. Niestety z szumnych zapowiedzi wyszło niewiele.
Lubię grać w tenisa, oglądać tenisa w telewizji, a także rozgrywać mecze na wirtualnych kortach w grach tenisowych. Wszystko to naraz sprawia, że zawsze z dużym zainteresowaniem śledzę wszelkie informacje o nowych produkcjach z rakietami i żółtymi piłeczkami w rolach głównych. Rzeczywistość jest jednak dla mnie (i zapewne setek tysięcy innych fanów) bezlitosna. Z pełną odpowiedzialnością mogę rzec, że od 2011 roku i słynnego Top Spina 4 (w którego gram do dziś na PS3) na rynek nie trafiła w zasadzie ani jedna dobra gra o białym sporcie. Mówię w zasadzie, bo wyszło jeszcze świetne Tennis Elbow 2013, ale to dość toporna propozycja indie, do której nie każdy się przekona.
W związku z powyższym bardzo się ucieszyłem, gdy usłyszałem o Matchpoincie: Tennis Championships – grze tenisowej, która miała stawiać na realistyczne doświadczenie, niezłą grafikę i dobrą rozgrywkę. Kilka dni temu zasiadłem do testowania tego tytułu i muszę powiedzieć, że rzeczywistość znowu boleśnie dźgnęła mnie w samo serce, bo to nie jest udana produkcja.
Jest (źle) jak zwykle
Matchpoint: Tennis Championships miał być nową jakością na rynku, tymczasem powiela największe wady wszystkich „dużych” gier tenisowych wydanych w ostatnich latach. W produkcji studia Torus Games już po jednym meczu czuć, że ewidentnie coś jest nie tak ze sterowaniem. W oczy rzuca się tu dziwny, zapożyczony z innych tytułów system celowania podczas uderzeń.
Zamiast postawić na klasyczne rozwiązania z serii Top Spin czy nawet Virtua Tennis, twórcy zdecydowali się na najgorszą możliwą opcję – celowanie z wykorzystaniem kulki pojawiającej się na przeciwnej połowie kortu. Pokazuje się ona tuż przed uderzeniem, a kontrola nad nią przypomina bardziej walkę z padem niż próbę uderzenia piłki. Takie rozwiązanie w mojej opinii kompletnie wybija z immersji i powoduje, że bardziej niż na samej grze skupiamy się na siłowaniu z celowniczkiem o zbyt wysokiej czułości. To mniej więcej tak, jakby w FIF-ie przy każdym strzale wyświetlała się Wam kolorowa linia, wskazująca jego trajektorię – bezsens.
Drugi problem łączy się z pierwszym – chodzi o samo poruszanie się zawodników po korcie. Nie mogę pojąć, kto pomyślał, że dobrym rozwiązaniem będzie stworzenie tenisowego rail shootera, bo tak właśnie czułem się podczas gry w Matchpointa: Tennis Championships. Żeby dobiec do piłki, wystarczy mniej więcej pójść w jej stronę, a zawodnik sam ustawi się pod odpowiednim kątem. Potem trzeba tylko wcisnąć jeden z czterech przycisków odpowiedzialnych za uderzenie i mozolnie celować, stojąc w miejscu. Przecież to nie ma sensu! Uderzenie piłki w dobrej grze tenisowej powinno być dynamiczne i zajmować ułamki sekund po udanym sprincie w drugi róg kortu.
Coś tu nie gra
Poza kwestią rozgrywki jest niewiele lepiej. Gra posiada kilka trybów zabawy, w tym możliwość zaliczenia kariery zawodnikiem stworzonym od podstaw, moduł szybkiego meczu i wieloosobowy. Nie liczcie jednak na licencjonowane turnieje wielkoszlemowe ani zaawansowane opcje w trybie kariery. A jak mają się kwestie licencji na prawdziwych zawodników? Przeciętnie, bo wśród dostępnych tenisistów i tenisistek znajdują się takie postacie jak Daniił Miedwiediew, Hubert Hurkacz, Nick Kyrgios czy Garbine Muguruza, ale brakuje Novaka Djokovicia, Rafy Nadala, Igi Świątek czy Ons Jabeur.
Oprawa graficzna jest nie najgorsza na tle innych produkcji traktujących o tenisie, ale można odnieść wrażenie, że twórcy poszli po linii najmniejszego oporu, bo ani AO Tennis 2, ani Tennis World Tour 2 nie są grami pięknymi, więc dość łatwo je pod tym względem przebić.
Kilka słów należy się także bardzo dziwnej fizyce piłki. Raz odbija się od podłoża z zawrotną prędkością po serwisie czy returnie (a może nawet przyspiesza), a kiedy indziej w tej samej sytuacji nagle zwalnia. Nie wiem, czy to celowe działanie twórców, czy może efekt jakichś błędów, ale z pewnością nie pomaga w rozgrywce.
Prawdopodobnie jedyną rzeczą, która zaskoczyła mnie pozytywnie, były animacje. Twórcy naprawdę nieźle odwzorowali styl gry poszczególnych tenisistów i tenisistek. Każde z nich ma swój unikatowy repertuar ruchów i uderzeń, a zamachy rakietą wychodzą bardzo płynnie. Wydaje mi się, że to właśnie w tym aspekcie poczyniono największe postępy względem wydanego ponad dekadę temu Top Spina 4.
Może być lepiej (ale raczej nie będzie)
Matchpoint: Tennis Championships nie imponuje też od strony technicznej, bo jak inaczej nazwać grę, która nie ma synchronizacji pionowej (w wersji na PS5) i obraz co chwilę „rozrywa” się podczas rozgrywki? Na dodatek za zawodnikami ciągną się dziwne smugi wyglądające jak bardzo nietypowa implementacja motion bluru. Po amatorsku potraktowano również spolszczenie gry, bo tworzonej postaci można zmienić np. „fryzurę” spodenek czy koszulki (zapewne chodziło tu o słowo „wzór”). Co więcej, po stworzeniu Igi Świątek w trybie kariery zauważyłem, że w menu głównym jej nazwisko wyświetla się bez polskich znaków, z pytajnikami zastępującymi litery „ś” i „ą”.
Wydaje mi się, że powyższe niedoróbki techniczne można bardzo szybko rozwiązać odpowiednim patchem i nikt nie będzie o nich pamiętał za miesiąc czy dwa. Nie sądzę jednak, żeby twórcom udało się spatchować kiepskie sterowanie, dziwną fizykę piłki i zmienić ogólne wrażenie marności rozgrywki w coś pozytywnego. Niestety, Matchpoint: Tennis Championships okazuje się kolejnym rozczarowaniem na liście gier tenisowych, któremu raczej nie warto poświęcać uwagi i czasu. Lepiej sięgnąć po raz tysięczny po starego, poczciwego Top Spina lub pobawić się modami do Tennis Elbow.