Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 18 stycznia 2025, 12:00

Gry komfortowe, czyli czemu między Świętami a Nowym Rokiem wcale nie nadrabiałem growych zaległości

Teoretycznie dłuższy czas wolny, jak urlop czy okres między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem to czas, w którym możemy nadrabiać zaległości. W praktyce najczęściej sięgamy po gry klasyczne, które znamy. Izometryczne RPG, stare GTA, a może RTS sprzed wieków?

Przerwa świąteczna wyznacza specyficzny moment w rocznym gamingowym kalendarzu. Obłowiliśmy się pod choinką oraz na jesiennych i zimowych wyprzedażach – wszystkimi tymi potężnymi hitami, sandboksami, AAA albo przełomowymi „indykami”. W praktyce jednak święta to taki czas, kiedy sporą część z nas – nie wszystkich, oczywiście – ciągnie do bardziej niezobowiązujących gier, które już znamy – oraz do przebywania z rodziną (jeśli komuś na tym zależy; doskonale wiem, że mamy tu graczy różnych wyznań i upodobań).

Dlaczego? Bo po całym roku odkrywania nowości i zmagania się z rzeczywistością więcej komfortu może dać wyjęcie z dolnej półki takiej gamingowej maskotki sprzed pięciu czy piętnastu lat.

Tu i teraz

W giereczkowie co chwilę coś się dzieje, przez cały rok bombardowani jesteśmy informacjami o wielkich premierach, aferach, wtopach czy tych-szlachetnych-alternatywach-dla-przereklamowanych-produkcji-AAA. Trudno za tym nadążyć, ale próbujemy. Tylko w drugiej połowie 2024 obserwowaliśmy wzloty i upadki Diablo 4, całkiem udany powrót Indiany Jonesa, powolne wkraczanie na scenę Path of Exile 2, duży sukces Silent Hill 2, remastery Warcraftów i Soul Reaverów czy burzę wokół zgrabnego niczym słoń w składzie porcelany Dragon Age’a: The Veilguard.

Wcześniej, gdzieś po drodze, zdarzały się też spektakularne chały jak nowy Inkwizytor, a także tona lepszych i gorszych, ale jednak przede wszystkim solidnych gier i early accessów. Do tego doszły zadymy wokół takich produkcji jak S.T.A.L.K.E.R. 2, Stellar Blade czy Black Myth: Wukong (review bombing Baldur’s Gate 3 z powodu The Game Awards to mój ulubiony absurd końcówki roku). Oprócz tego mieliśmy zapowiedź Wiedźmina 4, przecieki na temat GTAVI czy nawet Half-Life’a 3 (aka: „chcę wierzyć”).

...A to tylko ułamek tego, co sam śledziłem lub opisywałem. Jestem pewien, że każde z Was miało jakąś swoją perspektywę i wypatrywaliście kolejnych wydarzeń, które tu pominąłem. Konkurencja o naszą uwagę i czas rośnie, a wraz z nią liczba premier, nawet jeśli segment AAA dostaje zadyszki.

To wszystko zaś oznacza, że jesteśmy bombardowani bodźcami i śledzenie całego tego chaosu wymaga od nas uwagi nie mniejszej niż ta, którą poświęcamy pracy. Wypadnięcie z obiegu, zwłaszcza gdy znajomi też mocno siedzą w gamingu, może powodować całkiem silne FOMO. A nadrabianie gry, która zajmie nam kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin, lub choćby ogólnej wiedzy o takiej produkcji – to pewien wysiłek. Kiedy raz odpuścisz, kupka wstydu zaczyna rosnąć. I okolice świąt, jak już karp ubity lub wegańska mieszanka przygotowana, wydają się idealnym momentem, by choć część zaległości zdjąć z tej sterty.

Gry rutynowe

Tylko że nowe, wielkie gry często wymagają niesamowitej uwagi. Wciągają, czasem zatrzymują nas przy sobie niczym kolejny domowy bądź zawodowy obowiązek – i pochłaniają tyle samo godzin. Cóż, zaprojektowano je z myślą o skuszeniu jak największej liczby graczy, zwłaszcza gdy mówimy o tytułach wymagających podłączenia do sieci. A przecież i singlówki zmontowano tak, byśmy za szybko z nimi nie skończyli, a potem, na głodzie – o ile są dobre a/lub my wkręceni – dokupili DLC, może dwa, a może siedem.

Do tego dochodzą same święta. Dla jednych to czas odpoczynku, dla innych – spotkań, są też tacy, którzy pracują, niemniej część pasuje do bramki numer jeden lub numer dwa. W praktyce oznacza to, że szukamy tej czy innej drogi, by się odprężyć i spędzić czas nieco inaczej niż zazwyczaj. Z odmiennymi bodźcami. Wygospodarować go trochę na wycieczkę, książkę, rodzinę, znajomych, kanapę z bliskimi i Netflixem albo jakąkolwiek inną opcję, na niedobór której cierpimy na co dzień.

Rąbanie w to samo, co zawsze, albo w grę świeżo dodaną do Steama czy PS Store – tę wielką, ważną i w ogóle – wydaje się kuszące, wiadomo, ale nie wiem, czy nie wybija z tego dziwnego bezczasu, który panuje przez kilka dni ferii świątecznych. Mnie zazwyczaj wybija, choć może Wy macie inaczej.

Wyjątek zrobiłem w ostatnich latach chyba tylko dla Cyberpunka 2077 i mimo bugów była to dobra decyzja. Zazwyczaj jednak to się nie klei. Przeważnie to taki moment, że zjeżdżam do domu, do rodziców, i zaglądam na dolną półkę, gdzie czekają stare DVD boxy, a nawet mniejsze opakowania na „cedeki” z klasyką RPG, przedpotopowymi „ścigałkami”, RTS-ami z pisemek i innymi artefaktami z epoki papierowych czasopism z „pełniakami” na płytkach.

