Gralingrad - poplątany rynek
Dzisiaj nie będzie miło. Niestety, jako wierny fan Obcych i gier z nimi, oraz człowiek który z zaciśniętymi pięściami czekał na premierę Aliens vs Predator i dostał marny ochłap, zamierzam się wyżyć. Na twórcach rzecz jasna.
Dzisiaj nie będzie miło. Niestety, jako wierny fan Obcych i gier z nimi, oraz człowiek który z zaciśniętymi pięściami czekał na premierę Aliens vs Predator i dostał marny ochłap, zamierzam się wyżyć. Na twórcach rzecz jasna.
Multiplayer przedłuża żywotność i dla wielu graczy jest głównym powodem zakupu produktu. To już wiemy. Czemu jednak coraz częściej spycha poza margines tryby skierowane dla samotników? Spycha to już nawet mało powiedziane, bo przez dynamiczny rozwój multiplayera, wszyscy chcący się bawić samotnie coraz częściej obserwują najdłuższy palec dłoni ze strony producentów. Wiem, że znowu w Gralingradzie gości temat konfliktu na linii 'singleplayerowcy-fani multiplayera' i ich oczekiwań. Niestety otaczająca rzeczywistość coraz mocniej kopie, leżących już na macie po spotkaniu z ciosami typu Modern Warfare 2 czy Left 4 Dead 2, graczy-samotników. Tym razem na bucie, którym dostaliśmy po wątrobie, był napis Aliens vs Predator.
Na początku do sieci trafiło demko gry z uwielbianym przez „wszystkich” trybem deathmatch. Samotnicy nie dostali możliwości pobawienia się Obcym, Predatorem i członkiem oddziału Marines. A dlaczego nie dano nam możliwości zabawy w chociaż jednej misji dla jednego gracza (bo były tak fatalne, że dział marketingu się nie zgodził - to poprawna odpowiedź, ale poczekajmy z tym)? Przedstawiciel studia Rebellion wytłumaczył to faktem, że w trybie spotkań śmierci dla kilku osób najłatwiej będzie największej grupie odbiorców zapoznać się ze specyfikacją sterowania każdą z ras. Będzie najłatwiej największej grupie? Oczywiście, zamiar marketingowy jak najbardziej zrozumiały i nikt nie chce tutaj drzeć szat nad faktem, że twórcy chcą na swojej produkcji zarobić i odpowiednio ją zareklamować. Ale czemu znowu przy tym trzeba bić tych lubiących bawić się samotnie? Później wreszcie gra trafiła na półki. I co? I koszmar, to czego obawiały się setki fanów. Mamy kolejną strzelaninę nastawioną na multi. Co z tego, że ktoś tam posiedział dwie godziny nad kampanią, skoro liczba bugów, niedoróbek, chybionych pomysłów i innych wpadek jest przerażająca, nawet dla ludzi, którzy niedawno kończyli Rogue Warriora. Następnym razem zamiast udawać, że przygotowuje się produkcję dla wszystkich, niech Rebellion zrobi hicior multi. Przynajmniej nie będziemy musieli głupio czekać z nadzieją, że powalczymy sobie sensownie z SI.
Na szczęście, samotnicy mają jeszcze przy czym spędzić trochę więcej czasu. Bioshock 2 uratował nas, ludzi bawiących się najczęściej poza siecią, od sromotnej klęski na początku 2010 roku. Autorzy przygotowali solidną kampanię z ciekawą historią i wymagającymi momentami. Dali nam coś, co powinny w praktyce dawać prawie wszystkie tytuły. A dodatkowo, w Rapture mogą też poszaleć wszyscy Ci fani potyczek z innymi ludźmi z całego świata. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie Bioshock 2 to przykładowe połączenie elementów, których oczekują różne grupy graczy. Dawno tak duża społeczność nie mogła wspólnym głosem mówić, że jest zadowolona z jednego produktu. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, mawiają, ale to naprawdę fantastyczny ukłon dla „starej, jeszcze nie uzależnionej od neta” gwardii grających.
Rynek wydaje się w obecnym momencie trochę miotać między problemem, do kogo kierować właściwie gry, aby zbierać pochlebne recenzje oraz zarabiać. Zyski Modern Warfare 2 pokazały, że dobra marka i świetne multi wystarczą i odpowiednio zamaskują nawet marną kampanię dla pojedynczego człowieka. Wciąż jednak gdzieś tam słychać było głosy, o tym że Infinity Ward potraktowało sporą część odbiorców brzydko, wypuszczając taki produkt na rynek. Dobrze te wątpliwości, w którą stronę właściwie iść, pokazuje przykład Bungie i Halo: Reach. Wiadomo, że ta marka żyje w największym stopniu dzięki potencjałowi w sieci. Ale autorzy mimo to zamierzają dopracować kampanię single-player i przygotować coś dla samotników. To dobrze. Oby tylko udało im się to lepiej niż w ODST, które ratowała praktycznie tylko funkcja współpracy. I oby większa liczba developerów poszła w tym kierunku. Niech singleplayerowcy też coś mają!
Jaki wniosek na koniec? Multiplayer to świetna zabawka, którą na pewno chcemy w większości gier wydawanych na rynku. Ale niech ta zabawa wieloosobowa nie odbiera nam czegoś, co jeszcze kilka lat temu było w praktyce sercem wirtualnej rozrywki. Niech nie odbiera nam godzin spędzonych samemu przed telewizorem lub monitorem wraz z bohaterem uwikłanym w fantastyczną przygodę. Naprawdę są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy wolą ze słuchawkami na uszach, w nocy, słuchać pikania radaru i dźwięków sterowanych przez SI Obcych, niż natarczywych amerykańskich nastolatków mówiących, co zaraz zrobią z naszą głową swoim Predatorem. My naprawdę istniejemy panowie producenci...
- Gralingrad - rozprawa nad kotletem
- Gralingrad - złapani w sieci?
- Gralingrad - paradoks Wii
- Gralingrad - recepta na dawkowanie
- Gralingrad - makro gra za mikro cenę
- Gralingrad - niedorosła ekscytacja
- Gralingrad - TOP 5 najbardziej wkurzających braków
- Gralingrad - ten wspaniały niewykorzystany potencjał
- Gralingrad - (r)ewolucja w bliźniaka
- Gralingrad - AVALANCHE, czyli lawina
- Gralingrad – o wyższości fotela nad deską
- Gralingrad - realistyczny facet w realistycznej bryce
- Gralingrad – odstresowywacz
- Gralingrad - walka z czasem
- Gralingrad - struna
- Gralingrad - sekcja
- Gralingrad - dusza gry
- Gralingrad – monotematyczni
- Gralingrad – zły pomysł