Dragon Age: Rozgrzeszenie nie zasługuje na to, co sugeruje podtytuł
Dragon Age: Rozgrzeszenie w ogóle nie pasuje do uniwersum stworzonego przez BioWare. Serial Netflixa porzuca klimaty dark fantasy, a my otrzymujemy generyczną opowieść o przyjaźni i pragnieniu miłości. Przynajmniej nie trzeba znać fabuły gier.
DOTA: Dragon's Blood, Arcane, Castlevania oraz Cyberpunk: Edgerunners – te seriale pokazały, że Netflix wie, jak zrobić dobrą ekranizację gry. Gigant miał niezłą passę, ale – jak widać – nic nie może przecież wiecznie trwać. Dragon Age: Rozgrzeszenie jest produkcją, którą mógłbym podsumować dwoma słowami: nic specjalnego. Niestety, ponieważ lubię to uniwersum, każda gra z serii mi się podobała (co na pewno jest kontrowersyjną opinią), a jednak serial wydaje się kompletnie chybiony.
Poważna tematyka i mroczne realia Tevinteru toną w zabawnych scenkach, a wszystko kręci się wokół przyjaźni, miłości oraz naiwnego podejścia bohaterów do tych tematów. Może i by to nawet przeszło, ale przecież mówimy o uniwersum Dragon Age, gdzie wątpliwe wybory moralne mają miejsce, a happy end nie jest dla wszystkich. Twórcy serialu jednak ewidentnie kierowali się ku pozytywnym tonom i wydaje się, że nie zrealizowali w pełni swojej wizji, ponieważ to byłoby już zbytnie pojechanie po bandzie.
Karty podarunkowe do Netflixa kupisz tutaj
Zapowiada się nieźle, ale potem jest gorzej
Cały serial w sumie może odwzorowywać przebieg dotychczasowej trylogii Dragon Age, gdzie pierwsze odcinki zapowiadają dobrą całość, ale potem już jest mocny zjazd. Początek sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z historią, w której tak naprawdę obie strony mogą mieć rację i kierują się szlachetnymi pobudkami. Z jednej strony jest Miriam, która mimo oporów chce pomóc wykraść niebezpieczny artefakt zasilany magią krwi. Po drugiej stronie jest magister Tevinteru Rezaren. Mężczyzna pragnie zmienić Tevinter od środka, odrzuca magię krwi – dlatego znajdzie inną metodę na użycie przedmiotu mogącego przywracać zmarłych do normalnego życia.
Po czasie wszystko jednak powoli staje się czarno-białe. Wiemy, kto ma być dobry, i wiemy, kto ma być zły. Historia jest niesamowicie naiwna, tak samo jak Miriam. Tutaj przepraszam za spoiler, ale po prostu muszę, aby pokazać, jak tragicznie wygląda historia. Przez większość serialu mamy pokazane, że jedna z postaci jest zdrajcą. Ostatecznie okazuje się, iż jest nią była dziewczyna Miriam, która także bierze udział w akcji. Akurat tego można było się domyślić wcześniej, ponieważ podczas przesłuchania gada jak potłuczona o wymordowaniu całego narodu.
Na początku Miriam jest zła na Sapphirę, ponieważ ta przychodzi do niej w sprawach biznesowych, a nie czysto uczuciowych. Wybacza jej to. Potem obraża się, bo na jaw wychodzi, iż cała akcja ma mieć miejsce w Tevinterze, i to na dodatek w mieście, z którego Miriam uciekła lata temu jako niewolnica. To też jednak przerabia. Na samym końcu ewidentnie chce wybaczyć byłej ukochanej zdradę, w ramach której Miriam miała być wymieniona na artefakt, jeśli tylko Sapphira stwierdzi, że elfka jest dla niej ważniejsza od przedmiotu. Co to ma być? Uderzyłem się w czoło z zażenowania tak mocno, że ślad od palców nie zszedł jeszcze w momencie pisania.
Dodatkowo historia wybacza Miriam jej grzechy. Do miejsca, którego zabójczyni pilnuje, trafia mała elfia dziewczynka. Wcześniej zjadła ona resztki ze śmietnika, a teraz kucharka szuka jej, żeby ukarać ją za kradzież. Miriam, chcąc zachować pozory, że też jest miejscowa, wydaje dziecko. Dzięki temu może także pozostać na stanowisku. Kucharka grozi dziecku kąpielą w rozgrzanym oleju, co jest naprawdę brutalne i cała scena jest mocna. Miriam jednak nagle zmienia zdanie i opuszcza posterunek, żeby szukać kucharki i dziecka. Nie udaje jej się, ale nie martwcie się. Ponieważ pod koniec serialu ponownie trafia na dziecko, które jest całe i zdrowe. Dzięki temu wiemy, że czyn głównej bohaterki nie miał negatywnych konsekwencji. Hura!
Ciekawostek dla fanów jest jak na lekarstwo
Może to przez Cyberpunka: Edgerunners, ale miałem nadzieję, że w Dragon Age będzie fajnie zbudowany klimat gry ze sporą dawką nawiązań. Niestety wcale tak nie jest. Może to przez umiejscowienie akcji w Tevinterze, ale jedyny związek z grami mamy taki, że dwie osoby z grupy działały w Inkwizycji, a przez chwilę widzimy Kirkwall. Być może produkcja będzie w jakiś sposób związana z Dragon Age 4, co nawet byłoby fajnym rozwiązaniem, ale fani gier od BioWare nie otrzymają smaczków, które byłyby świetnym dodatkiem do Rozgrzeszenia.
Największą zaletą serialu jest fakt, że nie trzeba mieć za sobą gier, aby zrozumieć, co się dzieje. Dzięki temu produkcja może być dobrym punktem wejścia do świata gier, ale nie usprawiedliwia to rzucenia fanom jedynie ochłapów. Chyba że sami twórcy mieli tylko pobieżny kontakt z uniwersum. Coś tam wiedzieli, ale niezbyt wiele, więc złożyli tyle, ile mogli.
Zawodzi też sam Tevinter. Większością informacji jesteśmy częstowani przez bohaterów, którzy niczym narrator wszystko widzom wykładają. Musimy wiedzieć, że jest tam rasizm, niewolnictwo oraz bardzo źli ludzie. Jako widzowie jednak widzimy, że tak nie jest i że ktoś chce zmienić sytuację wewnętrzną państwa. No chyba że scenarzyści zmienią zdanie i jednak magister Tevinteru posunie się do ostatecznych rozwiązań, a przecież twierdził, iż tak nie będzie. Serial miał być pierwszym kontaktem fanów z tym państwem. I jest, ale nieudanym oraz nijakim.
Może i nie wiązałem jakichś ogromnych nadziei z Dragon Age: Rozgrzeszeniem. Oczekiwałem jednak produkcji, która pokaże mroczną stronę uniwersum oraz problemy moralne. Myślałem, że ruszająca do akcji ekipa będzie swoistym odwzorowaniem naszej drużyny z gier, a bohaterowie będą musieli mierzyć się z trudnymi wyborami i ich konsekwencjami. Tak jednak nie jest. Za każdym razem, gdy wydaje nam się, że doszło do trudnego wyboru, potem okazuje się, iż wszystko jest ok, nic się nie stało.
Przynajmniej od strony wizualnej jest całkiem nieźle i część widoków umie zrobić pozytywne wrażenie. Animacje bohaterów, zaklęć oraz demonów również zostały dobrze wykonane. Akurat ten aspekt pozwala pamięcią wrócić do gier, ponieważ co jak co, ale z demonami dosyć często trzeba było się mierzyć. W tym kontekście przeszkadzało mi jedynie dzikie skakanie postaci będących wojownikami. Ciężka zbroja, a latają tak, jakby nic nie mieli na sobie. Psuje to immersję – nawet w grze mieliśmy do czynienia z bardziej realistycznym podejściem do tego tematu. Przeszkadzać mogą niektóre komputerowe modele 3D. Mnie osobiście to nie bolało, ale niektórych może kłuć w oczy, gdy takie postacie są pokazane jednocześnie z rysowanymi bohaterami.
Prawdopodobnie Dragon Age: Rozgrzeszenie zostanie obejrzane przynajmniej przez część widzów w ramach spełniania fanowskiego obowiązku. Nie polecam jednak oczekiwania czegokolwiek. Jest wyjątkowo średnio – ten serial to przeciwieństwo laurek dla fanów, jakimi były inne ekranizacje gier od Netflixa.
OCENA: 5/10
Może Cię też zainteresować:
- Cyberpunk: Edgerunners to kapitalny serial, pokazuje potencjał świata Cyberpunk 2077 – recenzja
- Henry Cavill podjął dobrą decyzję. Wiedźmin Netflixa nie ma dla mnie przyszłości
- Sandman nie popełnia błędu Wiedźmina, jako fan mówię – tak się robi adaptacje