Przykurzone gamingowe pluszaki

To są produkcje z trochę innych czasów, pod pewnymi względami lepsze (przełomowe rozwiązania gameplayowe i fabularne, świeżość pomysłów), pod pewnymi gorsze (toporność, grafika, ogólny poziom dopracowania i dynamiki rozgrywki).

W tytułach powstałych do – powiedzmy – 2010 rzadziej da się dostrzec to, że siedział nad nimi sztab psychologów ze specjalizacją z uzależnień. Choć wciągały nas często na całe noce i dnie, nie robiły tego w sposób aż tak metodyczny i „przemyślany”. Nie mogliśmy się od nich oderwać, bo mieliśmy cały czas tego świata, byliśmy młodzi, a szkoła i inne obowiązki stanowiły tylko przykry dodatek. No, niekiedy absorbowały nas trochę dłużej, niż chcieliśmy, bo musieliśmy sobie radzić np. z irytującymi systemami zapisu.

Tak czy inaczej, były to gry naszego dzieciństwa, czyli czasów beztroski, zabawy i poczucia bezpieczeństwa, przynajmniej w przypadku tych szczęśliwców, którzy właśnie tego doświadczyli. Pozycje te znamy też już często na wylot, przechodziliśmy je kilka albo i kilkanaście razy. Są jak maskotki czy zestawy LEGO, które przetrwały z nami do liceum i z uwagi na duży sentyment nie oddaliśmy ich młodszemu rodzeństwu. Nie musimy ich zaliczać od A do Z – a jedynie ściągnąć na parę godzin z półki, powspominać, żeby poczuć się znowu jak w domu.

Jako że te poziomy, trasy, miasta czy podziemia mamy oblatane – nie musimy się też jakoś specjalnie skupiać. Zapisujemy i wyłączamy taką grę z mniejszym żalem, gdy wzywa zastawiony stół, partner/partnerka, pies czy po prostu plecy, które wołają o zmianę pozycji i krótki spacer. My znamy te produkcje, a one nas – nie wymagają już tego, co dawniej. I pewnie, możemy się wciągnąć na amen, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z wielką i nieliniową rozgrywką – mnie to dopadło chyba z sześć, siedem lat temu, gdy odkurzyłem płytki z GameStara zawierające Arcanum i szarpnąłem się na perfekcyjne przejście.

Wtedy w okresie świątecznym zaliczyłem chyba wszystkie możliwe zadania, które pasowały mi do postaci, lizałem ściany i szukałem ukrytych punktów na mapie świata. A że mogłem zapisywać rozgrywkę w każdym niemal momencie i jednocześnie chciałem posiedzieć z rodzinką przy stole oraz posłuchać corocznych rozmów o tym samym, a także obejrzeć kawałek Pułkownika Kwiatkowskiego, Vabanku czy innych Samych swoich – z Arcanum zawarliśmy taki układ, że zaglądamy do siebie wieczorami na dłużej, a za dnia tylko sporadycznie i odrywamy się od siebie bez pretensji.

Gry z bezczasu

W 2024 za taką pozycję robiło u mnie Diablo 2 – w oryginalnej wersji z zajechanych płytek z autenycznym kluczykiem. Wiedziałem, że nie zajdę dalej niż do aktu drugiego, może trzeciego. Spiny nie było, znam tę grę nie od dziś. Innego roku było to Baldur’s Gate 2 (kiedyś miałem taką tradycję latem, że gram w to do końca, i to bardzo dużo, a przez resztę wakacji nie zaglądam do komputera), Original War, Icewind Dale, Gothic 2 czy nawet jakieś średniaki w stylu uroczego Devil Inside, Gorasul czy Real War. To nie były doskonałe gry. Ale kojarzyły mi się z czasem, gdy konsekwencji było mniej (a przy tym okazywały się często bardziej kompaktowe, niż je zapamiętałem) – ot, taka wycieczka po wspomnienie tego, jak się grało, ale też w jakiej atmosferze i błogiej nieświadomości się to odbywało.

Jestem pewien, że Wy, Drodzy Czytelnicy, też macie takie produkcje, które odkurzacie, może razem z całymi starszymi generacjami kompów i konsol, pozostawionych w domu rodzinnym. Może to Wiedźmin 1 lub 2? Może pierwsze „Asasyny”, Prince of Persia, Silent Hill czy jakiś niszowy FPS? A może nie potrzebujecie w święta tego kocyka nostalgicznego bezpieczeństwa i śmiało sięgacie po nowe tytuły? Może to one zapewniają Wam to, co innym dają rozpikselowane rupiecie wyprodukowane w czasach gamingowego Dzikiego Zachodu? Dajcie znać, jak to u Was wygląda.

Bo wiecie, ja tu opowiadam o jednej stronie medalu, o nastawieniu, paradoksalnie, z „tu i teraz”. Ono zaś za parę lat może się zmienić – tak jak metody angażowania graczy i to, ile czasu władowanego w rozgrywkę oczekują od nas twórcy. Przecież już teraz niektórzy deweloperzy i prezesi raczą zauważać, że zaczynamy się męczyć behemotami na 60 czy 100 godzin. I kto wie, może trend odwróci się do tego stopnia, że za parę lat ktoś inny będzie wzdychał do tych kolosów z mnóstwem pobocznych aktywności i ogromną kampanią. Bo tym razem to one będą dla kogoś tym pluszowym kocykiem.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej