Love, Death & Robots - Bajki robotów dla dorosłych od Netflixa - felieton
Miłość i śmierć nie od dziś chodzą w parze. Na tym związku zbudowano niejedną wielką historię. Netflix udowadnia, że w tej relacji brakowało istotnego czynnika. Robotów. I choć antologia animacji Miłość, śmierć i roboty jest nierówna, to i tak jedna z ciekawszych rzeczy, jakich doświadczycie w tym miesiącu.
- Praktycznie w każdej miniaturce – obłędne wizualia i dopieszczony poziom techniczny.
- Kilka błyskotliwych pomysłów, które potrafią złapać za serce.
- Dużo przyzwoitych opowieści.
- W paru animacjach można znaleźć perełki smoliście czarnego humoru.
- Animacje traktują widza poważnie.
- Duża różnorodność tematów i stylów, każdy znajdzie coś dla siebie.
- Sporo oklepanych patentów.
- Wiele miniaturek jest przewidywalnych.
- … A kilka popada w moralizatorstwo.
Ktoś musiał mieć nie lada radochę z wymyślania koncepcji na tę antologię. Wyobrażam sobie, że proces twórczy wyglądał trochę jak w tej memicznej grze. Weź jakiś tytuł i dodaj do niego ...i zombie. Albo ... piłą mechaniczną. Tyle że zombie wychodzą z mody, a na serię o niewesołych wydarzeniach z Teksasu nikt już nie może patrzeć. Natomiast technologie związane z robotami i sztuczną inteligencją coraz śmielej wkraczają w nasze życie. Dlatego padło na roboty. Duma i uprzedzenie, i roboty. To brzmi godnie. Miłość, śmierć i roboty - jeszcze bardziej. Nieważne zresztą jak te myśli pomysłodawcy biegły. Grunt, że efekt końcowy jest co najmniej interesujący.
Serial Netflixa to zbiór bardzo różnych opowiastek stworzonych przez mniej lub bardziej znanych twórców kina. Swoje trzy grosze dołożył tu Tim Miller (Deadpool), czy nawet legendarny David Fincher (Siedem, Fight Club). Każdy reżyser wniósł do produkcji unikalny temperament, pomysły i miał odrobinę miejsca, żeby poszaleć. Jednym wyszło to lepiej, innym gorzej. Każdy z autorów trzymał się złotych reguł pisania scenariuszy o konstrukcji opowiadań – to proste historie dążące do mniej lub bardziej przewrotnej puenty.
Miłość, śmierć i roboty
- Platforma: Netflix
- Gatunek: animacja, science fiction
- Premiera: 15.03.2019
- Strona serii.
Niektórzy twórcy zagrali bardzo bezpiecznie i zaserwowali przewidywalne zakończenia oraz płynące z nich przemyślenia. Tu czy tam przesadzono z moralizatorstwem i wskazywaniem winnych stanu świata, ale cóż – ciężko zmieścić wszystkie odcienie szarości w pięcio- lub piętnastominutowej miniaturce. Paru artystów jednak przeszło samych siebie i zaserwowało bardzo gęste, nieoczywiste opowieści z puentą, która może zostawić nam ciekawy trop do rozważenia. W tej podróży spotykamy sporo ciekawych bohaterów i przygody przynajmniej kilku z nich aż proszą się o rozwinięcie, o pokazanie szerzej świata, z którego ukazano nam tylko skrawek.
Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Miłośnicy obyczaju, komedii, horroru, science fiction, cyberpunku, fikcji historycznej, thrillera. Wiele z animacji to miks kilku konwencji, które dramatyzm sytuacji podkreślają dobrym, wisielczym dialogiem albo rozładowują ciepłą sentencją lub odjechaną, zdumiewającą wizualizacją. Nie wszystko do Was trafi, nie tylko dlatego, że możecie wyłapać niedociągnięcia. To po prostu bardzo różne wizje, w których twórcy zazwyczaj się nie patyczkowali. Czasem będzie lekko i zabawnie, ale kiedy indziej opowieść wrzuci nas w bezkompromisowy świat przemocy, perwersji i szaleństwa. Bo te roboty zdecydowanie pokazują pazury.
Nawet ja wyłapałem kilku faworytów i szczerze polecam gorzkie, brutalne Sonnie ma przewagę, swojskie Mechy, prostą, ale emocjonalnie bezbłędną Szczęśliwą trzynastkę, egzotyczne Udanych Łowów i inspirującą Nieśmiertelną sztukę. Jeśli nie macie czasu na resztę.
Opinie o scenariuszach będą różne, ale wykonanie i poziom artystyczny całej antologii wbija w fotel. A przecież użyto tu rozmaitych technik. Animacja udająca poklatkową, CGI rodem z Avatara, klasyczna kreska pod wpływem azjatyckich prądów, cel-shading przywodzący na myśl produkcje Telltale Games. Do wyboru, do koloru. Bywa mrocznie. Bywa baśniowo, wręcz Pixarowo, czasem z przystankiem na ukłon w stronę filmików promujących Overwatch Blizzarda. A wszystko energetyczne, kinetyczne i przykuwa wzrok. Udźwiękowienie też stoi na najwyższym poziomie. Muzyka buduje znakomity klimat niemal w każdym przypadku, zaś aktorzy głosowi spisali się bez wyjątku na medal.
Na Miłość, śmierć i roboty zdecydowanie warto zerknąć. Wybór konwencji i estetyki bywa nieoczywisty w zestawieniu z pomysłem wyjściowym. Niektóre animacje Was poruszą, inne rozbawią lub przerażą. Może któraś pozostawi Was obojętnymi, ale i tak – będzie to kawał porządnej rozrywki, która w najgorszym razie nacieszy oczy. A w najlepszym – otworzy jakąś klapkę w wyobraźni. Skoro nie zajmuje zbyt dużo czasu – to chyba warto zaryzykować.